Magdalena Ogórek, Leszek Miller i wielkie kłopoty SLD | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 27.03.2015

Magdalena Ogórek, Leszek Miller i wielkie kłopoty SLD

Rozkręca się kampania wyborcza, w tym także, o dziwo, pani Magdaleny Ogórek, „namaszczonej” do funkcji kandydatki SLD na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej przez samego Leszka Millera, niegdyś noszącego dumny przydomek „kanclerza”, a teraz starszego pana starającego za wszelką cenę uratować to, co pozostało z niegdyś silnej i sprawnej formacji lewicowej.

SLD

Trzeba powiedzieć, że zadanie przed Leszkiem Millerem niezwykle trudne. Kilka tygodni temu, trochę chyba w akcie desperacji, nie widząc innego sposobu na uporządkowanie lewicowego frontu, zaproponował nikomu nieznaną Magdalenę Ogórek jako kandydata na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej. Nie wiem, czy swoją decyzję przedyskutował z „szerokim gremium przedstawicieli partii”, czy raczej jej przyjęcie wymusił, kładąc na szali swój autorytet. Wiem jednak, że kandydatura ta spotkała się z oporem różnych przedstawicieli szeroko pojmowanej lewicy, od Aleksandra Kwaśniewskiego poczynając, a na Grzegorzu Napieralskim kończąc. Podejrzewam (nie mam ten temat żadnych dowodów), że również w szeregach ludzi najbliższych Leszkowi Millerowi także nie wszyscy byli z przedstawionej propozycji zadowoleni.

Uważam jednak, że jednym z ważniejszych problemów dzisiejszej polskiej lewicy jest nadmiar ambicji poszczególnych jej zwolenników, najczęściej nie poparty żadnymi poważnymi sukcesami, ich głęboka megalomania, zadufanie i przemożna chęć sprawowania władzy za wszelką cenę. Wspomnę tylko kilka nazwisk (oprócz już wymienionych): Marek Borowski, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Siwiec, Ryszard Kalisz, Janusz Olejniczak.

Każde z tych nazwisk samo w sobie stanowi sporą wartość. Ale powiedzieć też trzeba, że każde z wymienionych jest znacznie głośniejsze niż rzeczywiste sukcesy, które ewentualnie za nim stoją.

Ot, pierwsze z brzegu przykłady. Marek Borowski – jego LiD nie uzyskał praktycznie żadnego społecznego poparcia. Włodzimierz Cimoszewicz – gdy tylko przyszło zmierzyć się z brutalnym politycznym atakiem – wolał „dla świętego spokoju” wycofać się „na z góry upatrzone pozycje”. Tym bohaterom lewicy łatwo jest krytykować, łatwo mówić o niczym, łatwo wskazywać na potrzeby i oczekiwania. Gdy trzeba w dyskusjach przejść do określenia, w jaki sposób szczytne plany przekuć w codzienną rzeczywistość, brak mądrych, brak gotowych do pracy, do poświęceń, do realnych działań. Gdy ogólne hasła przełożyć trzeba na codzienne działania na rzecz umęczonego, sfrustrowanego, zniechęconego społeczeństwa, gdzieś znikają intelektualne autorytety, milkną mężowie opatrznościowi lewicy.

Mnie nie dziwi, że Miller zrobił to, co zrobił. (Patrz np.: https://gazetabaltycka.pl/promowane/leszek-miller-wizjoner-czy-desperat). Jego krok jest ryzykowny. Bo jeśli z pomysłu nic nie wyjdzie (czytaj: jeśli p. Ogórek nie osiągnie w wyborach prezydenckich dwunastu – piętnastu procent głosów), okaże się, że jest nie tylko najbardziej, ale także, że jest jedynym winnym zaistniałej sytuacji.

