COVID-19 nieco innym okiem. „Eksperyment społeczny na ogromną skalę” | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 26.05.2021

COVID-19 nieco innym okiem. „Eksperyment społeczny na ogromną skalę”

Gdzieś w końcu 2019 roku na świecie pojawiła się nowa, groźna choroba. Po wielu perturbacjach zyskała dźwięczną nazwę Covid-19. Wywoływana jest ona (zapewne) tajemniczym wirusem o równie tajemniczej nazwie SarsCov-2.

W tym miejscu przypomnę tylko, że na krótko przed pojawieniem się owego wirusa Światowa Organizacja Zdrowia zmieniła definicję pojęcia pandemii. Instytucje wplecione w światowy system ochrony zdrowotnego bezpieczeństwa ludzkości niemal natychmiast po pojawieniu się nowej choroby ogłosiły stan pandemii (rozumianej już zgodnie z nową definicją) na terenie całego ziemskiego globu.

I świat oszalał. Rozpoczęła się gigantyczna, na globalną skalę prowadzona akcja propagandowa mająca unaocznić ludzkości (a właściwie – jej najsłabszym warstwom) powszechne zagrożenie wręcz wyginięciem. Wkrótce po tym do przekazów serwowanych „gawiedzi” dołączono ten, który stwierdzał autorytatywnie, że jedyną szansą na przetrwanie gatunku ludzkiego jest jego powszechne „wyszczepienie”.

Dobroczyńcy gatunku ludzkiego już intensywnie pracują nad opracowaniem szczepionki, która zapewni nie tylko zdrowie, ale i powszechne szczęście „prostaczkom”. I szczepionkę opracowano! Już po mniej więcej roku co najmniej kilka krajów (koncernów farmaceutycznych) ogłosiło sukces. Szczepionka jest gotowa.

Do szczepionek jeszcze wrócę. Na razie kilka uwag o zachowaniach rządzących w czasach ogłoszonej pandemii. Niemal we wszystkich krajach wprowadzono różnego rodzaju zakazy, nakazy, ograniczenia, których „jedynym celem” miało być zapobieżenie rozprzestrzenianiu się wirusa. O skutkach tych działań – za chwilę. Tu zaznaczę tylko, że premier polskiego rządu, pan Mateusz Morawiecki, jak przystało na człowieka bywałego w kręgach finansistów, wyjątkowo szybko zorientował się, jakie możliwości zsyła mu Opatrzność. Natychmiast, jako jeden z pierwszych w Europie, ogłosił niemal całkowite zamknięcie gospodarki. Zaczął podawać kwoty pieniędzy, jakie na pomoc tej zamykanej gospodarce przeznaczy nasz dobrotliwy (żeby nie powiedzieć „miłosierny”) rząd i ile to będzie nas, Polaków kosztowało. W ten oto prosty sposób wyszedł suchą nogą z wody, w którą sam wszedł, ogłaszając na 2020 rok wprawdzie zrównoważony, ale nierealny budżet.

Skutki gospodarcze idiotycznych działań poszczególnych rządów świat odczuwać będzie jeszcze przez długie lata, a może nawet – stulecia. Dużo zależy tu od Chińczyków, którzy „zarazę” wykryli jako pierwsi i prawdopodobnie mają swój wielki udział w kreowaniu narracji zastraszania homo sapiens.

Rządzą nami przestępcy

O tym, że działania poszczególnych rządów były idiotyczne, przekonany jestem choćby dzięki temu, że w Polsce w ramach walki z wirusem na przykład „zamykano lasy”, zakazywano spacerowania po parkach itp. Przyznam, że szczególnie zabawnie brzmiały w ustach rządzących wypowiedzi dotyczące maseczek (rzecznik GiS, Minister Zdrowia) czy argumenty typu: wszyscy w Europie tak robią, więc i my …”. Dzięki pandemii zrozumiałem, jak bardzo polski rząd gotów jest realizować zachowania stadne. (Ta podatność w jakiś sposób usprawiedliwia i to, że rządzący Polską nie mogą chodzić pieszo po ulicach. Bo a nuż na przejściu dla pieszych na czerwonym świetle jakiś mało odpowiedzialny człowieczek ruszy na przejście, a pan minister – za nim). Co gorsza, przynajmniej w naszym, polskim wydaniu, działania rządzących wielokrotnie łamały postanowienia Konstytucji Rzeczpospolitej i pozbawiały obywateli tejże podstawowych praw.

W ten oto prosty sposób resztki autorytetu Państwa (niestety, w tym przypadku – mojego Państwa), legły w gruzach. Szeregowy obywatel, nawet nie za bardzo obeznany z Konstytucją, nie mający na co dzień styczności z prawem przekonał się, że Polakami rządzą po prostu przestępcy. (To już nie było falandyzowanie prawa. To było wprost łamanie zapisów Konstytucji).

Osobiście uważam, że szczególnym przejawem łamania praw obywateli było zamykanie ich w domowych aresztach, dla niepoznaki nazywanych kwarantanną, bez jakiejkolwiek prawomocnej decyzji, o wyrokach sądów nie wspominając. Informację o tym, że obywatel ma pozostawać w domu otrzymywał on SMS-em. A rozporządzenie w tej sprawie mówiło wręcz: „decyzji nie doręcza się”. W dramatycznej wręcz sytuacji znaleźli się funkcjonariusze Policji Państwowej. Rozkazy, które wydawali im zwierzchnicy wielokrotnie prowadziły wprost na drogę przestępstwa. Myślę, że dzisiejsi już mogą się zastanawiać, kiedy zostaną pozbawieni praw emerytalnych.

Wróćmy do sprawy „szczepionek”. Z dużą satysfakcją pozwolę sobie przypomnieć, że znakomity udział w tym, co dziś uznawane jest za cud medycyny w walce z pandemią, i to niemały, mają Polacy. Uczeni Uniwersytetu Warszawskiego (Anna Rydzik, Maciej Łukaszewicz, Joanna Żuberek, Zbigniew Darżynkiewicz, Edward Darżynkiewicz, Jacek Jemielity) w 2009 roku opublikowali na ten temat bardzo ważną, żeby nie powiedzieć, przełomową pracę. Wówczas zakładali, że technologia mRNA stosowana będzie przede wszystkim w leczeniu chorób nowotworowych. Dziś koncerny farmaceutyczne skierowały tę technologię do walki z chorobą wprawdzie bardzo groźną, ale zdecydowanie mniej śmiertelną niż nowotwory, a przede wszystkim, mającą podłoże (przynajmniej taki jest obecnie stan wiedzy) wirusowe. To spowodowało, że rozpoczęto „na wyprzódki” akcję przygotowywania szczepionki mającej zapobiegać chorobie covid-19.

Czy to dobra droga? Nie mnie oceniać. Choć osobiście uważam, że o wiele ważniejsze (a przynajmniej potrzebniejsze) jest znalezienie skutecznego lekarstwa pozwalającego wspomóc zaatakowany organizm pacjenta w walce z chorobą. Dziwnie jednak wszelkie działania zmierzające do wykorzystywania w tym celu znanych od lat leków (osławiona amantadyna, ale też co najmniej dwa inne leki) spotykają się z wyjątkowym oporem w wielu gremiach tak zarządzających państwami, jak i naukowych. (Mimo, że władze Rzeczpospolitej łaskawie zezwoliły na przeprowadzenie badań nad lekami już jakiś czas temu, nie widać żadnych wyników tych badań. Czyżby brakowało pacjentów gotowych poddać się takim badaniom). Jestem jak najdalszy od wietrzenia „spisku szczepionkowego”. Ale rzeczywiste skutki obecnego, prowadzonego na globalną skalę eksperymentu „wyszczepiania” całej populacji znane będą może dopiero w następnym, albo jeszcze kolejnym pokoleniu. Gdy być może nikt nie będzie w stanie powiązać skutków z ich prawdziwymi przyczynami.

„Szczepionki są bezpieczne”

W tym kontekście pojawiło się (albo raczej, z przerażającą siłą zostało unaocznione tak zwanej gawiedzi) jeszcze jedno zjawisko, niezwykle niebezpieczne ze społecznego punktu widzenia. Mam na myśli kompletny upadek zasad etycznych (i moralnych?) w gronie tak zwanych „ekspertów”, bardzo często z najwyższymi tytułami naukowymi, niekiedy – ze sporymi osiągnięciami na polu nauki.

Dziś już każdy przeciętny „Kowalski” wie, że można kupić każdą „ekspertyzę”, która potwierdzi założenia narzucone przez kupującego! Do czasu „pandemii” ów „Kowalski” wiedział, że takie sytuacje są możliwe w zakresie opinii („ekspertyz”) prawnych. Teraz już wie, że dotyczy to praktycznie każdej dziedziny, w której wypowiadają się „naukowcy”.

Przytoczę tylko jeden przykład z terenu mojego własnego kraju. Po ogłoszeniu, że szczepionki przeciwko covid-19 są już gotowe i dostępne, co najmniej kilku ekspertów publicznie głosiło hasło: „szczepionki są bezpieczne, sprawdzone i skuteczne”. Tymczasem sami producenci tych szczepionek stwierdzali tak w ulotkach dostarczanych do placówek medycznych jak i w tak zwanych „kartach wyrobu medycznego”, że: w wielu przypadkach skuteczność szczepionek nie była przebadana, nie przebadano bezpieczeństwa stosowania szczepionek dla określonych grup lub sytuacji (wiek, płeć, stan ciąży, stan, gdy biorca szczepionki leczy inne choroby). Zresztą, co wprawdzie powiedziano, ale niezbyt głośno i raczej tylko raz, chyba wszystkie szczepionki zostały przez stosowne (?) władze dopuszczone do stosowania tylko warunkowo i tylko na określony czas.

