Rząd po zmianach
I stało się. Polityczna karuzela, (a może raczej polityczne koło fortuny), zaczęła się kręcić. Nie zamierzam oceniać trafności decyzji kadrowych podjętych przez premiera. Nie zamierzam oceniać ministrów, którzy pozostali w rządzie, ani tych, którzy zostali z niego odwołani, ani nawet tych, których powołał Donald Tusk. Jak oceniana jest obecna władza w Polsce, każdy widzi.
Jeśli ktoś ma wątpliwości, to niech poczeka do najbliższych wyborów parlamentarnych. Ja zwrócę tylko uwagę na dwa istotne elementy politycznej rzeczywistości.
Element pierwszy to coś, co zwykło się określać mianem ciągłości władzy. Oznacza to, że przez najbliższe dwa lata żaden z ministrów, nawet taki, który dopiero „otrzymał tekę”, nie ma prawa usprawiedliwiać się tym, że to czy tamto jest zasługą jego poprzednika. Jak rozumiem, wśród ministrów nie ma ludzi przypadkowych. Są jedynie fachowcy, którzy w swym działaniu mają na uwadze jedynie „dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli”.
I drugi element, nie mniej ważny niż pierwszy. Ministrów powołuje Prezydent Rzeczpospolitej na wniosek Premiera. Tak więc to ten ostatni odpowiada za dobór kadr. Konieczność dokonania w połowie kadencji tak istotnych zmian w składzie rządu wskazuje na to, że selekcjoner naszej kadry rządowej, Donald Tusk, nie sprawdził się na swym stanowisku. I trudno będzie o tym zapomnieć przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi.
Taaa… Jaki premier takie zmiany… „Oznacza to, że przez najbliższe dwa lata żaden z ministrów, nawet taki, który dopiero „otrzymał tekę”, nie ma prawa usprawiedliwiać się tym, że to czy tamto jest zasługą jego poprzednika.” Przecudnej urody głupkowatą Muchę zastąpił chamowaty belfer od WF-u…