Wybory 10 maja praktycznie niemożliwe
Restrykcje rządowe związane ze zwalczaniem tzw. „epidemii koronawirusa” wyłączyły nie tylko życie gospodarcze i społeczne, ale ich konsekwencje musiały w końcu dopaść i polityków.
Z początku epidemii zdawało się, że zakazy służą Andrzejowi Dudzie i PiS-owi. Tylko urzędujący prezydent mógł prowadzić kampanię wizytując szpitale, zakłady szyjące maseczki i pokazując się codziennie w telewizji. Pozostali kandydaci wraz z zakazem publicznych zgromadzeń, w oczywisty sposób zostali z kampanii wyeliminowani.
Jednak w miarę nakręcania spirali zakazów, stało się jasne, że przeprowadzenie głosowania w dniu 10 maja stanie się po prostu technicznie niemożliwe. Jak to jest? – pytają dziennikarze – że w kościele może zgromadzić się najwyżej 5 osób i każda ma być oddalona od sąsiada o co najmniej 2 metry – to jak będzie mogła pracować komisja wyborcza? W jaki sposób wyda się wyborcy kartę do głosowania, jak on podpisze tę listę i ile godzin będzie trwać stanie w kolejkach do urny, „rozrzedzonych” co 2 metry jeden obywatel?
Nie można z jednej strony zakazywać ludziom gromadzenia się czy to w sklepach czy nawet na ulicy, a z drugiej zganiać ich masowo do lokali wyborczych, bo trzeba wybrać prezydenta.
Pytania te są w oczywisty sposób uzasadnione. Jeśli potraktować poważnie rządowe obostrzenia, restrykcje i wezwania do obywateli by siedzieli w domach, wybory należy bezwzględnie przesunąć na termin po epidemii.
Jednak tu zaczynają się przysłowiowe „schody”, bo – choć dzisiaj notowania PiS, Prezydenta Dudy i całego obozu Zjednoczonej Prawicy są wysokie – to kłopoty gospodarcze wywołane epidemią za kilka tygodni mogą te notowania drastycznie obniżyć. I nawet na pewno w dużym stopniu je obniżą. Za kilka tygodni, kiedy epidemia się skończy, a bezrobocie pozostanie, wyborcy zaczną baczniej pytać o sens rządowych i prezydenckich poczynań i mapa politycznego poparcia z pewnością ulegnie zmianie. Wie o tym i PiS, i opozycja.
Stąd opozycja stara się przesunąć termin wyborów wskazując, że w warunkach zagrożenia epidemią, zakażeniem wirusem, o którym wszystkie telewizje bębnią dniem i nocą, takie wybory po prostu odbyć się nie mogą.
Z drugiej strony PiS, który znalazł się w pułapce, stara się wybory przeprowadzić w maju naginając ordynację do warunków „epidemii”. Sposobem ma być głosowanie korespondencyjne.
W takim głosowaniu obywatel nie musiałby osobiście udawać się do lokalu wyborczego. Dostawałby od poczty list z kartką do głosowania, skreślał kogo trzeba, wrzucał do skrzynki a listonosze znosiliby te kilkanaście milionów kartek do…. No właśnie! Gdzie listonosze mieliby znosić kartki wysłane przez obywateli? Do komisji wyborczej? Czy do Sanepidu, żeby zbadał czy na kartkach złośliwy zwolennik opozycji nie rozpylił wirusa?
Korespondencyjne głosowanie nigdy w Polsce nie stosowane, nawet w wycinkowym zakresie, nagle ma stać się jedynym sposobem wyłonienia Prezydenta RP.
Taki sposób – jako powszechna i jedyna metoda – budzi masę wątpliwości konstytucyjnych jak choćby pytanie o zachowanie tajności procesu oddawania głosu. Są też pytania czy np. kartki wysłane przez pocztę nie zostaną przez jednych obywateli sprzedane innym obywatelom ot powiedzmy za bardzo przydatne (nie tylko w czasie epidemii) – pół litra płynu do odkażania marki „Wyborowa”? Właśnie za oceanem zwrócił uwagę na te zagrożenia prezydent Trump odrzucając możliwość korespondencyjnego głosowania w USA.
W tej sytuacji PiS szuka rozpaczliwie sposobów i wysuwa – ustami Jarosława Gowina – propozycję zmiany Konstytucji i jednorazowego przedłużenia kadencji Andrzeja Dudy. Ta propozycja też jest oczywistą ustrojową prowizorką i nie ma szans na realizację.
Z pewną dozą złośliwej satysfakcji obserwuję podrygi rządzącej ekipy, która wpadła we własne sidła. Było po prostu miesiąc temu ogłosić stan klęski i wszystko byłoby w porządku.
Tak to jest jak się zanadto wierzy, że większości wszystko wolno i że wszystko da się załatwić siłą. Siłą Poczty Polskiej!
Dobrze, że chociaż nie będą obowiązkowe.