Straż Miejska w Gdańsku. „Ostatnia kontrola PIP w 2010 roku”
Po samobójczej śmierci pracowniczki gdańskiej Straży Miejskiej mnożą się pytania o to, co naprawdę dzieje się wewnątrz tej instytucji. My sprawdzamy, czy była reakcja odpowiednich organów kontrolnych w instytucji zarządzanej przez Leszka Walczaka.
A o tym, że w gdańskiej Straży Miejskiej od dawna dzieje się źle – wiedzą wszyscy. Niedawno okazało się, że w geście bezradności i rozpaczy wobec zarzutów prokuratorskich, życie odebrała sobie jedna ze strażniczek miejskich, która najprawdopodobniej na skutek odgórnych, nieformalnych, wewnętrznych wymogów obowiązujących w Straży Miejskiej musiała fałszować dokumentację mandatową.
My sprawdziliśmy, czy Państwowa Inspekcja Pracy w ostatnim czasie kontrolowała gdańską Straż Miejską. Okazało się, że ostatnia kontrola była w 2010 roku. – Kontrola swoim zakresem obejmowała m.in. ocenę przestrzegania przepisów dotyczących stosunku pracy, czasu pracy, wynagrodzenia za pracę oraz wybranych zagadnień z bhp – informuje Jolanta Zedlewska, rzecznik prasowy Okręgowej Inspekcji Pracy w Gdańsku.
Niestety, Państwowa Inspekcja Pracy nie zajęła się sprawdzeniem Straży Miejskiej pod kątem ewentualnego mobbingu stosowanego wobec pracowników, niezgodnych z prawem procedur wykorzystywanych jako sankcje i szykany wobec tych strażników, którzy nie godzili się na realizację ich zdaniem wątpliwych z punktu widzenia prawa działań itp.
Wygląda na to, że w Straży Miejskiej należałoby przeprowadzić ponowną, bardzo dokładną kontrolę, włączając w nią zarówno warunki pracy, relacje pomiędzy komendantem a pracownikami oraz wszelkie stosowane procedury.
Nieoficjalnie mówi się, że strażniczka, która targnęła się na własne życie, była tylko „kozłem ofiarnym” pogoni za pieniędzmi z mandatów, którą rozpoczął obecny komendant Straży Miejskiej, Leszek Walczak.
– Komendant tak bardzo rozpędził się w pogoni za własną sławą, że zupełnie zatracił kontakt z rzeczywistością – mówi nam, proszący o anonimowość jeden ze strażników. – Chciał być gwiazdą, chciał pokazać prezydentowi miasta, jak bardzo jest skuteczny i jak dużo zysków może przynieść do miejskiej kasy. Szkoda tylko, że poszkodowany jest w tej sytuacji zwykły człowiek. Ta tragedia by się nie stała, gdyby instytucja była zarządzana w sposób odpowiedni, rozsądny a procedury były zgodne z prawem.
Tym razem apelujemy do władz miasta – konkretnie do prezydenta Pawła Adamowicza o jak najszybsze odwołanie komendanta Laszka Walczaka z funkcji. Jedna ludzka tragedia to i tak o wiele za dużo.