Zamiast mandatu decyzja administracyjna. Czym to grozi?
Właśnie media ogłosiły, że jeden z posłów na Sejm Rzeczpospolitej zaproponował zmiany w prawie mające „poprawić ściągalność mandatów karnych”. Całość oczywiście w trosce o poprawę bezpieczeństwa obywateli poruszających się po naszych drogach.
W sumie nie miałbym nic przeciwko inicjatywie szanownego posła. Gdyby zaproponował sensowne zmiany, porządkujące nasze prawo, przy okazji mające wywołać skutki, o jakich on sam mówi. Jednak okazuje się, że pan poseł usiłuje przeforsować „genialny” pomysł, aby mandaty karne zastąpić decyzjami administracyjnymi, nakładającymi obowiązek uiszczania opłat (właśnie, za co) właścicielom aut, których kierowcy dopuścili się wykroczenia w ruchu drogowym. W związku z tym pozwolę sobie, po pierwsze, zauważyć, że pomysł ten pojawił się już dawno, jakieś dwa lata temu. Pisałem o tym m. in. w Gazetabaltycka.pl. (https://gazetabaltycka.pl/promowane/zamiast-mandatu-bedzie-decyzja-administracyjna-i-co-dalej).
Po drugie: jest publiczną tajemnicą, że sprawa dotyczy mandatów za przekroczenia prędkości stwierdzone w wyniku jej pomiaru i utrwalenia obrazu samochodu przekraczającego prędkość, przy czym zdjęcie wykonywane jest za odjeżdżającym pojazdem, a więc uniemożliwiające ustalenie rzeczywistego sprawcy wykroczenia (właściciel, jeśli nie siedzi za kierownicą, nie popełnia wykroczenia!!!).
Po trzecie: celem wykonywania zdjęć przy użyciu fotoradarów wykonujących zdjęcia „z tyłu” nigdy nie była poprawa bezpieczeństwa na drogach. Jedynym celem tych zabiegów (i towarzyszących im działań) było wyciąganie od obywateli pieniędzy dla ratowania budżetów (państwa i samorządów). Bardzo często nawet kosztem łamania prawa.
Miałem nadzieję, że prawnicy współpracujący na co dzień z parlamentarzystami wytłumaczyli „wszechmogącym posłom”, że proponowane obecnie po raz kolejny rozwiązanie to nic innego jak psucie prawa, a nawet podkopywanie samych jego fundamentów. To bardzo niebezpieczna tendencja, dająca się jednak zauważyć nie tylko w tym przypadku. Zamiast jednoznacznie określić, że jeśli niemożliwe jest ustalenie sprawcy, nie ma sensu wdrażanie jakichkolwiek postępowań. Bo w świetle prawa nie można ukarać kogoś, komu nie udowodniono winy!!! To jest kanon, to jest fundament, to jest alfabet prawa.
Myślę, że ktoś, kto tego nie wie, nie rozumie, nie zamierza stosować, nie powinien znaleźć się nawet na pierwszym roku studiów prawniczych (nawet płatnych, prywatnych). Wzywani przez różne straże miejskie do składania wyjaśnień w sprawach, które ich nie dotyczyły, ludzie zaczęli masowo odwoływać się do sądów. Podejrzewam, że dość skutecznie paraliżuje to ich pracę, a nie przynosi żadnych dochodów. O tym, że tak będzie, ba, że tak powinno być, pisałem także. (Fotoradary, prowizje bankomatowe i opresyjność państwa. Jakie będą tego skutki?).
Okazuje się jednak, że władza w moim kraju nie zamierza się uczyć. Władza zamierza udowodnić, że wie lepiej i zawsze ma rację. (Myślę, że na ten temat chętnie coś mógłby powiedzieć pan Paweł Kukiz). Władza doszła do wniosku, że jeśli w sądach (te zachowały jeszcze jakąś odrobinę niezależności, ale władza już przygotowuje się do większego podporządkowania ich ministrowi sprawiedliwości, któremu chce dać do ręki oręż finansowego karania sędziów wydających wyroki „zbyt opieszale”) sprawy przegrywa, to może będzie zabierać ludziom pieniądze w trybie decyzji administracyjnych. To będzie skuteczne!
Odpowiadam: tak, ale tylko do czasu. Decyzje administracyjne też podlegają prawu, też można je zaskarżać. Ciężar spraw przeniesiony zostanie, być może, do sądów administracyjnych. Być może po wprowadzeniu proponowanych zmian to przeciętny Kowalski będzie musiał wnosić sprawę do sądu w celu uchylenia decyzji administracyjnej nakładającej opłatę (już nie mandat karny) na właściciela pojazdu. Ale zapewniam, że znajdzie się wystarczająco dużo Kowalskich, aby to zrobić!!!
W swoim czasie komuna popełniła straszny błąd. Nauczyła ludzi czytać i pisać. Teraz władza stara się skutecznie ten błąd naprawić. Ale tego błędu nie da się „naprawić w trzy dni. Tu potrzeba raczej trzech pokoleń.
Niebezpieczeństwo obecnej sytuacji polega na tym, że po raz kolejny dla doraźnych korzyści finansowych władza gotowa jest popsuć prawo, nagiąć je już chyba poza granice rozsądku. Kiedyś czytałem książkę zatytułowaną: „Złoto dla partii”. Autor opisuje w niej, jak „czerwona”, tworząca się burżuazja w porewolucyjnej Rosji bezwzględnie rabowała własne społeczeństwo, byle zapewnić sobie wszelkie możliwie bogactwa. Szczególnym „wzięciem” cieszyło się złoto, które było w rękach obywateli. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że nasza, „styropianowa” burżuazja w swych działaniach wobec własnego Narodu przybliża się do tej czerwonej, rosyjskiej. Ponieważ jednak złota Polacy mają zdecydowanie mniej niż mieli go w pierwszej połowie XX w. mieszkańcy Rosji, przedmiotem najbardziej pożądanym przez nasze władze są pieniądze.
Cokolwiek jednak by to nie było, chwały to tym władzom nie przynosi. A historia uczy, że pewnych rzeczy społeczeństwa nie zapominają. Nawet, jeśli nie są w stanie przeciwstawić się polityce władz.