Zestrzelenie samolotu nad Ukrainą. „Wszyscy liczący się przywódcy światowi mają w tym swój udział”
Konflikt na Ukrainie narasta. Ostatnim jego elementem, pokazywanym chyba we wszystkich środkach masowego przekazu w świecie, było zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego w okolicach Doniecka. Zginęło niemal trzystu Bogu ducha winnych ludzi, którzy w żaden sposób ze wspomnianym konfliktem nie byli związani. Po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie.
Fakt zestrzelenia pasażerskiego samolotu jest niewątpliwie zbrodnią. Ci, którzy jej dokonali, powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. To nie ulega wątpliwości. Wątpliwości budzi natomiast, kto tak naprawdę za tę zbrodnię odpowiada. Tu już opinie są bardzo różne.
Najczęściej dyktowane politycznym zapotrzebowaniem tych, którzy je wypowiadają bądź tych, na których potrzeby są głoszone. Wszak raczej tylko te publikowane są w massmediach. A szkoda. Może dobrze byłoby zapytać o to przeciętnych ludzi. Tych z Kijowa, tych z Doniecka. W końcu to oni płacą najwyższą cenę trwającej już od miesięcy wojny domowej.
Często jest to cena życia – własnego lub najbliższych. Z pełną świadomością używam określenia „wojna domowa”. Moim zdaniem wydarzeń rozgrywających się na Ukrainie inaczej nazwać nie można.
A co było przyczyną tej wojny? Pozwolę sobie w skrócie przypomnieć. Po rozpadzie Związku Radzieckiego i uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości cały zachód, wraz z Amerykanami, zabiegał o zbliżenie jej do struktur zachodnioeuropejskich. W tym czasie Ukraina przeszła „pomarańczową rewolucję”, w sposób demokratyczny wybrano władze. A przynajmniej świat uznał, że zrobiono to w taki sposób. Jakie te władze były, najlepiej ocenią sami Ukraińcy. Ja tylko przypomnę, że były prezydent tego kraju, Leonid Kuczma, podejrzewany był przynajmniej o zlecenie zabójstwa. Była premier Julia Tymoszenko dopiero ostatnio, między innymi pod wpływem żądań wysokich przedstawicieli Europy Zachodniej, bodaj decyzją aktualnych władz ukraińskich, została zwolniona z więzienia, w którym odsiadywała prawomocny wyrok wydany przez sąd ukraiński. Prezydent kraju, Wiktor Janukowycz, w okresie sprawowania najwyższego urzędu w swoim państwie, chętnie prowadził rozmowy na temat umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. W przededniu jej podpisania spotkał się z prezydentem Federacji Rosyjskiej, która w międzyczasie znacząco odbudowała swój potencjał finansowy, gospodarczy, a zwłaszcza militarny. (Cały kompleks gospodarczo – finansowo – militarny został mocno osłabiony w okresie rozpadu Związku Radzieckiego i rządów prezydenta Jelcyna). O czym i w jaki sposób rozmawiali prezydenci Putin i Janukowycz przed zamierzonym podpisaniem umowy stowarzyszeniowej Ukraina – Unia Europejska, nie wiadomo.
Pewne jest natomiast, że prezydent Ukrainy w ostatniej chwili wycofał się z praktycznie już podjętej decyzji. Wywołało to wybuch społecznego niezadowolenia w Kijowie. Powstał kijowski Majdan. Czy był to spontaniczny wybuch społecznego niezadowolenia, czy może inspirowany z zewnątrz bunt, trudno jednoznacznie powiedzieć. Niewątpliwe jest jednak, że ten ruch odśrodkowy był wspomagany, nie tylko finansowo, przez różne kraje i organizacje. Swój udział w wydarzeniach na Ukrainie mieli także Polacy.
Polała się ukraińska krew. Światowa opinia publiczna systematycznie szokowana była informacjami o niedopuszczalnym wpływie Rosji na działania ukraińskiego prezydenta, na kierunek politycznego rozwoju jego kraju. W efekcie działań na Majdanie Wiktor Janukowycz opuścił kraj. Zapanowało „bezkrólewie”. Skorzystali na tym Rosjanie, którzy szybko, sprawnie i praktycznie bez jednego wystrzału przejęli we władanie Półwysep Krymski, ogłaszając włączenie go w struktury Federacji Rosyjskiej. Przy okazji zaprezentowali „wykonawczą sprawność” swojej armii. Przecież oficjalnie żaden jej przedstawiciel na Krymie nie pojawił się tam przed przesunięciem granic (osławione „zielone ludziki” do dziś są przedmiotem różnych analiz prowadzonych przez specjalistów różnych krajów).
Na Ukrainie wybrano nowe, tymczasowe władze, które zapowiedziały zwrot w polityce międzynarodowej. Stowarzyszenie z Unią Europejską miało stać się priorytetem. Równocześnie w różnych miejscach kraju, zwłaszcza tych, w których znaczącą grupą są rodowici Rosjanie, narastać zaczął ruch społecznego niezadowolenia. Powstawały różne „lokalne majdany”. I znów można postawić pytanie. Czy były to działania spontaniczne, czy raczej inspirowane z sąsiedniej Rosji? I tym razem wątpliwości nikt nie powinien mieć.
