Mały „gescheft”. „To wyjątkowo paskudne, obrzydliwe”
No i doczekałem się. Okazało się, że ludzie sprawujący najwyższe urzędy w Rzeczpospolitej ubierają się „za państwowe”.
Oczywiście, na myśli mam ostatnie anonse medialne, pokazujące, że ubrania prezentowane przez „naszych” władców kupowane są za pieniądze podatników. I nie mają tu znaczenia mętne tłumaczenia o składkach partyjnych, pomocach koleżeńskich itp. itd.
Żeby była jasna sytuacja R11; ja też chcę, żeby przedstawiciele rządu Rzeczpospolitej prezentowali się w miejscach publicznych godnie. Dotyczy to tak ubioru, jak i zachowania. Zrozumiałbym konieczność dokonania zakupów „odzieżowych” (nawet np. dla małżonki premiera), gdyby takie publiczne wystąpienie miało miejsce w drugim tygodniu urzędowania. Premier przed powołaniem na stanowisko „był nikim”, publicznie występował jako „prywatny obywatel”, w „marynareczce z MHD” (starsi czytelnicy wiedzą, o co chodzi, młodsi, w ramach łączności międzypokoleniowej, niech zapytają rodziców bądź dziadków). Trzeba ratować sytuację, robimy zakupy! Ale po kilku latach na stanowisku premiera?
Przepraszam. Czy, gdy Pan Premier udaje się prywatnie z wizytą imieninową do byłego prezydenta, to kwiaty kupuje za własne pieniądze, czy z funduszu reprezentacyjnego kancelarii, którą kieruje? (Określenie „fundusz reprezentacyjny” proszę traktować symbolicznie, bo może on się nazywać inaczej).
Przyznam, że gdy ja komuś wręczam prezent, to kupuję go za własne pieniądze. (I to bez względu na to, jakie mam możliwości skorzystania z pieniędzy „zbiorowych” lub publicznych). Ubieram się za swoje pieniądze. Jedynym wyjątkiem są sytuacje, gdy muszę założyć mundur. Ten, uszyty wprawdzie u „prywatnego” krawca, opłacony jest z pieniędzy, które, specjalnie i wyłącznie na ten cel na otrzymuję. Kraby na obiad, który moja żona gotuje u mnie w domu dla naszych gości, kupuję za swoje pieniądze. Jeśli kogoś zapraszam do restauracji na obiad, to ja płacę rachunek, w dodatku swoją kartą. Jeśli chcę opłacać to pieniędzmi publicznymi, to zapraszam (nawet do tej samej restauracji) jako urzędnik, na spotkanie służbowe. Każde inne podejście do tego typu wydatków uważam i będę uważał za robienie małych, brudnych „geschefcików”. Wyjątkowo paskudnych, obrzydliwych.
To jest elementarz dobrego wychowania. To są podstawy przyzwoitego zachowywania się. Gdy te, podstawowe zasady (tak jak „nie kłam”, „nie kradnij”, „nie mów fałszywego świadectwa” itd.) zostaną opanowane, możemy zacząć uczyć (się) protokółu dyplomatycznego, wzajemnej tolerancji. W przeciwnym razie każdy będzie nam zawsze wypominał (a może przypominał), że „frak dobrze leży dopiero w siódmym pokoleniu”. Chyba, że komuś to nie przeszkadza. Ale czy w takiej sytuacji powinien sprawować „bardzo ważny urząd”?