Tym razem Balcerowicz chce „uzdrowić” ukraińską gospodarkę…
Pan Leszek Balcerowicz został przedstawicielem prezydenta Ukrainy w radzie ministrów tego kraju. Równocześnie były polski wicepremier, minister finansów, będzie współprzewodniczącym „grupy wspierania reform”.
Trochę to przykre, że byli najwyżsi urzędnicy Rzeczpospolitej sprzedają swoją wiedzę, doświadczenia i (siłą rzeczy) uzyskane w trakcie sprawowania funkcji rządowych wiadomości w innych krajach. Ale widocznie w Polsce nie znajdują dla siebie wystarczająco intratnych, a może tylko wystarczająco eksponowanych zajęć.
Pamiętając o zasługach pana Leszka Balcerowicza w „uzdrawianiu polskiej gospodarki” po przełomie okrągłostołowym zacząłem zastanawiać się, co czeka w najbliższych latach Ukrainę, jej przemysł i gospodarkę, a także samego polskiego reformatora Ukrainy.
Zacznijmy od przemysłu. Ukraina to znacząca ilość zakładów produkcyjnych. Mam tu na myśli przede wszystkim zakłady lotnicze, zakłady produkujące silniki rakietowe, lotnicze i okrętowe, zakłady produkcji maszynowej. Wszystkie one realizują w znacznej części zamówienia sił zbrojnych (w tym Rosji). Część z tych zakładów zlokalizowana jest na Krymie, a więc dla reform pana Balcerowicza przynajmniej w najbliższym czasie nieosiągalna. Ale już takie Zakłady Lotnicze Antonowa, stanowiące potencjalne zagrożenie dla przemysłu lotniczego Stanów Zjednoczonych, Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, zlokalizowane są (w znacznej części) w Kijowie i jako takie podlegać będą reformom, jakie pan Balcerowicz zaaplikuje ukraińskiej gospodarce. Podobnie rzecz się będzie miała z zakładami przemysłu maszynowego (produkującymi oprócz maszyn budowlanych i traktorów także czołgi). O legendarnych silnikach rakietowych i lotniczych nawet nie chcę wspominać.
Myślę, że w krótkim czasie okaże się, że cały ten przemysł jest głęboko niedoinwestowany i nieefektywny. I trzeba będzie go „zrestrukturyzować”. Zajmą się tym zachodni doradcy, którzy w krótkim czasie zlikwidują biura konstrukcyjno–technologiczne („to są zupełnie niepotrzebne we współczesnym świecie koszty – przecież myśl inżynierską można łatwo kupić”), a zakłady przygotują do sprywatyzowania (podzielą na mniejsze, korzystając z doświadczeń określą ich „wartość rynkową”. (Szybko okaże się, że cały ten ukraiński przemysł jest niewiele wart. Mimo to znajdą się zachodni inwestorzy gotowi „zaryzykować swoje pieniądze” i wspólnie z kilkudziesięcioma ukraińskimi „biznesmenami” wykupią te nic niewarte zakłady). A kilka lat później okaże się, że tego przemysłu już nie ma, a Ukraina stanowić będzie tylko czterdziestomilionowy rynek zbytu dla różnych coli, macdonaldsów i innych marsów. Sprzedawanych przez zachodnie koncerny w całkiem ładnych galeriach handlowych. W ten sposób z jednej strony globalne koncerny pozbędą się konkurencji, z drugiej – kupią całkiem obiecujący rynek.
Tu niewielka dygresja. Mam wrażenie, że Rosja już od pewnego czasu przygotowuje się do „reform Balcerowicza” na Ukrainie i zadbała o to, by tereny, na których zlokalizowanych jest najwięcej przedsiębiorstw mających strategiczne znaczenie znalazły się pod jej kontrolą. Myślę tu zarówno o Krymie z jego przemysłem okrętowym jak i o wschodzie Ukrainy z przemysłem ciężkim i wydobywczym).
Zupełnie innym problemem jest ukraińskie rolnictwo. Jest rzeczą powszechnie znaną, że znaczna część Ukrainy to żyzne ziemie, jednak w części mocno zaniedbane. Myślę, że znajdą się liczni „doradcy rolniczy”, głównie niemieccy i holenderscy, którzy przedstawią dzisiejszym rolnikom ukraińskim korzyści wynikające z nawiązania bliskiej współpracy. Dopóki Ukraina nie znajdzie się w Unii Europejskiej, nie będzie możliwe wspomaganie jej rolnictwa unijnymi pieniędzmi. Ale przecież jeśli właścicielem gospodarstwa będzie przedstawiciel Unii, to nic nie będzie stało na przeszkodzie, by otrzymywał on pomoc czy to bezpośrednio z Unii, czy też od własnego rządu, a pośrednio – z Unii. Te pieniądze zostaną oczywiście zainwestowane w „ukraińskie” rolnictwo. Podstawą możliwości tego typu działań jest świadomość Zachodu, że chłop ukraiński jest znacznie mniej „przywiązany do ziemi” niż na przykład chłop polski. Tak więc przedstawiony tu bardzo ogólnie plan przejmowania ukraińskich ziem w dłuższej perspektywie może się powieść.
Znam „ekspertów”, którzy bez ogródek piszą o realizacji (wreszcie) przygotowywanego jeszcze przed wielu laty, będącego marzeniem wielu Niemców – marszu na Wschód. Szkoda tylko, że jedną z twarzy tej realizacji będzie Polak, Leszek Balcerowicz.
Tu ostatnia rzecz, o której chcę wspomnieć. Mimo, że pan Leszek Balcerowicz nie jest w Polsce najmilej wspominany, że „jego” reformy już dziś są inaczej oceniane niż kiedyś, gdy oceny tej dokonywały wyłącznie posłuszne władzy media (mówię o ocenach dostępnych szeregowemu Kowalskiemu), samemu panu Balcerowiczowi nic nie groziło i raczej nie grozi. Polska, mimo iż nazwana „dzikim krajem”, tak bardzo dzika nie jest. Nie chciałbym tym nikogo dotknąć ani obrazić, ale jednak Ukraina to kraj, który wydaje się nieco mniej cywilizowany, (może trafniej będzie powiedzieć: którego mieszkańcy potrafią być bardziej bezwzględni i okrutni). W związku z tym, gdy już zorientują się, na czym polegają „reformy i przemiany”, do których namawiać ich będzie pan Leszek Balcerowicz – mogą okazać swoją do niego niechęć. I trudno będzie się przed nimi ukryć. Bo, mimo „cywilizacyjnego zacofania”, jeśli będą bardzo chcieli, potrafią znaleźć człowieka w dowolnym miejscu na ziemskim globie. Tu pozwolę sobie przypomnieć tylko dwa nazwiska: Kuczma i Gongadze…
Niech one będą zawsze swego rodzaju memento nawet dla człowieka tak odważnego jak Leszek Balcerowicz. Któremu na drodze reformowania Ukrainy życzę samych sukcesów i mam nadzieję, że nic z tego, co powyżej napisałem, nie zostanie wprowadzone w życie.