Z Polską nie da się już robić interesów za „poklepanie po plecach”
Kilka dni temu napisałem, że postępowanie pani prezydent Warszawy, zapraszającej pana Timmermansa do Polski w sytuacji, gdy minister spraw zagranicznych kilka dni wcześniej, może nawet językiem mało dyplomatycznym, ale jednak oświadczył, że pan ten nie był do Polski zapraszany, stanowiło swego rodzaju sabotaż polskiej polityki zagranicznej.
Nie wycofuję się z żadnego napisanego wówczas zdania. Twierdzę, że te działania pani Hanny Gronkiewicz–Waltz wpisują się w cały zakres działań „totalnej opozycji”, która prowadząc „śmiertelną walkę”, gdzie tylko może, stara się zaszkodzić polskiemu rządowi, polskiemu prezydentowi, po prostu – Polsce. Stąd hasła o „zagrożeniu demokracji”, o „zamachu stanu” przeprowadzonym przez wybrany w demokratycznych wyborach rząd i wiele, wiele innych bardziej lub mniej zakulisowych działań.
Wydaje się, że w pierwszej chwili politycy Zachodu „kupili” te „bajki z mchu i paproci” i byli gotowi uwierzyć, że w Polsce rzeczywiście dzieje się bardzo źle. Jednak wraz z upływem czasu powoli przekonują się, że w gruncie rzeczy w Polsce nie ma żadnych nadzwyczajnych sytuacji, że rządzący po prostu starają się, w ramach uzyskanego mandatu i w ramach obowiązującego prawa (może nieco je falandyzując, ale to, jak samo określenie wskazuje, nie jest ich pomysł) zbudować państwo w takim kształcie, jaki uważają za prawidłowy i korzystny.
Ostatnio przekonali się, że nie wszystko, co nowe polskie władze mówią, jest niekorzystne dla europejskiej wspólnoty (np. kwestia uchodźców i emigrantów) i że Polacy gotowi są swego stanowiska bronić, wykorzystując do tego wszelkie mechanizmy prawne, stworzone w ramach owej wspólnoty.
Myślę, że politycy Zachodu przekonali się także, jak głębokie są podziały wewnętrzne w Polsce. Chyba w historii Unii Europejskiej nie zdarzyło się, by kandydata do ważnego europejskiego stanowiska atakowali przedstawiciele kraju, z którego ten kandydat pochodzi. Tak niestety, zdarzyło się w przypadku kandydata polskiego. Wydaje się, że politycy europejscy zorientowali się już przynajmniej z grubsza, co się w Polsce dzieje. I uznali, że z Polską można i należy nadal robić interesy. Jednak najprawdopodobniej nie da się ich robić w ten sposób, by korzyści odnosiła tylko jedna strona, a druga – może otrzyma w nagrodę jedno lub dwa stanowiska w strukturach unijnej administracji, kogoś tam się poklepie po plecach i biznes będzie się kręcił.
Stąd zapewne wyjątkowo szybka informacja, że pan Timmermans nie będzie mógł skorzystać z zaproszenia pani Hanny Gronkiewicz–Waltz, z powodu innych ważnych, wcześniej zaplanowanych zajęć. (Przy okazji – minister spraw zagranicznych może tę informację przyjąć jako wzór postępowania „dyplomatycznego”, które jednak niekoniecznie musi się podobać). Stąd zapewne, mimo twardej opozycji przedstawicieli polskiej (?) Platformy Obywatelskiej, wybór pana Janusza Wojciechowskiego do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego.
Spodziewam się, że i dalsze działania polityków Zachodu będą pokazywały, że rząd polski jest traktowany jako rząd, z którego stanowiskiem wypada się liczyć (przynajmniej w sprawach dotyczących Polski). W tej sytuacji zwracam jednak uwagę, że Zachód nie tylko zorientował się w sytuacji, ale także ją bardzo dobrze zapamięta. I gdy tylko będzie to możliwe, zrobi wszystko, aby przywrócić w Polsce sytuację, jaka miała miejsce do niedawna.
Dla wielu państw, rządów i ludzi Polska, która „istniała tylko teoretycznie” była naprawdę tworem znacznie korzystniejszym niż Polska silna, gotowa bronić swoich interesów, pamiętająca o swojej tradycji. Jeśli ktoś nie wierzy, może zapytać i panią Angelę Merkel, i pana Władimira Putina, i każdego innego, sensownie myślącego przywódcę światowego. Zapewne odpowiedzi (prawdziwej) nie usłyszy. Ale czy my potrafimy wyciągnąć z tego wnioski?