Rosja ma swój udział w powstawaniu tych ruchów i ich wspomaganiu. Utrzymywanie wewnętrznych kłopotów najbliższego sąsiada w zasadzie jest kanonem w polityce zagranicznej. Oczywiście nikt z dyplomatów nie przyzna tego publicznie! Nowe władze Ukrainy, wybrane już w demokratycznej procedurze, mające poważne trudności w polityce gospodarczej, (konieczność zapewnienia dostaw gazu, spłaty zobowiązań wobec rosyjskiego Gazpromu), postawione w kłopotliwej sytuacji międzynarodowej (przedstawiony projekt umowy stowarzyszeniowej absolutnie nie odpowiadał oczekiwaniom ani nowych władz, ani społeczeństwa Ukrainy) nie potrafiły szybko, skutecznie i w miarę bez ofiar zdławić ruchów prorosyjskich (separatystycznych?) na swoim terenie.
Rozpoczęły się coraz bardziej krwawe walki. Trzeba tu podkreślić, że po stronie tzw. separatystów stanęła niewątpliwie część (nie wiem, jak wielka) ukraińskiej armii. Społeczność międzynarodowa tymczasem, zgodnie z przewidywaniami, oczekiwaniami i dotychczasową praktyką deklarowała poparcie, groziła Rosji sankcjami, prowadziła dyplomatyczną akcję propagandową. W tym względzie dokładnie tak samo działała Rosja. A na Ukrainie krew lała się coraz szerszym strumieniem. Ale ten scenariusz był do przewidzenia. (czytaj: https://gazetabaltycka.pl/promowane/ukraina-troche-inny-punkt-widzenia; https://gazetabaltycka.pl/promowane/co-dalej-z-ukraina-swiat-bedzie-prosil-putina-o-zatrzymanie-dalszego-rozlewu-krwi).
Aż doszło do zestrzelenia pasażerskiego samolotu. Teraz świat cały krzyczy: jak mogliście? To zbrodnia! Ale trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie. Praktycznie cały świat ma w niej udział. I cały świat usiłuje z tej zbrodni wyciągnąć jak najwięcej korzyści!
Powiem nawet bardziej precyzyjnie. To wszyscy liczący się przywódcy światowi mają swój udział w tym, co zaszło na Ukrainie i każdy z nich usiłuje wyciągnąć dla swego kraju możliwie jak najwięcej korzyści. No, może z małymi wyjątkami. Myślę tu o przywódcach średniej wielkości kraju (niespełna czterdzieści milionów mieszkańców) w środku Europy. Ci dbają raczej o swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Sprawy kraju to dla nich rzecz raczej drugorzędna.
Kto odnosi korzyści na konflikcie ukraińskim?
Po pierwsze – Rosja. Destabilizacja sąsiada, możliwość rozgrywania „karty ukraińskiej” w gospodarce i polityce międzynarodowej, podkreślanie roli Rosji jako jedynego czynnika stabilizującego sytuację w regionie – to najkrócej rzecz ujmując walory, z których nie należy rezygnować.
Po drugie – Unia Europejska i jej poszczególne kraje. Zwiększenie wpływu na kraj leżący u granic Rosji, czterdziestomilionowy rynek zbytu dla unijnych towarów, możliwość inwestowania w ukraiński przemysł – to przynajmniej kilkanaście, może kilkadziesiąt lat gospodarczej stabilizacji na własnym terenie. W obecnej sytuacji gospodarczej na świecie, rzecz warta niemal każdych pieniędzy.
Po trzecie – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Destabilizacja w regionie uważanym do niedawna „za rosyjski” powoduje konieczność wzmocnienia wojskowego w Europie. To wzmocnienie jest kolejnym krokiem w procesie otaczania „imperium zła” wojskowymi siłami wolności i demokracji (oczywiście w amerykańskim modelu). Nie da się równocześnie wykluczyć, że ze względu na sytuację gospodarczą na świecie, niekończący się kryzys finansowy (to, co zrobiono do tej pory, tylko odwleka w czasie wybuch jego skutków) USA dążą do wywołania, możliwie daleko od swoich granic, (co jest charakterystyczne dla Amerykanów) konfliktu wojennego, być może na skalę światową, jako czynnika mającego radykalnie odwrócić niekorzystne perspektywy gospodarcze świata. (Mówi o tym Janusz Korwin Mikke. Niekoniecznie nie musi mieć racji).
Kto ponosi największe koszty kryzysu na Ukrainie?
Po pierwsze – przeciętni mieszkańcy tego kraju. To oni giną, to oni odnoszą rany, to oni przez następne pokolenia będą skłóceni z sąsiadami, obok których przyjdzie im żyć i pracować. Władza, nawet ta kijowska, wyżywi się. Także na wojnie domowej.
Po drugie – drobni przedsiębiorcy – ciułacze krajów sąsiadujących z Ukrainą. To dla nich zostaną zamknięte granice, to oni będą musieli szukać nowych, innych rynków do współpracy.
Przy okazji, z uwagi na zagrożenie wojną lub ewentualnie wojnę, która wybuchnie, będą prawdopodobnie musieli więcej pieniędzy przeznaczyć na siły zbrojne swoich krajów. Po trzecie, ofiary katastrofy samolotu malezyjskich linii lotniczych. Przypadkowi ludzie w raczej przypadkowym miejscu. Prawdę mówiąc, jak dotąd nie widzę innych, którzy mieliby ponieść negatywne skutki ukraińskiej wojny domowej.
W przeciwieństwie do naszych specjalistów od propagandy, wyciąganie wniosków pozostawiam Czytelnikom.