Polska przez lata była obiektem kolonialnego ataku!
Sypie się okrągłostołowy układ. U początku którego dwaj wicepremierzy rządu PRL podpisywali porozumienia z dwoma tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa (słynne porozumienia: szczecińskie i gdańskie). Układ, który wykreowanym w jego efekcie „elitom” dawał dojście nie tylko do władzy, ale także możliwości rabunku majątku Rzeczpospolitej na skalę, którą świat mógł wcześniej oglądać chyba tylko w „złotych czasach” kolonializmu.
Nic dziwnego, że odsuwani teraz od wpływów politycy tak zwanej „totalnej opozycji” robią dosłownie wszystko, żeby odwrócić bieg historii. Tyle, że ta sama historia uczy, że wprawdzie lubi się powtarzać, ale raczej nigdy w takiej samej formie jak poprzednio.
Wspomniałem wyżej złote czasy kolonializmu. Mam tu na myśli działania Hiszpanów i Portugalczyków na kontynencie amerykańskim, mam tu na myśli działania Brytyjczyków w Indiach, mam tu na myśli działania Francuzów w krajach arabskich, mam tu na myśli działania różnych krajów europejskich w Afryce. Nie zrobiłem tego przypadkowo.
Dziś coraz więcej faktów wskazuje, że Polska po 1989 roku stała się obiektem takiego, kolonialnego ataku różnych krajów i międzynarodowych korporacji. Które znalazły sobie wcale nie ubogi kraj pracowitych ludzi, których można zaprząc do kieratu pracującego na ich zyski. W efekcie tych działań przeciętny Polak, dla zapewnienia sobie minimum egzystencji musiał pracować po dwanaście godzin na dobę, wspólnie z żoną. W zamian otrzymywał zarobki pozwalające mu opłacić bieżące rachunki (za ciepło, prąd, wodę, gaz). Zyski z tych opłat w znaczącej mierze szły (zapewne nadal idą) w ręce zagranicznych właścicieli i operatorów sieci grzewczych, energetycznych, wodno – kanalizacyjnych, gazowych). Jeśli chciał sobie (lub dla swoich dzieci) kupić buty (kurtkę czy płaszcz) na zimę, podręczniki szkolne czy prezent na gwiazdkę, musiał albo pół roku oszczędzać (na przykład na jedzeniu). O kupnie mieszkania mógł tylko pomarzyć. Marzenie mógł ewentualnie spełnić: kupić czterdzieści parę metrów kwadratowych w bloku, podpisując zobowiązanie, że ze swoich dochodów połowę lub więcej przez trzydzieści lat będzie oddawał bankowi. W tym czasie nie może stracić pracy, ani zachorować, tak naprawdę – nikomu „podskoczyć”.
Nie jestem historykiem. Jednak parę książek w życiu przeczytałem. Mam wrażenie, że chłop pańszczyźniany miał większe gwarancje socjalne niż wspomniany wyżej Polak kupujący owe czterdzieści parę metrów kwadratowych na kredyt. Każdy kraj, którego przedstawiciele mogli z tej sytuacji czerpać zyski, był z tego zadowolony. Każdy kraj, którego przedstawiciele mogli na Polakach robić doskonałe interesy (a jest tych krajów wcale niemało) chciałby, aby taki stan trwał jak najdłużej. Czyż można się więc dziwić, że dziś niemal cała „stara zjednoczona Europa” kwestionuje nasze prawa do przeprowadzanych zmian. Które, jak deklaruje obecny rząd, mają nas wyrwać z rąk owego, (tak, użyję określenia znanego z epoki „realnego socjalizmu”) neokolonializmu.
Żadna kolonialna potęga nie chciała łatwo pogodzić się z utratą wpływów w swoich koloniach. To oczywiste. Eksploatacja Rzeczpospolitej przez państwa, które ja nazywam neokolonialnymi, nie wygląda tak, jak działania wymienionych wyżej Hiszpanów, Portugalczyków czy Anglików. Czasy się jednak trochę zmieniły, świat poszedł do przodu. Dziś ważne jest, byśmy byli „skromnie” (to wyjątkowo łagodne określenie) wykształceni.
Dziś ważne jest, byśmy byli pozbawieni możliwości produkcyjnych (systemy certyfikatów bezpieczeństwa, czystości, jakości, zgodności, Bóg jeden raczy wiedzieć, czego jeszcze), dziś ważne jest, byśmy możliwie jak najwięcej suwerenności w podejmowaniu decyzji (w tym stanowienia prawa) przekazali na zewnątrz. Jeśli się temu nie podporządkujemy, to…
Obecnie właśnie mamy przykład prób wywierania wpływów przez przedstawicieli „neokolonizatorów” na decyzje podejmowane przez demokratycznie i zgodnie z prawem wybrany Sejm Rzeczpospolitej. Dziś, inaczej niż w czasach historycznych, kolonizatorzy nie wysyłają do „podbijanych” państw armii. To rozwiązanie zbyt kosztowne. Dziś wysyła się (lub najmuje w „podbijanym” kraju) „doradców gospodarczych”. Dziś, przy pomocy mediów prowadzi się kampanie propagandowe, mające wywołać ściśle określone reakcje społeczne. Dziś tworzy się na terenie „podbijanych” krajów fundacje, stowarzyszenia, organizacje pozarządowe, które wspomagane pieniędzmi mają za zadanie stworzyć atmosferę oczekiwaną przez tych, których interesy, bardzo często ukryte, są chronione.
To dzieje się obecnie w Polsce. Nie wszyscy muszą sobie zdawać z tego sprawę. Wśród obecnie protestujących jest znakomita większość ludzi, którzy są autentycznie, w dobrej wierze, zaangażowani w sprawę, dla której „walczą”. Uważam, że trzeba im po prostu przedstawiać sprawy takimi, jakie one są. I, w miarę możności, wykorzystać ich energię i zaangażowanie dla dobra Rzeczpospolitej. Niezależnej, samorządnej, suwerennej. Prawej i sprawiedliwej.
Wszystko prawda!!!!
super odwazny artykuł ukazyjacy prawde o mechanizmach ktore hamuja rozwoj Polski.Trudno bedzie naszemu krajowi wrocic do własciwych systemow rozliczen-mysle ze w niedalekiej przyszłosci uda sie ochronic Polske przed mianem krowy dojnej!!! Pozdrawiam autora artykułu.
Sytuacja w Polsce za sprawą folksdojczów oderwanych od żłoba tj. KOD – coraz bardziej przypomina tę sprzed 225 lat, kiedy to, w odpowiedzi na uchwalenie konstytucji 3-go maja, część ówczesnej „najwyższej kasty” zawiązała konfederację targowicką, która „w obronie wolności obywatelskich” miała odwrócić reformy wprowadzane przez ówczesny PiS. W tym celu zwrócono się o pomoc do sąsiedniego mocarstwa, które tej pomocy ochoczo udzieliło. 24 lipca (sic!) 1792r. do Targowicy przystąpił król Stanisław August. Skończyło się to insurekcją kościuszkowską, która „udekorowała” Krakowskie Przedmieście szubienicami z głównymi inicjatorami Targowicy. Niestety insurekcja upadła a Polacy utracili wszystkie swoje wolności. Oby teraz tak się nie stało. PS. Historia przyznała rację ówczesnemu PiS’owi a targowiczanie na wieki pozostają w powszechnej pogardzie narodu.
Głupi artykół