Kto i po co gra Jankowskim? "Elity bez zażenowania korzystały z jego pieniędzy" | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 10.12.2018

Kto i po co gra Jankowskim? „Elity bez zażenowania korzystały z jego pieniędzy”

W „mediach” wybuchła kolejna „afera”. Tym razem sprawa dotyczy Gdańska, matecznika Platformy Obywatelskiej, kolebki Solidarności, miasta od zawsze niepokornego. Dziś ktoś odkrył „straszliwą” prawdę, że nieżyjący już ksiądz prałat Henryk Jankowski, w swoim czasie proboszcz parafii p. w. świętej Brygidy w Gdańsku, mógł mieć skłonności pedofilskie i, o zgrozo, zapewne był współpracownikiem służb specjalnych PRL.

Świętej pamięci Henryka Jankowskiego odsądza się dziś od czci i wiary. Coraz więcej gdańskich „osobowości” domaga się usunięcia go z panteonu zasłużonych gdańszczan, zburzenia jego pomnika, uznania go zdrajcą nad zdrajcami.

Nie zamierzam tu rozpatrywać przeszłości księdza prałata. Nie zamierzam zagłębiać się w historię rzeczy, które działy się lub nie na terenie jego plebanii. Nie zamierzam nawet specjalnie mocno zastanawiać się, dlaczego akurat teraz i dlaczego akurat św. pamięci ksiądz Jankowski „wypłynął”. Choć pewna teza, którą w zakończeniu przedstawię, sama przychodzi do głowy.

Zamierzam jednak, nie po raz pierwszy, przedstawić pewne mechanizmy, które są wykorzystywane przez „ludzi władzy”. Którymi ludzie władzy mamią (żeby nie użyć określenia, „ogłupiają”) społeczeństwo. Ks. Henryk Jankowski od dnia, gdy po raz pierwszy odprawił mszę św. dla strajkujących w Stoczni Gdańskiej robotników znalazł się w kręgu osób znaczących. Przynajmniej w Gdańsku.

Jego działalność w okresie strajków i „karnawału Solidarności” pokazała, że jest człowiekiem odważnym i zdecydowanym. Przy tym świetnym organizatorem. Wspomnę tylko, że w latach, gdy w Polsce brakowało niemal wszystkiego, on odbudował kierowany przez niego św. Brygidy. I to jak odbudował. Świątynia ta do tej pory zachwyca elegancją wynikającą z prostoty, bogactwa i artystycznego kunsztu. Sam znam wielu gdańszczan, którym ks. Henryk Jankowski w taki czy inny sposób pomógł.

W latach swej świetności jego wpływy były w Trójmieście, ale nie tylko, imponujące. Henryk Jankowski mógł „załatwić” znacznie więcej, niż na przykład sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Pewnie ks. Henryk Jankowski miał i swoje wady. Mnie na przykład raziła jego skłonność do przepychu, epatowania zamożnością, „elegancją” wykraczającą poza ogólnie przyjęte kanony. Ale równocześnie wiem, że wspomniany ksiądz pomagał i szpitalom, i domom dziecka, i wielu, wielu potrzebującym pomocy (w tym rodzinom robotników, w tym stoczni, prześladowanych przez ówczesne władze Polski).

Pamiętam też, że wielu ludzi do dziś uważają się za gdańskie elity próbowało ogrzać się w blasku gwiazdy ks. Henryka. Nader chętnie uczestniczyli w organizowanych przez niego uroczystościach, przyjęciach, spotkaniach. Bez zażenowania korzystali z pieniędzy, których nie skąpił na „ich” przedsięwzięcia. Nic dziwnego, że bardzo szybko, w dowód swego rodzaju wdzięczności jeszcze za jego życia wynosili go na piedestały, „honorowali” jak tylko mogli i potrafili. Bo dobrze było mieć ks. Jankowskiego za przyjaciela, mentora, przewodnika, sprzymierzeńca. Dobrze i, co może ważniejsze, bezpiecznie.

Wpływy ks. Jankowskiego były na tyle duże, że niewątpliwie mógł pomóc a to załatwić jakiś biznes (stanowisko?), a to coś nagłośnić, a to ukręcić łeb jakiejś sprawie. Po prostu ks. Henryk Jankowski był bardzo ważnym elementem tworzącego się już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku tworu, który dziś „gawiedź” nazywa „układem gdańskim”. Znamienne jest, że istnienia tego „tworu” nie usiłuje potwierdzić ani „niezależna, wolna” gdańska prasa, ani żadne lokalne instytucje kontrolne powołane do ścigania sprawców przestępstw (wszelkiego typu).

To nie dziwi specjalnie. W końcu mówimy o Gdańsku, w którym nikt nie potrafił ukrócić i skutecznie rozliczyć afery Stella Maris (przy okazji – kto jeszcze pamięta, o co chodziło, czyje nazwiska przewijały się przy tej sprawie, kto poniósł straty, kto za nie zapłacił?). Były i inne ciekawe tematy. A to jakiś szpital, a to jakieś gimnazjum. A to to, a to tamto. Tak zwana wieść gminna od dawna głosiła, że w Gdańsku „przekręty” nie są wcale mniejsze niż w tak zwanej „aferze prywatyzacyjnej” w Warszawie. Niektóre z nich zostały wyciągnięte na światło dzienne, acz z mizernym skutkiem (albo, bardziej precyzyjnie, bez żadnych skutków). Jak dotąd „układ gdański” działa niemal bezbłędnie. I teraz mechanizm, o którym wspomniałem wyżej.

Kto dziś najgłośniej potępia ś. p. Henryka Jankowskiego? W mojej ocenie ci, którzy swoją karierę (i pieniądze) tworzyli na jego popularności, którzy najbardziej korzystali z wpływów, jakie on miał. Nagle teraz, gdy ktoś sprawę wyciągnął z lamusa historii, krzyczą: „łapaj złodzieja”.

Powiedzenie mówi, kto w takich sytuacjach krzyczy najgłośniej! I jeszcze pytanie: dlaczego nagle ktoś sobie przypomniał św. pamięci prałata z Gdańska? Ostatnie wybory samorządowe pokazały, że w Gdańsku nic się nie zmieniło. Przez lata, z mozołem budowany, polityczno – biznesowo – towarzyski układ trwa w najlepsze, za nic mając poczucie przyzwoitości, sprawiedliwości, uczciwości. Widać ktoś doszedł do wniosku, że można spróbować w ten „układ” uderzyć kolejną aferą. Tym razem „aferą Jankowskiego”. No cóż.

W polskiej tradycji jest, by o zmarłych mówić dobrze lub milczeć. Jakiś czas temu pretensje o brak poszanowania tej tradycji kierowałem pod adresem pana gen. Polko. Dziś przypominam o niej tym, którzy polityczny chcą zbijać na nieżyjącym już księdzu Jankowskim.

Takie działanie nie przyniesie społecznego poparcia. Przed kolejnymi wyborami dobrze byłoby o tym pamiętać.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.



Moto Replika