„Tu wszyscy jesteśmy emigrantami”, czyli Franki, klapki i polski clown – cz. 1
2600 lat historii! Upojne koncerty cykad i około 300 dni słonecznych rocznie. Idiotyczne arabskie disco dudniące z samochodów, policjanci zamieszani w afery korupcyjne w dzielnicy blokowisk Quartier Nord, dzikie papugi fruwające R11; mimo powyższej korupcji – po miejskim parku i nad ulicami, ochroniarze przed butikami, a w nich zegarki za 10-30 tys euro.
Stada Romów koczujących przy dworcu w namiotach i grzebiących w śmietnikach, największy port śródziemnomorski, mewy, uliczne katarynki, tarot marsylski, szczury w ilości statystycznej ponad dwa na mieszkańca, co widać gołym okiem…
– Chcesz się zaprzyjaźnić z Francuzami? To może być trudne R11; śmieje się znajomy Albańczyk z kursu językowego dla emigrantów – bo tu niewielu Francuzów zostało! Nie bez przyczyny krąży tutaj kawał: Przez jakie pierwsze miasto afrykańskie przejeżdżał rajd Paryż R11; Dakar? – Marsylia!
– Wszyscy tu jesteśmy emigrantami R11; uśmiecha się sympatycznie Marokańczyk Said, właściciel wegetariańskiej knajpki Le cours en Vert.
Tu wszyscy tęsknią z rodzimą walutą
Dominika pracuje na stanowisku, które R11; co oczywiste – nijak się ma do jej polskiego wykształcenia. Sprząta… Ma już dosyć tego zasuwania. W międzyczasie uczy się pisać po francusku, bo do tej pory nie miała na to czasu. W kraju Franków od 9 lat, poznaję ją w szkole językowej.
R11; Zastanawialiśmy się razem z mężem (niegdyś właściciel świetnie prosperującej firmy budowlanej), jakie by tu znaleźć słowo–wytrych na tutejsza ludność, no wiesz, tę emigrację z Południa… „Klapki” – to był strzał w dziesiątkę! Bo oni ciągle w tych klapkach defilują, nawet na motorkach w nich jeżdżą…
R11; No i „Franki”. Za tymi frankami to jednak tęsknią, no nie ? Przecież wszystko poszło do góry co najmniej kilkadziesiąt procent jak wprowadzono euro. Do dziś na paragonie sklepowym są dwie ceny.
Nikt tu nie pracuje
…piaszczyste i skaliste plaże Morza Sródziemnego oraz cudne dzikie zatoczki, czyli calanques, punkt werbunkowy Legii, koszmarne korki, stadion OM (klubu Olympic – dumy miasta), błękit nieba i rzadkie ulewy, zachwycone twarze bladych turystów, duże bezrobocie, mieszanina języków na ulicach, przepiękna panorama miasta i morza z Katedry Notre Dame, pobliska wyspa If znana z powieści o Hrabim Monte Christo, weseli, uprzejmi ludzie siedzący w kawiarniach niemalże przez cały dzień…
Czy ktoś tu w ogóle pracuje? To miasto, nazywane celnie przez anglosaską prasę: Rio-sur-mer… jest trochę jak egzotyczny czatnej (potrawa znana mi z kuchni Hare Kryszna), za ostra, by tu wytrzymać i za słodka, by przestać za nią tęsknić…
Pan Włodek na zielonym
Popołudniami widuję go przy światłach na ruchliwej ulicy. Pan Włodzimierz jest klaunem. Zagaduję go kolejny raz, niegdyś udawał, że nie rozumie po polsku, zatem dzisiaj spróbuję innej taktyki – porozmawiamy po francusku… Na propozycje zrobienia zdjęcia Polak przebrany za klauna pyta: A za ile?
Daję mu kilkadziesiąt centimów. Zapala się zielone i meżczyzna o pomalowanej twarzy podchodzi do samochodów, uśmiecha się, robi miny do kierowców i dzieci. Fala aut rusza spod świateł i klaun podchodzi do mnie. Pyta: dobra fotka? Do gazety, napiszesz o mnie? Ja ci chętnie opowiem…
Jestem zaskoczony, nic mu o sobie przecież jeszcze nie mówiłem, ale nadstawiam ucha chętnie, bo jestem oportunistą: opowiada, że był kiedyś górnikiem w kraju, a tu mieszka od 20 lat. – Tutaj narkomani jakoś żyją, ale dlaczego dla mnie nie ma pracy? – skarży się przejmującym głosem – A ja nie jestem narkomanem, chcę pracować. Nie mam nawet carte vitale (ubezpieczenia), ani konta w banku – brzmi to szczerze jak cholera. – Znam tu kilka osób, o tego prawnika, co ma biuro za światłami, widzisz tam? – Wtrąca polskie słowa, jest na lekkim rauszu. Ale kolejne auta stają na światłach i polski klaun z szerokim uśmiechem na dwukolorowej twarzy wraca na swoje miejsce. – Bonne chance!
