Zjednoczeni – podzieleni. Problemów lewicy ciąg dalszy
Lewica od lat balansuje na granicy progu wyborczego. Rozpaczliwie szukanie sposobów wyjścia z marazmu, powoduje tylko jego pogłębianie. Czy w najbliższym czasie lewicę czeka ostateczne odejście do politycznej historii?
– Moja przyjaźń z Millerem to nawet nie jest szorstka przyjaźń. To jest szorstka szorstkość, nasze stosunki są bardzo skomplikowane. My nie musimy się lubić – powiedział niedawno Janusz Palikot o współpracy między Twoim Rucham a SLD. Podobnie o współpracy lewicowych ugrupowań mówią prawie wszyscy.
Słowa Palikota ujawniają coś, co wyborczy od dawna czują. Lewicowa koalicja, jeśli nawet powstanie, będzie tworem sztucznym, całkowicie fikcyjnym. A polski wyborca przez ostatnie lata stał się bardzo wrażliwy na fałsz. Polacy szukają w polityce autentyczności, a przynajmniej jej pozorów. Stąd sukces Pawła Kukiza, Andrzeja Dudy i rosnące poparcie dla PiS. Znacznie bardziej wolą prawdziwego, nie do końca wyrobionego politycznie kandydata, niż doświadczonego gracza, który jawnie uprawia polityczną grę. A nie ulega wątpliwości, że to, co robią Palikot z Millerem jest grą pozorów, w dodatku uprawianą w sposób mało subtelny, wprost na oczach wyborców.
Warto zauważyć, że do tej pory nie powiodła się żadna z prób zjednoczenie lewicy, których było całkiem sporo. Pamiętamy Lewicę i Demokratów, koalicję Europa Plus Twój Ruch, teraz jest Zjednoczona Lewica. Politycy lewicy albo nie dostrzegają, albo nie chcą dopuścić do świadomości faktu, że tego typu projekty nigdy nie miały i wciąż nie mają racji bytu.
Skąd kolejny pomysł na pozorne łączenie ugrupowań niepołączalnych? Z braku pomysłu na skuteczne funkcjonowanie partii. A to z kolei bierze się z braku zaplecza intelektualnego, które byłoby w stanie opracować atrakcyjny dla wyborców lewicowy program. W świadomości kierownictwa SLD istnieje tylko jedna metoda wyjścia z kryzysu – koalicja. I tak przez lata próbuje wprowadzać ją w życie. Nie było nawet próby stworzenie prawdziwie lewicowego programu, na który czeka prawie 9 mln Polaków. To ogromny elektorat, po który Leszek Miller po prostu nie chce, a może właściwie nie potrafi sięgnąć.
W tle istnieją oczywiście ogromne ambicje lewicowych działaczy, którzy zamiast przygotowywać skuteczne koncepcje działań strategicznych, programowych oraz pracować w terenie, wśród wyborców – wolą prowadzić nieustanne spory personalne i wewnątrzpartyjne intrygi. Tylko o co się spierać? O miejsce na liście, z której nikt nigdzie się nie dostanie?
Jeśli nawet jakimś cudem lewica (zjednoczona) dostanie się do Sejmu, znów nie będzie miała żadnego wpływu na bieżącą politykę. Sondaże są bezlitosne i Zjednoczonej Lewicy dają poparcie w granicach 3 proc. To i tak całkiem sporo, bo ostateczny wynik może być znacznie gorszy, a wówczas do drzwi partii może zapukać komornik…