Koronawirus: odkrywamy absurdy | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 7.05.2020

Koronawirus: odkrywamy absurdy

Straszna pandemia pustoszy świat. Zagrożeni śmiercią ludzie chronią się, jak mogą, przed „zarazą”. Nie zamierzam pisać o owej zarazie. Nie będę dziś zastanawiać się nad celowością (lub jej brakiem) postępowań rządu, nie będę krytykował braku logiki postępowania rządzących, nie wspomnę o idiotyzmach, którymi usiłuje się pogorszyć stan zdrowia społeczeństwa (maseczki, nakaz przebywania w domach, itp. itd.). Dziś pokażę parę absurdów, do jakich jako społeczeństwo doszliśmy na przestrzeni ostatnich trzydziestu, może czterdziestu, może więcej lat.

Wszyscy pamiętamy jeszcze, jak zabrakło w Polsce osławionych maseczek, których nakaz noszenia w przestrzeni publicznej obowiązuje od któregoś czwartku. Pamiętamy też szybką akcję polskiego rządu, który sprowadził maseczki (ale nie tylko) największym samolotem transportowym świata. I starszą panią, ponad dziewięćdziesięcioletnią, która w tej trudnej sytuacji rozpoczęła własnoręczne szycie maseczek, tak bardzo potrzebnych zwłaszcza pracownikom służby zdrowia.

Opozycja próbowała zdyskredytować działania rządzących stwierdzając, że dostarczone z Chin maseczki nie mają stosownych certyfikatów. I tu pierwszy absurd, na który chcę zwrócić uwagę. Także maseczki szyte przez starszą panią żadnych certyfikatów nie miały. I jako takie nie powinny być na terenie Unii Europejskiej używane! Ba. Gdyby nawet każdy Polak zaczął szyć maseczki (produkt technicznie tak zaawansowany, że nie można go w Polsce produkować), to i tak nie można by ich używać. Wszak na żadnej takiej maseczce nie mógłby pojawić się złowieszczy znaczek „CE”. A, jak wiadomo, maseczka bez takiego znaczka jest „nieważna”.

W związku z „odmrażaniem gospodarki” ujawniono kolejną prawdę o Rzeczpospolitej. Zgodnie ze słowami pana premiera, od środy (szóstego maja) uruchamiane mogą być przedszkola i żłobki.  Nie wspomnę już o tym, że zamknęła te placówki władza ustawodawcza (czy zgodnie z prawem, czy nie – to odrębny problem). A „przywracać je do życia” mają samorządowcy (jak rozumiem, na nich spadnie cała ewentualna za choroby płuc, jakie mogą pojawić się wśród ludzi „odwiedzających” te placówki). Ale nie to jest najciekawsze. Najciekawsze, w moim przekonaniu, jest to, że te placówki mają być uruchomione, bo ludzie nie mogą w nieskończoność nie chodzić do pracy i pobierać zasiłki. Tak mniej więcej brzmiało wyjaśnienie pana Premiera w sprawie „zwycięstwa nad epidemią” w obrębie przedszkoli i żłobków.  Dla mnie takie tłumaczenie jest niezbitym dowodem, że żłobki i przedszkola są wyłącznie przechowalniami dzieci (co jest zrozumiałe w przypadku żłobków). Ale przedszkola mają ponoć przede wszystkim edukować i wychowywać!  No cóż.

Dzięki epidemii choroby całe społeczeństwo widzi, że ekonomiczny przymus pracy kobiet jest specyficznym symbolem zniewolenia społeczeństwa. Gdzieś wspominałem już, że skandalem jest, że w rodzinie pracują ojciec i matka i jeszcze, dzięki dobrotliwości „władzy”, mogą oni (a praktycznie muszą) korzystać z pomocy społecznej. Gdyby ktoś zechciał wytłumaczyć ten fenomen, z góry dziękuję.

Pokazałem dwa tylko przykłady „systemu” w jakim przychodzi nam żyć. Akurat te, przytoczone wyżej, ze szczególną mocą ujawniły się teraz, w „dobie koronawirusa”. Zapewniam, że przykładów można znaleźć znacznie więcej. tylko, czy epidemia konieczna jest do tego, by je zauważyć?

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.



Moto Replika