Ukraina – co dalej? Putin będzie grał rolę „dobrego wujka”, gotowego pomóc Ukraińcom
Cały świat, zwłaszcza ten zachodni, zastanawia się, co dalej będzie się działo na Ukrainie. Czy Rosjanie wprowadzą swoje wojska, czy tylko będą starali się podtrzymywać destabilizację tego kraju? Czy będą chcieli pogłębić ukraińskie kłopoty gospodarcze? Że mają takie możliwości, nikt nie wątpi. Czasem, ale już znacznie ciszej, zachodni świat zastanawia się, jaką cenę zapłacić będą musiały poszczególne kraje za ukraiński bałagan? Czy Europa potrafi rozłożyć te koszty sprawiedliwie na wszystkie kraje unii, czy też zwyciężą narodowe interesy wielkich i mniejszych europejskich graczy?
Szkoda, że tych pytań nie zadawali sobie politycy europejscy zanim zdecydowali się przyczynić do wypuszczenia ukraińskiego dżina z butelki. Z niejakim żalem stwierdzam, że swoje ręce do tego przyłożyli i polscy politycy, w tym i premier polskiego rządu, i minister spraw zagranicznych. Mam wrażenie, że zaślepieni rządzą osłabienia za wszelką cenę Rosji po prostu „wystawili” Ukrainę.
No cóż. Moim zdaniem sprawa trwałości państwa ukraińskiego wisi na włosku. Jak wiemy, państwo ukraińskie istnieje znacznie krócej niż marzenia ludów zamieszkujących tereny położone na wschodnich „krajach” Rzeczpospolitej o samodzielnym, niezależnym państwie. Historia dała Ukraińcom taką szansę. Może bardzo niewielką. Może bardzo krótkotrwałą. Wydaje się jednak, że nasi wschodni sąsiedzi nie bardzo potrafią tę szansę, która być może właśnie umyka bezpowrotnie, wykorzystać. Powody tego mogą być bardzo różne. Brak tradycji państwowych, brak poczucia narodowej wspólnoty, różnorodność kulturowa, religijna, brak doświadczeń warstw intelektualnych w zakresie bezwzględnego bronienia interesów własnego kraju przez polityków deklarujących przyjaźń dla nowo powstałego państwa – to tylko niektóre z możliwych przyczyn. Do nich dodać można zachłanność „elit” gospodarczych, które zamiast dążyć do rozwoju kraju, gromadziły majątek we własnym, grupowym interesie, nie mającym nic wspólnego z interesem kraju.
Jestem przekonany, że przynajmniej w najbliższym czasie prezydent Putin nie wprowadzi (przynajmniej oficjalnie) regularnych oddziałów rosyjskiej armii na teren Ukrainy. Nie jest mu to do niczego potrzebne. Raczej będzie grał rolę „dobrego wujka”, gotowego pomóc Ukraińcom w rozwiązywaniu ich gospodarczych problemów. Np. sprzedając gaz z rosyjskich złóż po obniżonej, ale już mniej niż do tej pory, cenie. Jeśli zachód zechce wspomóc Ukrainę swoimi pieniędzmi, to Rosja, za swój gaz sprzedawany Ukrainie, chętnie je weźmie. Jeśli natomiast Europa nie będzie gotowa na taki „gest”, to zawsze będzie mógł rozgłosić, że łatwo było Europie rozkołysać ukraiński okręt, ale już znacznie trudniej będzie utrzymać go na europejskim kursie. Pomogą w tym sami mieszkańcy Ukrainy.
W moim przekonaniu nie jest potrzebna jakaś zmasowana akcja propagandowa czy wręcz propagandowo – dywersyjna. Na Ukrainie żyje wystarczająco wielu Rosjan i wystarczająco wielu przedstawicieli innych ludów, by można ich stosunkowo łatwo kierować w stronę wewnętrznych waśni i walk. Skutecznie osłabią one dzisiejsze państwo ukraińskie, a w przyszłości być może spowodują, że tzw. społeczność międzynarodowa sama będzie wręcz prosić Putina o zaprowadzenie ładu i porządku, zatrzymanie przelewu krwi w ogarniętym wojną domową kraju. Oby to moje, przyznam, dość czarne proroctwo, nigdy się nie spełniło. Wszak, jak to już kiedyś napisałem, to właśnie prości ludzie ukraińscy zapłacą najwyższą cenę za partię szachów, w której nie będą nawet pionkami.
A co w tej sytuacji my, Polacy? Powinniśmy z ukraińskiej lekcji wyciągnąć daleko idące wnioski.
- Wniosek pierwszy: dobrze jest prowadzić przyjazną politykę ze wszystkimi sąsiadami.
- Wniosek drugi: mimo przyjaznej polityki prowadzonej ze wszystkimi sąsiadami należy dbać o własne bezpieczeństwo, którego nikt, powtarzam, nikt nam nie zagwarantuje. Trzeba zdać sobie z tego sprawę.
- Wniosek trzeci: starajmy się zbudować silne państwo. Odbudujmy swoje zdolności obronne, w tym przemysłowe. Przestańmy liczyć na wsparcie Amerykanów, Niemców, Chińczyków czy kogo tam jeszcze wymyślimy. Jest takie państwo, które od podstaw buduje swoją potęgę. Raptem przez ok. sześćdziesiąt lat. Tak, tak. Mam na myśli Izrael. Władze tego państwa nie za bardzo oglądają się na innych, tylko „robią swoje”. Być może powinniśmy się od nich uczyć? Zapewniam, że nauka nigdy nie pójdzie na marne.