Festiwal przedwyborczy. „Nieważne, co kandydat potrafi. Ważne, by był popularny” | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 5.02.2014

Festiwal przedwyborczy. „Nieważne, co kandydat potrafi. Ważne, by był popularny”

Już widać wyraźnie, że zbliżają się wybory. Pierwsze – do Parlamentu Europejskiego. I od razu dowiadujemy się, jakimi specjalistami od spraw wszelakich, a przede wszystkim europejskich, są poszczególni kandydaci do zajęcia miejsc na listach wyborczych.

Festiwal przedwyborczy. „Nie ważne, co kandydat potrafi. Ważne, by był popularny”

Nie chcę tu znęcać się nad poszczególnymi nazwiskami, nie zamierzam podważać niczyich kompetencji. Nie chcę nikogo obrazić, nawet nie chcę nikogo urazić. Mam jednak wrażenie, że kandydatów, którzy deklarują chęć kandydowania we wspomnianych wyborach, w gruncie rzeczy usiłuje po prostu znaleźć dobrze płatną pracę. Wprawdzie na podstawie umowy na czas określony, ale zawsze to coś.

Wszak jest jeszcze perspektywa uzyskania całkiem godziwej emerytury. Nie jest ważne, co będę robił dla Europy, nie jest ważne, w jaki sposób reprezentował będę swój kraj. Ważne jest tylko, abym dziś, tu i teraz, zyskał taką popularność, abym był rozpoznawalny i abym uzyskał mandat. Stąd kandydatury a to ludzi mediów, a to popularnych sportowców, a to bardziej wziętych (medialnie) polityków.

Zresztą podobnie jest także we wszelkiego typu wyborach krajowych. Kierownicze gremia partyjne już szukają lojalnych, gotowych na wszystko, sprawdzonych. A z „wybrańców” chętnych do kandydowania gotowa jest wyrzec się własnych poglądów, zrezygnować z prawa (a może to obowiązek) do głosowania zgodnie z własnym sumieniem i tym, co rozum podpowiada, byle tylko zostać uznanym za na tyle lojalnego, że można go umieścić na liście kandydatów. Stąd różnego rodzaju deklaracje lojalności, stąd różnego rodzaju nawet finansowe mechanizmy zabezpieczania partii przed ewentualną „samodzielnością myślenia”, bo pieniądze zainwestowane w kandydatów poszczególnych partii muszą się zwrócić. Najlepiej, gdy zwrócą się z nawiązką.

I tu, tak samo jak w wyborach do Parlamentu Europejskiego, nie jest ważne, co kandydat sobą reprezentuje, co może wnieść do pracy gremium, do którego zostanie ewentualnie wybrany. Ważne, by był popularny, rozpoznawalny, by zdobył głosy. Za każdą cenę.

Stąd najróżniejsze przedwyborcze obietnice, stąd gromadzenie pieniędzy na tzw. „kiełbasę wyborczą”. Tylko, dlaczego „przeciętny Kowalski” musi być poddawany takiemu praniu mózgu, zwłaszcza za jego, „Kowalskiego” pieniądze?

Może należałoby wprowadzić ograniczenie w tzw. biernym prawie wyborczym. Prawo takie nadawać tylko tym, których zarobki (dochody) w okresie kandydowania są wyższe od dochodów możliwych do uzyskania po ewentualnym wyborze? Wówczas zobaczylibyśmy, jak ważna dla kandydatów jest „sprawa”, jak bardzo gotowi są „ciężko pracować” dla dobra wspólnego.

Spokojnie, spokojnie. Nawet ktoś taki jak ja zdaje sobie sprawę, że mogłoby zabraknąć kandydatów. A na taki deficyt pozwolić sobie nie może nawet Trzecia Rzeczpospolita.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika