Czy rektor był elementem „gdańskiej ośmiornicy”? | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 26.04.2021

Czy rektor był elementem „gdańskiej ośmiornicy”?

Do tej pory mówiąc o „układzie gdańskim” albo „gdańskiej ośmiornicy” publicyści wskazywali na niejasne powiązania między lokalną administracją, sądownictwem a biznesem. Teraz jednak okazuje się, że miejscowy system klientelistyczny mógł rozciągać się również na sferę nauki. Takie wnioski sugeruje zataczająca coraz szersze kręgi afera Jerzego Gwizdały. Oskarżony o plagiat, zrezygnował on z funkcji rektora Uniwersytetu Gdańskiego. Media publikują coraz to nowe informacje o jego przeszłości; układają się one w ciąg wydarzeń który na pierwszy rzut oka wydaje się zadziwiający, ale może również okazać się spójny i logiczny.

fot. Gazeta Bałtycka

Gwizdała (ur. 1957) obronił pracę magisterską na Uniwersytecie Gdańskim stosunkowo późno, bo w roku 1986. Trudno robić mu z tego zarzut, bo studenckie ma swoje uroki i zwłaszcza w tamtych czasach niespieszno było je porzucić, niemniej warto odnotować, że przez swoje studia Gwizdała na pewno nie przeszedł jak burza. Na przełomie dekad związany był z uczelnią jako doktorant. W roku 1992 obronił pracę doktorską i został zatrudniony jako starszy wykładowca. Bardziej interesujący jest jednak fakt, że jeszcze przed obroną doktoratu ów skromny doktorant został dyrektorem administracyjnym UG. Była to rola zbliżona do nieistniejącej wówczas roli kanclerza, którą zresztą Gwizdała objął 17 lat potem. Nie miał większego doświadczenia w zarządzaniu; może i nie miał żadnego, w każdym razie o żadnym nie wiadomo i żadnym się nie chwalił. Pozostaje zagadką, dlaczego powierzono mu funkcję oznaczającą ogromny na funkcjonowanie bądź co bądź dużej państwowej jednostki budżetowej. Ówczesny rektor UG twierdził potem, że Gwizdała był człowiekiem „spoza uczelni” i że wygrał konkurs, po czym „dobrze się nam współpracowało”.

Jednocześnie próbował swoich sił w biznesie, aczkolwiek za pośrednictwem żony. Wraz z żoną niejakiego Bolesława F.  – była ona formalnie współwłaścicielką firmy, działającej m.in. w branży budowlanej. Ponieważ Bolesław F. był również dyrektorem państwowej hurtowni materiałów budowlanych, trudno oprzeć się podejrzeniu, że między jego prywatną a etatową działalnością zachodziła pewna, mówiąc oględnie, synergia. Synergia ta przybrała charakter ewidentnie patologiczny kiedy po kradzieży materiałów ze wspomnianej hurtowni, część z nich policja znalazła na posesjach Bolesława F. i Gwizdały w Borkowie pod Gdańskiem, gdzie obaj mieli swoje domy. Rozpoczęto postępowanie prokuratorskie, które jednak umorzono, przyjmując za dobrą monetę tłumaczenie, że Bolesław F. sprzedał materiały firmie Longinex, mającej na posesjach prowadzić prace budowlane. W swoich zeznaniach Gwizdała zataił jednak informację, że to właśnie Longinex był firmą, należącą do żon obu panów. Ten i ów mógłby dojść do wniosku, że prokuratura nie była zbyt stanowcza jeśli chodzi o ściganie sprawców. Jako ciekawostkę dodamy jeszcze fakt, że firma Longinex funkcjonowała nadal; co więcej, wykonywała wiele prac remontowo-budowlanych dla UG w czasach, gdy Gwizdała był tam dyrektorem administracyjnym.

Gwizdała pracował nadal na UG. W roku 1994 został adiunktem na Uniwersytecie, a w 1996 docentem w Wyższej Szkole Zarządzania w Słupsku; w roku 1998 Wyższa Szkoła Bankowa w Gdańsku przyznała mu tytuł profesora uczelnianego. Od roku 1996 nie był już dyrektorem administracyjnym UG; pracował jako doradca zarządu dla TUiR Gwarant a potem jako dyrektor oddziału Kredyt Banku. Nie ma w tym nic specjalnie intrygującego, choć można też zapytać, jakim sposobem udało mu się wywiązywać z zadań adiunkta na dwu uczelniach w Gdańsku, docenta w Słupsku, oraz dyrektora oddziału dużego komercyjnego banku. Nasuwa się przypuszczenie, że przynajmniej na jednym – jeśli nie na wszystkich tych stanowiskach – Gwizdała zajmował się głównie kwitowaniem odbioru pensji. A jeśli tak, to nasuwa się też pytanie, jak to było możliwe i czy w żadnej z wymienionych instytucji nie istniały organy kontrolne, zajmujące się efektywnością swoich pracowników. Co więcej, w roku 1995 zdążył być doradcą rządu Oleksego. Dlaczego akurat w dziedzinie ochrony środowiska, dlaczego akurat doktor od finansów i dyrektor administracyjny na gdańskiej uczelni awansował na doradcę rządu, nie wiadomo. Musiały tu zadziałać mechanizmy, których nie da się wykryć czytając oficjalne biografie; nasuwa się przypuszczenie że jak to w takich przypadkach bywa, Gwizdała znał kogoś, kto znał kogoś, i tak dalej aż do ministra w Warszawie.

W roku 1998 Gwizdała zakończył współpracę z komercyjnymi instytucjami finansowymi, czekała go bowiem nominacja na wysokie stanowisko administracyjne. Został mianowicie rekomendowany, a następnie przegłosowany na stanowisko wiceprezydenta Gdańska ds. finansów i inwestycji. I znowu trudno jest powiedzieć, jakie mechanizmy doprowadziły do nominacji Gwizdały. Miał już co prawda za sobą prawie 10 lat pracy w zarządzaniu, niemniej ludzi z takim doświadczeniem były w Gdańsku setki. Znaczący wydaje się fakt, że tym, kto rekomendował Gwizdałę, był Paweł Adamowicz, wówczas świeżo wybrany prezydent Gdańska. Na tej podstawie możemy powiedzieć, że tych dwu panów się znało, i to prawdopodobnie znało się bardzo dobrze. Kiedy i dlaczego się poznali, trudno powiedzieć. Zapewne jako dyrektor administracyjny UG Gwizdała miał wielokrotnie kontakty z ratuszem i radą miejską, której przewodniczącym był do roku 1998 Adamowicz. Współpraca musiała układać im się dobrze i musieli wzajemnie sobie ufać; trudno przypuszczać, by w odmiennym przypadku Adamowicz rekomendował Gwizdałę. Czy ich współpraca przed rokiem 1998 wykraczała poza sferę nauki, trudno powiedzieć. Być może tak; Gwizdała był jednym ze współzałożycieli Instytutu Lecha Wałęsy i przez jakiś czas dość aktywnie w nim działał. Zaliczył też doradztwo przy rządzie Buzka ( o portach morskich).

Jako wiceprezydent ds. finansów i inwestycji Gwizdała stał się od razu kluczową postacią w zakresie dysponowania miejskimi pieniędzmi. Nie mamy żadnych wiadomości o tym, by między nim a Adamowiczem dochodziło do kontrowersji czy sporów. Co więcej, wydarzenia które miały miejsce potem sugerują, że Adamowicz miał do Gwizdały więcej niż pełne zaufanie. A wydarzenia te to wkroczenie na scenę UOP, którego funkcjonariusze w roku 2001 wyprowadzili Gwizdałę z jego biura w kajdankach. Jak się okazało, znów doszło do podejrzanej synergii na styku prywatnego biznesu i publicznych pieniędzy. Jako wiceprezydent Gwizdała odpowiadał m.in. za nadzór nad Gdańskim Przedsiębiorstwem Energetyki Cieplnej, którym kierował – cóż za niespodzianka! – Bolesław F. UOP doszedł do wniosku, że obaj panowie planują „niekorzystne rozporządzenie majątkiem spółki”, czyli przekładając to na polski – uwłaszczenie się na niej. Za pomocą odpowiednio skonstruowanej procedury administracyjno-prawnej planowali wydzielenie z GPEC innej spółki, już prywatno-komunalnej, oraz oddanie jej monopolu na kluczowe przedsięwzięcia energetyczne. Co więcej, ówczesna prasa straty już poniesione przez miasto szacowała na 2,5 mln złotych.

W ramach zabezpieczenia toczącego się śledztwa prokuratura wydała zakaz sprawowania przez Gwizdałę funkcji związanych z nadzorem nad spółkami, w których miasto miało swoje udziały. Postępowanie raczej zrozumiałe, bo trudno dawać podejrzanemu możliwość zacierania śladów swojej działalności. Ale intrygujący jest fakt, że Gwizdała nadał aktywnie zasiadał w radach nadzorczych związanych z miastem spółek, w tym zwłaszcza Zarządu Portu Gdańskiego. A jeszcze bardziej intrygujące jest to, że gdy prokuratura zwróciła uwagę na niestosowanie się do zakazu, w obronie Gwizdały stanął Adamowicz. Stwierdził mianowicie – powołując się zresztą na swoje wykształcenie prawnicze – że zakaz dotyczył jedynie firm, które nadzorował Gwizdała jako wiceprezydent. Natomiast ponieważ nie podlegał pod kompetencje wiceprezydenta, mógł nadal zasiadać w zarządzie portu. Czyli człowiek którego prokuratura podejrzewała o próbę wyprowadzenia z kasy miejskiej ogromnych pieniędzy, zamiast zostać natychmiast zawieszony, jest broniony przez swojego szefa, prezydenta miasta, i to przy użyciu dość wątpliwej kazuistyki. Wniosek nasuwa się sam: stosunki między Gwizdałą i Adamowiczem musiały być więcej niż bardzo dobre, a obu panów musiało łączyć wielkie wzajemne zaufanie. Na bazie czego powstało to zaufanie, i czy było ono jedynie wynikiem doskonałego wywiązywania się z funkcji publicznych – pozostaje nieznane. Tak czy owak, w obliczu skandalu Gwizdała sam zrezygnował z funkcji prezydenta w roku 2001.

Postawa Adamowicza zasługuje też na uwagę z innego powodu: ewidentnie czuł się na tyle silny politycznie, że nie bał się wystąpić w obronie być może aferzysty i oszusta, w którego sprawie toczyło się postępowanie. Albo był stuprocentowo przekonany o tym, że Gwizdała jest niewinny, albo był stuprocentowo przekonany o tym, że z sądu Gwizdała wyjdzie obronną ręką. I można powiedzieć, że tak się właśnie stało. Postępowanie prokuratorskie zmieniło się w sądowe; to z kolei ciągnęło się przez kolejne lata, skazano kilka płotek, którym udowodniono niedopełnienie różnych obowiązków, ale z kluczowych podejrzanych nie skazano nikogo. Gwizdały bynajmniej nie uniewinniono: jego wątek przedawnił się i z tego powodu postępowanie umorzono w roku 2011. Jego związki z sądownictwem nie ograniczały się zresztą do roli podsądnego: pozostaje zagadką, jakim cudem mógł potem służyć jako sądowy rzeczoznawca w dziedzinie finansów i bankowości.

Po odejściu z ratusza Gwizdała został dyrektorem Centrum Bankowości Korporacyjnej Kredyt Banku w Warszawie, którą to rolę pełnił do roku 2008. W czasie swojej trzyletniej kariery w ratuszu i potem Gwizdała nadal pracował jednak na uniwersytecie. W roku 2004, gdy wybuchł skandal związany z przyjmowaniem na studia w ramach procedury odwoławczej dzieci lokalnej elity prawniczej, Gwizdała nie pełnił żadnych funkcji administracyjnych na uczelni. Trudno wiązać go z tą aferą, zwłaszcza że naukowo związany był z innym wydziałem. Natomiast w roku 2008 Gwizdała został kanclerzem UG, a więc osobą która de facto zarządza całą strukturą uczelni; ponieważ z funkcją dyrektora administracyjnego rozstał się w roku 1996, przez 12 lat nie pełnił na uniwersytecie żadnej funkcji administracyjnej. Powierzenie finansów uniwersytetu osobie, przeciw której toczyło się nadal postępowanie sądowe z oskarżeniem o oszustwo, nasuwa oczywiście na myśl porównanie do lisa, którego poproszono o pilnowanie kurnika. Znowu trudno nie postawić pytań o to, czego nie wiemy w tej sprawie, a więc jakie to mechanizmy doprowadziły do awansu Gwizdały. Nadal współpracował z władzami miasta, był m.in. członkiem rady programowej opracowującej strategię rozwoju Gdańska do roku 2030 i wielu innych pomorskich ciał od planowania i programów. W rządzie Tuska doradzał jako ekspert w kwestii ustawy o finansach publicznych (dostał też wtedy Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski). A w kwestii lisa nie bez znaczenia może być też fakt, że był spiritus movens spółki mającej przeprowadzić wyprowadzenie części działań UG poza uczelnię, a mianowicie poprzez stworzenie tzw. Centrum Komercjalizacji Badań i Rozwoju Technologii. W roku 2011 został profesorem nadzwyczajnym i kierownikiem Katedry Finansów i Ryzyka Finansowego. Jak na kogoś, kto dał powody do podejrzeń o niewielką kompetencję w dziedzinie zarządzania ryzykiem, nie mówiąc już o kwestii osobistej uczciwości, nominacja taka może wydawać się nieco kontrowersyjna; władze gdańskiej uczelni musiały mieć jednak swoje powody.

Jakiekolwiek mechanizmy zapewniały awans Gwizdały w strukturach UG, funkcjonowały one nadal w połowie lat 2010-tych; w roku 2016 Gwizdała został wybrany na rektora. Jego zwycięstwo było zdecydowane: otrzymał 50 głosów, a kontrkandydat jedynie 22. I znowu, wkrótce pojawił się projekt na styku prywatnego biznesu i publicznych pieniędzy. Nowy rektor stał się promotorem budowy wielkiego centrum sportowego; miało ono formalnie funkcjonować w strukturach uczelni, ale przy współudziale miasta i wielu firm prywatnych; stosowne plany zagospodarowania i inne konieczne decyzje władze miasta uzgodniły po myśli uczelni, choć okoliczni mieszkańcy mieli w tej kwestii swoje podejrzenia. Projekt wzbudził kontrowersje i niewiele w jego sprawie zrobiono do końca dekady; w tym czasie nad Gwizdałą znowu zaczęły zbierać się ciemne chmury.

Zbliżając się powoli do wieku emerytalnego, w roku 2018 Gwizdała postanowił sięgnąć po laur profesora belwederskiego. Bez kłopotu przeszedł stosowne procedury na macierzystej uczelni – oczywiście pojawia się pytanie o konflikt interesów, i czy to w porządku, że wydział opiniuje sprawę własnego rektora, ale wyraźnie nikomu to nie przeszkadzało. Podobnie prawie nikt nie zaopiniował negatywnie wniosku w centralnej komisji weryfikacyjnej PAN, mimo że jak się potem okazało, większość prac podawanych we wniosku albo pochodziła z okresu sprzed habilitacji – a więc nie mogła być referowana w staraniach o profesurę – albo była zduplikowana; wiele innych referencji było niejasnych, a cała podstawa dość wątła. Działania centralnej komisji PAN nie są jednak przedmiotem tego tekstu; w końcu trudno przypuszczać, żeby gdański układ oplątywał też uczelnie w Katowicach, Wrocławiu, Łodzi czy Warszawie, których profesorowie pozytywnie opiniowali wniosek Gwizdały. Jest to już raczej kamyczek do ogródka polskiej nauki. Prawdopodobnie Gwizdała dostałby swoją upragnioną profesurę, gdyby nie wtrącił się nieznany z nazwiska naukowiec. Pod koniec roku 2019 wysłał on do kilku instytucji i osób biorących udział w procesie pisma, wskazujące na plagiaty Gwizdały. Jeden z recenzentów który poprzednio poparł wniosek miał na tyle odwagi i uczciwości, że wycofał własną rekomendację, a na wiadomość o tym kancelaria prezydenta – gdzie nominacja czekała już na podpisanie – odesłała ją z powrotem do PAN.

Mimo że korespondencja między prezydentem a PAN miała charakter poufny, w tajemniczy i niewyjaśniony sposób Gwizdała otrzymał kopię stosownych dokumentów. PAN powinien wyjaśnić jak doszło do przecieku, ale na razie nic w tej sprawie nie wiemy. Natomiast Gwizdała zintensyfikował działania, mające zapewnić mu polityczną ochronę. Jeszcze wiosną roku 2019 odsłonił na uczelni tablicę poświęconą Lechowi Kaczyńskiemu. W następnym roku odsłonił na terenie uczelni pomnik Macieja Płażyńskiego. Była to wyraźna zmiana frontu; doradztwo rządom Oleksego, Buzka i Tuska stawiało go raczej w roli politycznego obrotowego, ale za sprawą koneksji z ratuszem Gwizdała kojarzony był raczej ze środowiskiem gdańskiej Platformy Obywatelskiej. Dawał też tego jeszcze w czasie swojej kadencji rektorskiej, która przypadła w znacznej części na lata po wyborczych zwycięstwach Dudy i PiS. Skierował m.in. do rzecznika dyscyplinarnego sprawę nauczyciela akademickiego, oskarżonego o homofobiczny wpis na prywatnym serwisie, a następnie patronował nadaniu liceum uniwersyteckiego imienia Pawła Adamowicza.

I tak oto docieramy do przedostatniego rozdziału tej historii. Wiosną 2020 roku dobiegła końca kadencja rektorska Gwizdały, który postanowił ubiegać się o drugą. Przynajmniej niektórzy z elektorów wiedzieli już, że Gwizdała ma kłopoty, i że podejrzewany jest o bardzo poważne wykroczenie przeciw etyce akademickiej. Nikt z nich nie wypowiedział się w tej sprawie publicznie; czy wypowiadał się prywatnie, nie wiadomo. Ponieważ jednak środowisko akademickie nie jest specjalnie duże, trudno przypuścić by sprawa była na uczelni nieznana, zwłaszcza po przecieku z centralnej komisji PAN. A jednak wybory, przeprowadzone zdalnie w warunkach pandemii, Gwizdała wygrał miażdżąco: otrzymał 59 na 68 głosów. I znów, tak jak tyle razy poprzednio, nasuwa się pytanie: jak to było możliwe? Jeden z kluczowych decydentów, przewodniczący rady uczelni, mówił potem, że wiedział o problemach Gwizdały. Ale, jak to ujął, wiedząc że obrzucić błotem jest łatwo a oczyszczenie się trwa latami, nie chciał powtarzać niesprawdzonych informacji. Brzmi logicznie, ale… wycofanie wniosku z kancelarii prezydenta i podjęcie go przez komisję etyki PAN to są fakty, a nie niesprawdzone informacje.

Kończąc dla porządku sprawę plagiatu powiedzmy tylko, że nie zadziałał żaden z wbudowanych w system polskiej nauki mechanizmów kontrolnych. Sprawa się wydała dzięki, nazwijmy to tak, prywatnej inicjatywie. Nieznany z nazwiska człowiek – jak się można domyślać, ktoś z UG – rozpoczął prywatną partyzancką kampanię, została ona podjęta – tym razem publicznie – przez kolejnego naukowca, od lat działającego z otwartą przyłbicą jako samozwańczy strażnik etyki akademickiej, mleko się rozlało, zainteresowały się media, nie było już możliwości zamiecenia sprawy pod dywan, wybuchł skandal. We wrześniu 2020 Gwizdała zrezygnował z funkcji rektora, w listopadzie za sprawę zabrała się prokuratura.

Prokuratura zabrała się za sprawę plagiatu, ale to nie o niego w tym tekście chodzi. Dzięki plagiatowi na światło dzienne wyszedł szereg zadziwiających zdarzeń, dotyczących gdańskiego środowiska administracyjnego, prokuratorsko-sędziowskiego, biznesowego i naukowego. Zdarzeń, która proszą się o pytania.

