Dlaczego kampania wyborcza to karykatura demokracji?
Pacjent przywieziony karetką do szpitala klinicznego we Wrocławiu czekał 8 godzin na przyjęcie. Nie było miejsca, więc trzymano go kilka godzin w karetce. Nic mu się co prawda nie stało, ale być może w tym czasie jakiś inny pacjent musiał czekać, albo dyspozytor wzywał karetkę z jakiejś oddali.
No trudno! Są określone trudności, moce przerobowe państwa polskiego zostały skierowane na inny odcinek. Konkretnie na odcinek wyborczy, gdzie trwa gorączkowa walka o to kto będzie obsadzał po 13 października te wszystkie spółki, fundusze i agencje. Wiadomo jak ciężka tam praca dla Narodu trwa w tych agencjach, funduszach i spółkach skarbu państwa. I jak bardzo trzeba się starać, żeby to nie „tamci”, a „my” decydowali o tym, kogo tam posadzić i dać mu tę nędzną pensyjkę w wysokości 15 krotności średniej krajowej. Ale wiadomo, że służba dla Narodu nie jest łatwa i trzeba zrobić wszystko, żeby to nie „uny”, a „my” te zadania wykonywali.
W ramach tych gorączkowych starań z banerów powieszonych na każdym wolnym kawałku płotu, gapią się na biednych Polaków setki gęb jakichś ludzi. Jedni nieogoleni, inni odwrotnie wypucowani w fotoszopie. Ale jest ich legion i żaden wyborca oczywiście nie jest w stanie dokonać wśród tych postaci, obrazków i zdjęć żadnego racjonalnego wyboru. No bo co ma wybrać nieogolonego Kowalskiego czy wyraźnie zblazowanego Nowaka? A może ślicznie wymalowaną Wiśniewską? Wszystkie nazwiska wymienione przeze mnie są – ma się rozumieć – przypadkowe, bo nie chodzi mi o to, żeby jeszcze dokuczać tym nieszczęsnym ludziom co to wywiesili swoje twarze na płotach niczym oferty towarzyskie.
Założeniem demokracji jest, że Lud dokonuje wyboru ludzi najlepszych, kompetentnych, uczciwych, sprawnych. Co to ma wspólnego z zarzuceniem przestrzeni reklamowej tysiącem reklam pań i panów? Co wyborca ma oceniać? Szminkę?
Nic to z jakimś rozumem wspólnego nie ma i w normalnej demokracji takiej banerowej kampanii wyborczej po prostu się nie prowadzi. W niewielkim angielskim okręgu wyborczym, liczącym ok. 90 tys. mieszkańców – kandydat chodzi od drzwi do drzwi (door to door), rozmawia z ludźmi, którzy zresztą go doskonale znają bo – jeśli był posłem – to całą kadencję co sobotę (tak, tak co sobotę) przyjmował ludzi w swoim biurze poselskim. A jeśli nie był posłem, to pracował dla społeczności lokalnej w jakimś stowarzyszeniu czy działając charytatywnie i to dopiero upoważnia go do wystartowania w wyborach do parlamentu. A nie, że prezes wpisał go na listę wśród setek innych, a kolega ma agencję reklamową i wydrukował mu setkę banerów.
Polska kampania wyborcza do parlamentu to karykatura demokracji nie mająca nic wspólnego z racjonalną oceną kandydata, jego walorów. Nie tego zresztą „system” oczekuje od obywatela. Wyboru dokonał wszak wcześniej ten czy ów prezes ustalając listę kandydatów, „jedynek” i reszty, a wyborcy mają tylko rytualnie w dzień wyborów pójść do lokalu i dać głos. Żeby jednak tegoż wyborcę jakoś zachęcić czy zmusić do uczestnictwa w tym obrzędzie, trzeba go odpowiednio zmotywować. Za czasów „pierwszej komuny” za nie uczestnictwo w rytuale głosowania groziły szykany. Teraz to nie wchodzi w rachubę więc trzeba jakoś wyborców podszczuć. Z jednej strony szczuje więc opozycja, a z drugiej partia rządząca.
Opozycja swego czasu jeździła wywieszała tablice hańby pokazujące bodaj zarobki ministrów czy nominacje partyjnych kolesi rządu. Teraz w odwecie partia rządząca wysłała w kraj „cysterny hańby” pokazujące ile pieniędzy rzekomo nie wpłynęło do budżetu za rządów poprzedników, na skutek oszustw vatowskich. I tak jeździ te kilkadziesiąt cystern po Polsce, co oczywiście znakomicie podniesie jakość wybranych posłów. W tym samym czasie pacjenci narzekają na brak karetek, które stoją przed szpitalami, bo na oddziałach brakuje miejsc. Nie ma karetek? Co za problem? Po wyborach – jak się zwolnią cysterny zaczną chyba podwozić pacjentów cysternami. Owiniętych w banery powyborcze.