Mam wrażenie, że konformizm w szeregach SLD sięgnął szczytów porównywalnych z co najmniej alpejskimi. Szczególną rolę gra w tym Grzegorz Napieralski. Nie chciałbym być sędzią, ale w mojej ocenie niedawny przewodniczący, który w najgorętszym momencie przedwyborczym, gdy ważą się losy: „być albo nie być” socjaldemokracji (obojętne, pod jaką nazwą) publicznie krytykuje przyjętą (a nawet narzuconą) linię – nie zasługuje na szacunek. Jeśli ktoś ma zastrzeżenia do decyzji „kanclerza”, powinien je zgłosić na zamkniętym partyjnym gremium. Tam mógł przedstawić alternatywne rozwiązanie, sensownie je uzasadnić. Nawet, gdyby to miała być jego własna kandydatura. A obecne „procesowanie” się z Leszkiem Millerem oznacza w zasadzie dyskwalifikację. I to bez względu na to, kto ostatecznie zwycięży w pojedynku dwóch panów. Bo tak naprawdę zwycięzcy nie będzie. Na pewno będzie natomiast pokonany. A nawet – dwóch pokonanych. A nawet – cała formacja na tym pojedynku przegra.

Cóż więc robić? Jakie powinny być działania władz SLD, jeśli formacja ta ma przetrwać na politycznej scenie? Moim zdaniem w obecnej sytuacji odwrotu już nie ma. Trzeba zrobić wszystko, co możliwe, aby Magdalena Ogórek zrobiła wynik choćby przyzwoity. Nawet, jeśli to będzie na poziomie czterech, sześciu procent. W wyborach prezydenckich nie wywołuje to żadnych skutków niż tylko wizerunkowe. Natomiast posunięcie byłego już „kanclerza” otwiera, moim zdaniem, trudną, ale niezwykle interesującą możliwość. Za taką uważam próbę ogłoszenia swego rodzaju „okrągłego stołu lewicy”.

Zaprosić do obrad należy wszystkich liczących się przedstawicieli tego kierunku politycznego. I przyjąć jako obowiązujące następujące rozwiązanie. Żaden z dotychczasowych liderów nie będzie sprawował znaczącej roli w odnowionej lewicy. Burza mózgów musi pozwolić stworzyć sensowny, lewicowy program społeczny. Kierownictwo partii powierzyć trzeba ludziom młodym, nie skażonym ani wspomnianymi wcześniej ambicjami, ani chęcią sprawowania władzy, ani frustracją wywołaną powolnym, systematycznym, ale absolutnie nieuzasadnionym społecznym oczekiwaniem marginalizowaniem całej politycznej formacji. Dotychczasowi „wielcy lewicy”, jeśli tylko potrafią przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia, zawiści, może nawet wrogość, powinni stworzyć coś na kształt rady starszych, którzy swoim doświadczeniem, swoją wiedzą – powinni służyć tym młodym, przejmującym ster i będących główną siłą napędową odnowionej formacji. Ta wiedza i doświadczenie będą konieczne (i bardzo przydatne) zwłaszcza we wszelkich potyczkach parlamentarnych, we wszelkich rozgrywkach personalnych. Ale także w tworzeniu szczegółów programowych.

Program w ogólnym zarysie już jest. Zapewne wymaga pewnych poprawek, udoskonaleń. Coś, co Magdalena Ogórek nazwała „koniecznością napisania prawa od nowa” jest jednym z elementów tego programu. Ale sama tego nie zrobi. I nie zrobi tego ani ona, ani jej młodzi koledzy bez pomocy właśnie tych doświadczonych, przepraszam za określenie, „starych repów”.

Problemem jest to, że podstawy proponowanych zmian w prawie powinny pojawić się w przestrzeni publicznej (w świadomości potencjalnych wyborców lewicy) przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Czasu zostało bardzo już niewiele. A nie ma żadnej pewności, że dotychczasowi „żelaźni rycerze lewicy” raz jeszcze zechcą stanąć obok siebie w jednym szeregu. Ale jeśli tego nie zrobią, to na kolejną szansę lewicowej formacji w wyborach parlamentarnych trzeba będzie czekać co najmniej tak długo, jak długo czekamy na sukcesy polskich piłkarzy po hiszpańskich mistrzostwach świata. Niestety, wielu tego nie doczeka.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika