Pieniądze, obietnice, zmiany szyldów – oto metody przedwyborczej walki
Walka wyborcza rozgorzała już w pełni. Zasiadający w parlamencie „politycy”, wyraźnie zaskoczeni tak wynikami wyborów prezydenckich jak i rosnącą popularnością idei wypowiedzianych, a może raczej – wykrzyczanych przez Pawła Kukiza – rozpoczęli zgodną kampanię, której celem jest zachowanie dotychczasowego politycznego porządku.
Porządku, który pozorując demokrację, oddaje władzę w ręce kilku partyjnych przywódców. Porządku, który zdejmuje z polityków jakąkolwiek odpowiedzialność polityczną, a panujące układy, powiązania i świadczone nawzajem uprzejmości pozwalają także zagwarantować praktyczną nietykalność za wszelkie działania, niekiedy mające nawet znamiona zdrady stanu.
Arsenał środków będących w dyspozycji obecnie rządzących jest ogromny. Zacznę od mediów, nazywanych niekiedy mediami głównego nurtu. Nie jest tajemnicą, że są one praktycznie kupioną przez władze tubą propagandową. Stąd mamy niekończące się spotkania i rozmowy ze zwolennikami dzisiejszej koalicji rządowej, niekiedy przeplatane rozmowami z co mniej medialnymi reprezentantami parlamentarnej opozycji. O klasie, obiektywizmie i politycznej neutralności „dziennikarzy” łatwo można przekonać się słuchając audycji dwóch najbardziej popularnych, prywatnych stacji telewizyjnych. Zupełnie przypadkiem w czasach, gdy one powstawały, po kraju krążyły tajemnicze plotki o związkach ich twórców ze służbami specjalnymi Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. W tychże mediach na próżno szukać Pawła Kukiza (chyba że w mocno krytycznych wypowiedziach jego politycznych konkurentów) czy np. Janusza Korwin Mikkego.
Kolejnym środkiem mającym przyczynić się do zachowania władzy przez zasłużone dla Polski ekipy styropianowych bohaterów są pieniądze, których uruchomienie w gorącym wyborczym okresie ma nastawić przychylnie szerokie rzesze potencjalnych wyborców. (W tym miejscu przypomina mi się, zupełnie nie wiem, dlaczego, pewna „prywatna” rozmowa przeprowadzona przez prezesa banku centralnego z byłym już ministrem rządu Rzeczpospolitej). Dziś okazuje się, że może uda się (a ja twierdzę, że oczywiście się uda) wspomóc biednych polskich emerytów jednorazową pomocą państwa w wysokości trzystu, czterystu złotych. Zaczyna się mówić o obniżeniu kwoty wolnej od podatku, zmniejszeniu niektórych podatków. Wszystko to teraz, przed wyborami. Bo może ludzie zapomną! (O pieniądzach z OFE, przedłużonym o siedem lat okresie obowiązkowej pracy dla osiągnięcia wieku emerytalnego kobiet, o ośmiorniczkach, skandalicznie drogich a zatrważająco kiepskich na niektórych odcinkach autostradach, bilionowym długu publicznym, powszechnym nepotyzmie, korupcji, niekompetencji, odprawach, zawale w służbie zdrowia … Wyliczanka mogłaby trwać).
Kolejnym sprawdzonym mechanizmem mającym „oczyścić przedpole” przed wyborami jest zmiana partyjnego szyldu. Manewr ten był już kilkakrotnie w Polsce stosowany. Ja wspomnę tylko SDRP i SLD, Unię Wolności i AWS, Porozumienie Centrum i Prawo i Sprawiedliwość. Dziś taką „arką przymierza” dla Platformy Obywatelskiej ma być ugrupowanie tworzone przez Ryszarda Petru. Ten ekonomista, lansowany od dłuższego czasu w telewizjach głównego nurtu, gotów wiele poświęcić dla zdobycia w CV wpisu o doświadczeniu na stanowisku ministra (chyba dowolnego resortu) zapewne nie zdąży już, nawet korzystając z pomocy bardziej i mniej jawnych doradców, fundatorów i specjalistów od kształtowania wizerunku, stworzyć ugrupowania mającego realne szanse w wyborach parlamentarnych. Zwłaszcza, że oprócz Prawa i Sprawiedliwości, ugrupowania, którego przywódcom trudno zarzucić działania skandaliczne, mogące bulwersować przeciętnego „Kowalskiego”, w szranki staje Paweł Kukiz, który po pierwsze: mówi głośno i wyraźnie, że łgarstwa przedwyborcze nie interesują go, po drugie, że zamierza pójść po władzę po to, by przekazać ją ludziom.
Takie podejście do „wyborczego programu” zupełnie nie mieści się w głowie dotychczas rządzącym, którzy najwyraźniej nie do końca wiedzą, jak zareagować. W związku z tym zaczynają stosować kolejny, już sprawdzony środek osłabienia potencjalnego politycznego przeciwnika. Zdyskredytować go, pokazać, że jest niekompetentny, nieracjonalny, a jego pomysły na zmianę systemu są szkodliwe, nie mają pokrycia w możliwościach finansowych państwa, są wręcz zwariowane, żeby nie powiedzieć – idiotyczne.
Żeby było zabawniej, Paweł Kukiz mówi wprost, że nie widzi potrzeby zakładania partii. Co już zupełnie uniemożliwia jego przeciwnikom ukierunkowywanie działań skierowanych przeciwko niemu. Dość mizernie (albo raczej – dość staroświecko) na tym tle wyglądają wszelkiego typu zespoły programowe tworzone w Platformie Obywatelskiej z zadaniem przygotowania wyborczego programu tej partii na najbliższe lata. Zwłaszcza, że fakt posiadania takich programów ogłaszany był już trzy, cztery razy. O ile pamiętam to nawet do pierwszych wygranych przez siebie wyborów Platforma szła mając biurka pełne przygotowanych ustaw mających ułatwiać i uprzyjemniać życie Polakom.
Rozpoczęte w ostatnim czasie podróże po Polsce, „gospodarskie wizyty”, są kolejnym, już wielokrotnie sprawdzonym sposobem na przekonywanie nieprzekonanych. O tym, jak są one skuteczne, przekonał się ustępujący Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. Przekonał bardzo boleśnie. Mimo w miarę starannego dobierania uczestników takich spotkań, mimo przygotowywanych i ogłaszanych „nowych” decyzji mających poprawić to, co skutecznie zostało zepsute, mimo „programów”, które za chwilę władza będzie realizować dla dobra społeczeństwa – może okazać się, że największymi siłami w nowym Sejmie będzie Prawo i Sprawiedliwość i Paweł Kukiz ze swoimi zwolennikami.
Jeśli PiS potrafi wprowadzić we własne szeregi mechanizm samoograniczania władzy, może rządzić dłużej niż cztery lata. Jeśli nie, zwolennicy Pawła Kukiza (świadomie nie mówię o partii) najdalej w następnych wyborach opanują wszystko.
Zbliżają się ciekawe czasy.