Tym niemniej hasło „szczepionki są bezpieczne, sprawdzone i skuteczne” było głoszone przez naszych (?) ekspertów wielokrotnie i głośno. Każdy, kto miał w tej sprawie choćby tylko częściowo inną opinię, był „kołtunem”, „płaskoziemcą”, a obecnie, jeśli się, co nie daj Bóg – nie zaszczepi – będzie współwinnym, a może nawet – sprawcą czwartej fali pandemii. A ta nieuchronnie nadejdzie (z tym akurat się zgadzam) na jesieni.

Tu jeszcze jeden aspekt sprawy. W związku z ogłoszonym na świecie stanem „wojny z covid-19” prowadzone są (mam taką nadzieję) badania kliniczne serwowanych ludziom szczepionek. Mam wrażenie, że badania te realizowane są na koszt podatników w poszczególnych krajach. To z całych krajów będą płynęły informacje o zjawiskach, które wystąpiły w prawdopodobnym związku ze szczepieniami. Jaka będzie dokładność tych informacji, nawet nie próbuję się domyślać (u nas, w Polsce – zapewne stuprocentowa. W końcu mamy niezawodny system rejestracji niepożądanych odczynów poszczepiennych).

Tymczasem w normalnych warunkach to producent powinien znaleźć placówkę medyczną gotową takie badania przeprowadzić, znaleźć pacjentów gotowych poddać się stosownym procedurom leczniczym i badaniom, ewentualnie zapłacić im za udział w eksperymencie medycznym, przedstawić końcowe wyniki badań.

Darmowa baza informacji DNA

I jeszcze jedna sprawa. W ramach walki z paskudną chorobą prowadzono powszechne badania polegające na pobieraniu „wymazów” od różnych osób. Ponoć miały one na celu stwierdzenie, czy dana osoba jest nosicielem wirusa SarsCov-2, miała kontakt z osobą zakażoną tym wirusem, czy jest wolna od zakażenia i nie stwarza zagrożenia zarażenia innych.

Zadam dość brutalne pytania: czy w ramach tego pobierania wymazów nie prowadzono żadnych innych badań? Czy pobrane próbki pozwalały (pozwalają) na określenie czegoś, co ja, laik, nazwę profilem genetycznym (DNA) danego osobnika? W jaki sposób zabezpieczone są pobrane w swoim czasie próbki i wyniki badań przeprowadzonych na ich podstawie? Gdzie i przez kogo przechowywane są owe wyniki? Kto ma do nich legalny dostęp?

Dlaczego zadaję te pytania? Bo, po pierwsze, nie wiem, na ile możemy czuć się bezpieczni. Jako laik nie wiem, do czego mogą zostać wykorzystane wyniki badań pobranych próbek. Zwłaszcza, jeśli wpadną w ręce, nazwę to delikatnie – niepowołane. A po drugie, nie chciałbym za jakiś czas otrzymać oferty z firmy XXX o treści na przykład takiej: „Chce Pan/Pani mieć córeczkę niebieskooką z blond włoskami? Zapraszamy do naszej kliniki w XXX. Za xxx (dolarów*, euro*, juanów*, rubli*, szekli*) zapewnimy to poprzez nieznaczną modyfikację Pana/Pani genomu. Procedura nie zajmie więcej niż 2 godziny. * – niepotrzebne skreślić.

Eksperyment społeczny na wielką skalę

A teraz słów kilka o zupełnie innym eksperymencie, o którym praktycznie się nie mówi, a z którego wnioski wyciągać będą tylko bardzo nieliczni specjaliści, bardzo wąskich dziedzin. Pewien wysoki funkcjonariusz służb specjalnych, bardzo, bardzo dawno temu powiedział mi, że są prace naukowe z dziedziny oddziaływania na ludzi, z którymi większość nawet naukowców nie będzie mogła zapoznać się praktycznie nigdy. Być może – konfabulował. Tego nie wiem. W rozmowach z nim trzymałem się twardo zasady: ja nie pytam o nic, co jest związane z jego pracą. Dowiaduję się tylko tego, co sam chce (i może) mi powiedzieć. Przypomniałem sobie tamto jego stwierdzenie. Bo coraz bardziej przychylam się do wniosku, że cała „akcja pandemia” została wykorzystana do przeprowadzenia eksperymentu socjologicznego na skalę globalną.

