Wybory prezydenckie, czyli kompletna kompromitacja | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 11.05.2020

Wybory prezydenckie, czyli kompletna kompromitacja

Marszałek Sejmu Rzeczpospolitej ogłosiła termin wyborów prezydenckich. Zwracam uwagę, że zrobił to drugi pod względem ważności człowiek w Polsce. Jak rozumiem Konstytucję, od tego momentu wszelkie władze w kraju (wybierane, powoływane, ustanawiane w dowolny inny sposób) zobowiązane są do ich przeprowadzenia. Bez względu na trudności, jakie mogą się z tym wiązać. Mają do tego cały aparat demokratycznego państwa.

Przywołana wyżej Konstytucja przewiduje możliwość przesunięcia terminu ogłoszonych wyborów. Co jest o tyle istotne, że może się w kraju wydarzyć „coś”, co spowoduje, że przeprowadzenie ich w terminie wskazanym przez Marszałka nie będzie możliwe (albo przynajmniej wskazane). Takim „czymś” może być na przykład wybuch wojny. Takim czymś może być katastrofa obejmująca swym zasięgiem znaczny obszar kraju bądź znaczną ilość obywateli. Na takie okoliczności Konstytucja przewiduje stany nadzwyczajne.

Majstrowie grzebiący od dłuższego w sferach regulowanych naszą Konstytucją coraz mniej uwagi zwracają na jej zapisy. Mimo, że „stosuje się je bezpośrednio”. O ile pamiętam, początki takiego „lekkiego” traktowania prawa sięgają czasów św. pamięci Lecha Falandysza, w swoim czasie zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta Rzeczpospolitej. To jego działaniom (w sprawie zmian personalnych w KRRiT) zawdzięczamy określenie „falandyzowanie prawa”. Trzeba przyznać, że pan dr hab. owo „falandyzowanie” realizował wprawdzie bezwzględnie, ale bardzo subtelnie, z wielkim wyczuciem, wręcz z pewnym poczuciem humoru.  W związku z tym ja nazwałbym go swego rodzaju „prawniczym  łobuzem”.

Im bliżej naszych czasów, tym ta „łobuzerka” zaczęła przekształcać się w chuligaństwo. Ostatnich parę (dużo więcej, niż cztery) lat to już wandalizm, praktycznie demolujący wszystko. A piszę o fundamentach naszej państwowości. Bo przecież to właśnie KONSTUTUCJA jest takim fundamentem, na którym powinien stabilnie i spokojnie (żeby nie powiedzieć – dostojnie) stać nasz, polski dom.

Jednym z pierwszych twórczych pomysłów na „uzdrawianie” państwa poprzez zmianę Konstytucji było osławione w Sejmie.

Nocna próba zmiany Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. PO, PSL, SLD i TR – głosowały „za”

Gdy pani Premier Ewa Kopacz przekonywała „gawiedź”, że ustawowa ochrona lasów państwowych będzie skuteczniejsza niż ochrona konstytucyjna. O retorycznych wygibasach ekipy wówczas rządzącej nawet nie chce się pisać. Ale to, że ogłupiane coraz bardziej społeczeństwo (także dzięki wyjątkowo „udanej” reformie szkolnictwa przeprowadzanej niezawodną ręką pana Mirosława Handkego) gotowe było w to uwierzyć – wymaga podkreślenia.

Potem poszło już z górki. Jedna specustawa, druga specustawa, właściwie to: co ustawa, to z przedrostkiem „spec”. Do tego „nadmiarowi” Trybunału Konstytucyjnego, w ramach rewanżu – zawłaszczenie tegoż Trybunału, próba odwołania przed upływem kadencji Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego.

Przykłady niezgodnych z Konstytucją, ale także, co nie mniej ważne, z polskim interesem narodowym, działań władz można mnożyć w nieskończoność. Niezawodny Tadeusz Ross dawno to przewidział śpiewając, że „życie przerosło kabaret”. Bo chyba tylko w takich kategoriach można traktować ustawę o udziale obcych wojsk na terenie Rzeczpospolitej w działaniach mających na celu przywrócenie porządku społecznego, wycofanie się z ustawy o IPN pod wpływem zewnętrznych (jak dla mnie, nie ważne, czyich) nacisków, czy zakup niel…,  przepraszam, samolotów F-35.

