Postulaty samorządowców. „Skłócić, podzielić i osłabić Polskę”
Przy okazji uroczystych obchodów trzydziestej rocznicy częściowo wolnych wyborów 1989 roku samorządowi prezydenci największych polskich miast, postrzegani jako zwolennicy totalnej opozycji, ogłosili 21 tez mających stanowić podstawę tworu pod nazwą Samorządna Rzeczpospolita.
Przyznam, że przedstawione tezy, gdy przyjrzeć im się bliżej, mogą przeciętnemu człowiekowi zjeżyć włosy na głowie. W moim przekonaniu wprowadzenie w życie owych „tez” może doprowadzić do kompletnej dezorganizacji życia kraju. Przeprowadzona w latach dziewięćdziesiątych reforma samorządowa wprowadziła chaos organizacyjno – kompetencyjny. W efekcie każda poważniejsza inwestycja o znaczeniu krajowym wspierana musi być „specustawą”, a Wojsko Polskie, żeby móc uczestniczyć w uroczystościach związanych z rocznicą wybuchu II wojny światowej, musi „prosić o zgodę” samorządowego prezydenta miasta. Polskiego miasta. Takich przykładów można pokazywać więcej. Propozycje zawarte w 21 tezach mogą ten stan pogłębić, a dodatkowo – skłócić, zantagonizować kolejne grupy społeczne, tym razem w zależności od tego, gdzie zamieszkują. Początki takich działań widać np. przy samorządowych działaniach związanych z ustawami mającymi regulować gospodarkę odpadami w sposób zapewniający uzyskanie wskaźników określonych unijnymi wytycznymi. Pisałem o tym między innymi tu:
Fatalna gospodarka odpadami. Ceny za śmieci rosną, lasy coraz bardziej zanieczyszczone
Dlaczego owe tezy są tak niebezpieczne dla Polski? Między innymi dlatego, że samorządowcy oczekują np. „pełnego prawa wspólnoty samorządowej do samodzielnego decydowania o całokształcie spraw lokalnych”.
Po wprowadzeniu tego postulatu w życie władza samorządowa (jak każda władza) zacznie tak interpretować ten zapis, żeby zwiększyć zakres swoich kompetencji. Rozpoczną się dyskusje na temat tego, co jest sprawą lokalną. W krótkim czasie okaże się, że każde działanie „centralne” (powiatowe, wojewódzkie, krajowe) wpływa na „warunki lokalne”, a więc to samorząd powinien o nim decydować. Chciałbym widzieć w takiej sytuacji realizację jakiejkolwiek inwestycji o znaczeniu ogólnopolskim. W jaki sposób zharmonizować działania poszczególnych gmin, Bóg jeden raczy wiedzieć.
W efekcie bogatsze gminy będą budowały kolejne aquaparki czy multikina, oddalone od siebie o kilka kilometrów, wykorzystywane w minimalnym stopniu, a gminy uboższe będą musiały zastanawiać się, czy uda się wyremontować szkołę. Dyskretnie przemilczę sprawę udziału przedstawicieli władz państwowych w „lokalnych” uroczystościach. Pewnie będą musieli uzyskać zgodę (to na początku) lub wizę wjazdową na teren danej gminy (to nieco później).
Także dlatego, że kolejna teza mówi o „budowaniu społeczności lokalnej solidarnej i otwartej, przeciwdziałaniu wykluczeniom”. Hasło bardzo piękne. Tyle tylko, że już to ćwiczyliśmy. Gdy rząd Ewy Kopacz zgodził się na „otwarte granice” (za przykładem pani Angeli Merkel), społeczeństwo powiedziało gromkie: nie! Skorzystali na tym rządzący dzisiaj, bo wsłuchali się w te społeczne oczekiwania. A co zrobili prezydenci niektórych miast (w tym śp. Paweł Adamowicz). Powiem nieco brutalnie: wypięli się na władze krajowe. W praktyce wypowiedzieli posłuszeństwo w zakresie realizacji polityki międzynarodowej państwa. Konia z rzędem każdemu, kto wskaże podstawy prawne do takich działań. („Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” – mówi art. 7 Konstytucji).
Także dlatego, że przedstawiciele samorządów oczekują „prawa społeczności lokalnej do decydowania o przyszłości swojej małej ojczyzny – zniesienia odgórnego ograniczenia kadencyjności”. Wydaje się, że najważniejsza jest druga część owego „postulatu” – zniesienie ograniczenia kadencyjności. Tu trochę historii najnowszej. Którą przeżyłem, a więc – pamiętam. Ograniczenie kadencyjności władz było jednym z podstawowych postulatów Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność. O ile pamiętam, znalazło się z zapisach statutu tego związku. Wzorem Solidarności – niemal wszystkie organizacje polityczne, samorządowe i branżowe (dziś powiedzielibyśmy – pozarządowe) wprowadziły podobne zapisy. Nawet nieboszczka PZPR poddała się temu, wówczas ogólnonarodowemu trendowi. I, o ile pamiętam, to właśnie Solidarność jako pierwsza od realizacji tego postulatu odstąpiła. Tuż przedtem, gdy pierwsze dwie kadencje władz związkowych na szczeblu komitetów (przepraszam – komisji) zakładowych miały upłynąć.