Nie chcę użyć mocniejszego sformułowania, że „akcja pandemia” została przygotowana w celu przeprowadzenia takiego eksperymentu. Zakładam, że jednak było to wykorzystanie okazji, jaka po prostu się przytrafiła. Na czym polega eksperyment? W moim przekonaniu odpowiedzieć ma na jedno, zasadnicze pytanie: na jakim etapie jesteśmy w zakresie podporządkowania sobie wszystkich ludzi. W jednym z artykułów przywołałem kiedyś książkę Wiktora Suworowa pod tytułem: „Wybór”, w której autor opisał, co należy zrobić, by podporządkować sobie ludzi (najlepiej – wszystkich). Obecnie prowadzone badania zapewne odpowiedzą na pytanie: jak skuteczne są zastosowane metody oddziaływania na ludzi, mające za zadanie podporządkowanie ich „władcom”.

W stosunku do Polaków (ale nie tylko, moim zdaniem eksperyment ma wymiar globalny) zastosowano kilka ważnych działań. Po pierwsze – wywołano strach. Pamiętamy jeszcze, jak w ramach walki z „pierwszą falą” pandemii informowano a to o pięciu, a to o dwudziestu, a to o nawet stu osobach zarażonych złowieszczym wirusem. Środki przekazu (wszystkie, bez wyjątku) epatowały odbiorców ilością zgonów spowodowanych SarsCov-2. Dla przeciętnego człowieka – znikąd ratunku. Żeby nikomu nie przyszła do głowy chęć szukania ocalenia w Opatrzności – zamknięto kościoły. Przy okazji – analiza stopnia podporządkowania się społeczeństwa i hierarchów Kościoła Rzymskokatolickiego tym działaniom pozwoli na dokładne określenie możliwości, jakie ma duchowieństwo w oddziaływaniu na Polaków. Dla władzy (kimkolwiek by ona nie była) to bezcenna informacja.

Kiedy już społeczeństwo zostało skutecznie wystraszone, przeprowadzono kolejny krok. Nakazano realizować różne bezsensowne polecenia władz. A to nie przemieszczajcie się, a to zakładajcie maseczki, a to nie kontaktujcie się z bliskimi inaczej niż przez telefon, a to to, a to tamto. I ludziska podporządkowywali się tym, często bezprawnym (patrz zamykanie przedsiębiorstw) poleceniom władz. Następnym działaniem mającym na celu zniewolenie społeczeństwa było pozbawianie ludzi ich przekonań. Jedyną słuszną narracją była ta, którą władza ogłaszała w środkach przekazu. Każda inna była wyśmiewana, piętnowana, określana wręcz jako idiotyczna. W służbie oficjalnej „rządowej” (mówię o skali globalnej – nie potrafię określić precyzyjnie owego „rządu”. Nasz w każdym razie wpisał się w działania ogólnoświatowe) znalazły się wszystkie bez mała media, nie wyłączając Internetu. Dziś nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o cenzurze w działaniach takich potentatów jak na przykład YouTube.

Wspomniany wyżej przeciętny „Kowalski” został w ten sposób skonfrontowany z potęgą czegoś, co nazwę całym państwem (podkreślam, jakiekolwiek by ono nie było). Wbrew pozorom takie pozbawienie człowieka jego przekonań bardzo silnie działa na tego człowieka. Pozbawiony fundamentów, na których zbudowane były jego wartości, przekonania, staje się łatwym celem do zaszczepiania nowych, „jedynie słusznych poglądów”. Nawet wtedy, gdy te nowe, jedynie słuszne poglądy zaprzeczają wiedzy, którą poddany tym działaniom posiada. Myślę, że specjaliści potrafią jeśli nie zbadać, to przynajmniej oszacować, na ile skuteczne były działania w tym zakresie.

Kolejnym pytaniem, jakie nasuwa się w tej chwili, to; co będzie dalej? Przyjmuję, że prawdziwe jest wcześniejsze założenie, że zamiarem złego „rządu” (światowego?) jest podporządkowanie sobie ludzkości. Sadzę, że wyniki socjologicznego eksperymentu będą zadowalające dla tych, którzy go prowadzą. Jeśli tak, to kolejnym działaniem będzie: zdecydowane ograniczenie swobód obywatelskich (paszporty szczepionkowe, powszechne obowiązkowe „wymazywanie” obywateli przy każdej okazji, dalsza radykalna „atomizacja” społeczeństwa). A ostatecznie, myślę, że najbardziej pełną odpowiedź znaleźć można w książce „Rok 1984”. Geore’a Orwella. Ale żeby nie kończyć tak pesymistycznie, zaznaczę jednak, że mimo, iż uważam się za „technokratę” wierzę, że wartości humanistyczne, mimo wszystko przekazywane nam (i mam nadzieję, pokoleniom następnym) nie zostaną do końca stłamszone. Ciągle mam nadzieję, że stan obecny jest stanem przejściowym, gdy fala „represji” osiągnęła już maximum. A dalej może być już tylko lepiej. Tego nauczyła nas historia. Polski.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.