Ostatnio władza przeszła samą siebie. Pod wpływem ogłoszonej przez kogoś tam gdzieś tam pandemii nie tylko wygasiła praktycznie całą gospodarkę (a zwłaszcza jej sektor prywatny), ale także wzięła „za mordę” społeczeństwo. I to o wiele bardziej brutalnie niż św. p. gen. Wojciech Jaruzelski w 1981 roku. „Komuna” nie odważyła się zamknąć kościołów, nie nakazywała ludziom pozostać w domach, nie polecała zasłaniania twarzy szkodliwymi w wielu wypadkach maseczkami.

„Doskonalenie” Konstytucji poszło już tak daleko, że bez zmian jej zapisów obywatel uznany na przykład przez funkcjonariusza SOK za zarażonego lub mającego kontakt z zarażonym koronawirusem może zostać „wtrącony do kwarantanny”. Zupełnie świadomie używam tego określenia. Bo czymże jest owa „kwarantanna”, jak nie wtrąceniem obywatela do aresztu domowego. Oczywiście – dla dobra wspólnego. By żyło nam się lepiej i bezpieczniej.

O karach nakładanych „w trybie decyzji administracyjnej” nawet nie chce się pisać. Nie wiem, jak długo społeczeństwo zechce wytrzymywać taki w rzekomym majestacie prawa. Władza, która tak dobrze radzi sobie z pacyfikowaniem społeczeństwa, nie potrafi jednak przeprowadzić wyborów. Co nie dziwi, bo jak wynika z powyższego, nie potrafi także przeprowadzić sensownych zmian w prawie zgodnie z obowiązującymi przepisami. I to mając parlamentarną większość!

Jeśli dobrze kojarzę fakty, to jako obywatel dwadzieścia cztery godziny przed rozpoczęciem głosowania wiem, że ma się ono odbyć 10 maja. Że pan Prezydent Rzeczpospolitej podpisał ustawę o korespondencyjnym trybie przeprowadzenia wyborów. Medialne doniesienia mówią, że wybory się jednak nie odbędą! Fajnie. Tylko od kiedy źródłem prawa w Rzeczpospolitej są media? Niektórzy może się zdziwią. Ale nie od dziś, nie od wczoraj. Obecne wybory tylko potwierdzają, że to słuszne spostrzeżenie.

Temat prezydenckich wyborów świadczy o kompletnej kompromitacji rządzących i degrengoladzie państwa. Jak to państwo chce zbudować elektrownię atomową? Jak to państwo chce wykorzystać kupowane od Amerykanów za niebotyczne pieniądze samoloty F-35 (wymagające i specjalnej infrastruktury, i w miarę zintegrowanego dowodzenia, i paru innych rzeczy, o których ja, zwykły śmiertelnik nawet nie mogę mieć wyobrażenia.

Mając tak doskonałych ludzi wśród rządzących elit raczej nie chciałbym, by grzebali oni przy Konstytucji, owym fundamencie polskiego domu. Na pewno nie jest to dokument doskonały. Ale jego słabe strony wynikają chyba głównie z tego, że autorom nawet do głowy nie przyszło, że najwyższe władze Rzeczpospolitej będą działały w złej wierze. Podobnie zresztą, jak niektórzy samorządowcy.

Co na to wszystko świat?  Mam wrażenie, że gdzieś tam w niedalekim kraju (a może w odległym) powoli zaczyna zbierać się jakaś rada ambasadorów. Sądząc z treści wypowiedzi takich tuzów dyplomacji jak panie Mosbacher i  Azari – obie one w tej radzie znajdą (a może już znalazły) miejsce, nawet poczesne. Ale na podstawie tych samych wypowiedzi powątpiewać można, że jej postanowienia będą w jakikolwiek sposób szczęśliwe dla Polski.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.



Moto Replika