  • Dlaczego człowiek bez doświadczenia zostaje dyrektorem administracyjnym poważnej, dużej, państwowej uczelni?
  • Dlaczego mimo oczywistych poszlak, dwu ludzi zamieszanych w dużą kradzież publicznego mienia nie zostaje skazanych?
  • Dlaczego nikt nie zainteresował się konfliktem interesów, polegającym na tym że mąż na dużym państwowym etacie zawierał kontrakty z firmą, której współwłaścicielem była żona?
  • Jakim cudem jeden człowiek mógł pełnić funkcje naukowo-dydaktyczne na kilku uczelniach i jednocześnie mieć etat w komercyjnym banku?
  • Dlaczego człowiek z niejasną przeszłością zostaje wiceprezydentem miasta ds. finansów i inwestycji?
  • Dlaczego prezydent tegoż miasta po interwencji UOP nie odsunął podejrzanego o oszustwo od zadań w ratuszu, a zamiast tego publicznie bronił jego dalszego zaangażowania w związane z miastem spółki?
  • Dlaczego ani prokuratura ani sądy znowu nie były w stanie wyjaśnić sprawy i po wieloletnim postępowaniu w końcu zostaje ona przedawniona?
  • Dlaczego ktoś oskarżony o malwersacje finansowe staje się rzeczoznawcą sądowym?
  • Jakim cudem ktoś w sprawie kogo dwa razy toczyło się postępowanie o malwersacje, w tym na wielką sumę, zostaje szefem katedry ryzyka finansowego – chyba w ramach żartu? I tym bardziej, jakim cudem zostaje kanclerzem uczelni, a potem rektorem?
  • Dlaczego na uczelni nie wzbudziły wątpliwości projekty komercjalizacyjne, które korzystając z infrastruktury UG chciał przeprowadzić Gwizdała?
  • Dlaczego ktoś, w sprawie którego toczyło się formalne postępowanie o plagiat, został powtórnie wybrany rektorem?

Prawdopodobnie na większość tych pytań można odpowiedzieć kolejnym pytaniem: czy poza oficjalnymi kontaktami, istniała jakaś wspólnota interesów między Gwizdałą a urzędnikami miejskimi, funkcjonariuszami miejscowej prokuratury i sądownictwa, biznesem? Tylko istnienie takiej wspólnoty, scementowanej wzajemnym wsparciem i tworzeniem klientelistycznego układu personalnego, może logicznie wyjaśnić karierę życiową Gwizdały i to, że zawsze wychodził cało z opresji. Jest prawdopodobne, że taki układ istniał, a być może istnieje nadal. i prywatne interesy Pawła Adamowicza i jego żony są silną poszlaką na rzecz takiej tezy.

Czy Gwizdała był człowiekiem Adamowicza w świecie gdańskiej nauki? Trudno łudzić się, że jakakolwiek prokuratura na to pytanie odpowie. Obecnie interesuje ją tylko sprawa plagiatu. Być może w tej chwili jacyś trójmiejscy pracowicie układają fragmenty tej układanki i wiedzą już o wiele więcej. A być może intuicja nas zawodzi, żadnego układu nie było, i kuriozalna kariera Gwizdały jest jedynie ilustracją tego, jak kiepsko są skonstruowane i jak kiepsko funkcjonują organy państwa polskiego. Na pewno wiemy natomiast co innego: cała wyższa kadra naukowa i administracyjna Uniwersytetu Gdańskiego jest doszczętnie skompromitowana. Być może ktoś chciałby posunąć się do jeszcze dalej idących wniosków i stwierdzić, że afera Gwizdały wyjaśnia nam doskonale, dlaczego polska nauka nie liczy się w świecie i dlaczego żadna z polskich uczelni nie mieści się w pierwszej światowej trzysetce. Ale bądźmy ostrożni i wyraźmy nadzieję, że zdyskredytowany UG jest w polskim świecie akademickim niechlubnym wyjątkiem.

mbh

Autor

- Gazeta Bałtycka

Wyświetlono 2 komentarze
Napisano
  1. rob pisze:

    Świetny tekst!

  2. Damian pisze:

    W życiu liczy się tylko kasa, był moim wykładowcą na jednym z wykładów powiedział że nie wie ile wynosi najniższa minimalna płaca , bo nie wiedziałby co z taką wypłatą zrobić;-)

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>