Kolorowi emigranci
Ekskluzywne sklepy w luksusowych dzielnicach, złodzieje, dealerzy shitu, rosyjscy turyści, chińscy turyści, uliczni artyści, żebracy, włóczędzy i biedacy, którzy zjeżdżają tu z chłodniejszej północy, kolorowy melanż wszystkich ras i kultur, stoliki na otwartym powietrzu uginające się od ciastek domowej roboty w czasie Ramadanu, loża masońska, drugi największy zespół miejski we Francji, zorganizowany chaos, dzieciaki robiące skręty z marychy w metrze, nowa promenada nadmorska zalana betonem i brak drzew, Aisha aisha ecoutez-moi, połączenie biedy, rozpaczy, apatii i bałaganu z wyrafinowaną Francją-elegancją, nowe developerskie apartamentowce z mieszkaniami za 300 tys euro oraz wąskie i strome uliczki znane z filmu Taxi, około 300 kałasznikowów zarekwirowanych w tym roku… podobno prawie 70 procent populacji to kolorowi emigranci, psie kupy prawie wszędzie, egzekucje z pistoletów maszynowych jako sposób zemsty na wrogach mafii, Polacy jacy tacy i jakże ich tu niewielu w porównaniu z UK…
Zaradni jak Polacy
Jak przyjechałem do Francji, to wyobrażałem sobie, że jest to kraj bardzo zorganizowany, bogaty i w ogóle super – Radek z Podkarpacia, rocznik 77, we Francji od 4 lat, wykształcenie średnie techniczne, prowadzi firmę remontową. – Spodziewałem się czegoś więcej… Zawiodłem się na poziomie tak zwanej ogólnej inteligencji. Uważam, że my Polacy możemy się tutaj dowartościować i to bardzo. Jako naród jesteśmy o wiele bardziej zaradni. Panuje tu straszne rozleniwienie. Być może tylko tu, na południu. Natomiast ogólnie ludzie są bardziej luzaccy, otwarci, mniej zestresowani, na pewno w Polsce brakowałoby mi tego cudownego słońca, widoku zatoczek Calanques i Morza… Jestem naprawdę przepołowiony, połowa mnie jest w Polsce, bo wiadomo, korzenie, rodzina, a Francję dopiero odkrywam, poznaję. Może poznam Francuzkę i się z nią ożenię? Czasami poznaje się tę drugą osobę w banalnych okolicznościach, jak np. wakacje…
– Uważam, że Francuzi bardzo szanują Polaków, nigdy tu nie traktowano mnie z wyższością. Jako Polacy daliśmy po sobie poznać, że jesteśmy narodem pracowitym, zaradnym i twardym. Że nie damy sobie w kaszę napluć. Wydaje mi się, że Francuzi o tym doskonale wiedzą i dlatego polskie firmy działają tu z powodzeniem. Na przykład ten plombier polonais… słynny polski hydraulik.
– Główną różnicą między Francuzem a Polakiem jest to, że typowy specjalista polski, obojętnie w jakiej dziedzinie, zna się też na innych dziedzinach. I to się na francuskim rynku bardzo ceni. Ja np., oprócz tego, że potrafię pomalować, to mogę też położyć kafelki, od razu mam więc kolejne zajęcie i nie siedzę, czekając aż ktoś zadzwoni po malarza. Bo moja recepta na sukces to elastyczność!
– Moje kontakty z Polakami we Francji? Jak poznaję tu kogoś, to zwykle są to osoby bardzo dobre, pozytywne, uczynne – to na pewno. Raczej spotykam tu ludzi, którzy są otwarci i nie obojętni. Zawsze jakaś czarna owca się znajdzie, ale to wiadomo – jak wszędzie. Takich ludzi unikam.
– Po samym wyglądzie można od razu wyczuć, czy to ktoś o dobrej mentalności, potrafię to ocenić, zwykle w rozmowie, mimo iż go nie znam… Do tej pory z ludnością miejscową nie miałem żadnych problemów, zwykle są to sympatyczne osoby. Fakt faktem, że zdarzały się momenty, gdzie czułem zagrożenie, bo była to zwykle zbuntowana młodzież szukająca wrażeń, ale rzadko.
– Od jakiegoś czasu po Marsylii poruszam się na motorku, zrezygnowałem z samochodu, dlatego że jest problem z parkowaniem, za dużo czasu traciłem na korki.
– Moim zdaniem Francuzi nie przywiązują w ogóle wagi do aranżacji wnętrza domu. Oni wolą podróżować, korzystać z życia. Nie tak jak w Polsce, urządzić dom na pokaz – jak to się widzi w wielu przypadkach.
– W mojej obecnej pracy przede wszystkim lubię dokładność, precyzję, bo po prostu to jest we mnie, cenię rzeczy niepowtarzalne. Jak coś zrobię perfekcyjnie, coś trudnego i ktoś inny mnie nie podrobi, to mam z tego satysfakcję. Czyli jak artysta, dosłownie zostawiam swój podpis. Jak klienci wracają, to jest jak wyrobienie sobie dobrej marki.
– A czemu padło na Francję w moim przypadku? Bo dostałem propozycję pracy, początkowo u ciotki w Paryżu. Zgodziłem się, przyjechałem, spróbowałem… Nigdy nie myślałem, że będę w tym kraju. Ale jak zacząłem poznawać Francję i jej posmakowałem, bardzo mi się spodobała i dojrzewam powolutku do myśli, by się tu zainstalować. No i jestem… Walczę.
Koniec części 1.
Maciej Bielawski
http://znadsrodziemnego.wordpress.com
Bardzo rytmiczny i dynamiczny artykul. Spostrzezenia pelne slonca i „grozy” miejsca. Wszystko tu bulgocze, jak w wielkim kotle- marsylijska galaktyka i jej prawa grawitacji.
[…] http://gazetabaltycka.pl/promowane/tu-wszyscy-jestesmy-emigrantami-czyli-franki-klapki-i-polski-clow… […]