Jak widać niektórzy szybko nauczyli się, że raz stworzone układy powinny być w miarę trwałe. Żeby nie było potrzeby ich odtwarzania. Zwłaszcza, że „nasza misja” jeszcze nie została wypełniona. Przykładem może być dwudziestoletnia „kadencja” prezydenta Gdańska. Albo np. działalność niektórych posłów, którzy cały swój życiorys zawodowy (od rozpoczęcia „dorosłej” działalności do osiągnięcia wieku emerytalnego) mogą określić w trzech słowach: byłem posłem Rzeczpospolitej. Twórcy „Samorządnej Rzeczpospolitej” chcieliby także wprowadzić „obowiązek konsultowania z przedstawicielami samorządu i społeczności lokalnej wszystkich projektów ustaw”.
Uważam, że projekty ustaw powinny być możliwie szeroko konsultowane. Ale czy akurat z przedstawicielami samorządu? A może raczej ze społeczeństwem (środki komunikacji umożliwiają takie konsultacje). Osobiście nie uważam, żeby „przedstawiciele samorządu” byli w stanie wnieść wiele dobrego do projektów ustaw.
Kolejne hasło samorządowców: „Zwiększenie nakładów na edukację, godne pensje nauczycieli.” Hasło popularne przed ostatnimi wyborami do parlamentu europejskiego. Myślę, że po raz kolejny zostanie spopularyzowane w październiku, przed wyborami parlamentarnymi. O to, czy warto bezzasadnie wzbudzać niezadowolenie szerszych grup społecznych (zawodowych) należy spytać pana Broniarza. On już chyba wie, że jest to zawsze broń obosieczna. Nieumiejętne posługiwanie się taką bronią może spowodować samookaleczenie.
Ze swej strony podkreślę, że w tych hasłach jakoś nie widzę potrzeby podniesienia poziomu nauczania, wymagań wobec uczniów i nauczycieli. Te rzeczy w ocenie samorządowców albo załatwią się same, albo nie są potrzebne. Tezę samorządowców „Niezależna kultura angażująca społeczności lokalne” chciałem pominąć milczeniem. Wszak jeśli przedstawiciele samorządów zaczną wydawać pieniądze na dzieła typu „Klątwa”, mają murowany „sukces” wyborczy. Nawet w dużych miastach.
Zwracam uwagę, że ten akurat spektakl zaktywizował społeczność lokalną w wielu miejscowościach. Tylko, czy taka „kultura” wnosi (rozwija) jakiekolwiek wartości przydatne Polsce i Polakom? Podpisuję się obiema rękami pod postulatem transparentnego finansowania przedsięwzięć kulturalnych. Nawet takich, jak Muzeum II Wojny Światowej. Pod warunkiem wszakże, że będą to przedsięwzięcia pokazujące prawdę o Polsce, Polakach i ich postawach. A tymczasem odnoszę wrażenie, że znacznie większe pieniądze przeznaczamy na imprezy typu „festiwal kultury żydowskiej”. (Skądinąd fantastyczny!)
Kolejna teza: „Decentralizacja służby zdrowia”. Hasło, które nic nie mówi. Ale podział na gminy bogate (i zapewniające w miarę przyzwoity poziom usług medycznych) i ubogie, gdzie społeczeństwo wydane zostanie na łaskę i niełaskę wszelkiego rodzaju „Judymów” już się pojawia. Tym bardziej, że ci zamożni bez problemów „przejmą” całość zasobów mających służyć wszystkim. Kolejny postulat: „Skuteczna ochrona środowiska, walka ze smogiem”,to nic innego, jak modne hasło – życzenie. Nic nie wnoszące. O ochronie środowiska realizowanej przez samorządy łatwo przekonać się, analizując skutki działania „ustaw śmieciowych”. Coraz wyższe opłaty, coraz gorsze wyniki segregacji, coraz więcej śmieci w lasach, coraz częstsze pożary składowisk odpadów. (Przy okazji: w Polsce samorządowej łatwiej montować kamery na każdym drzewie w lesie niż tworzyć sensowne, realne plany gospodarki odpadami). Taki pożar składowiska to znakomite rozwiązanie dla lokalnego „układu”. Bo i miejsca na składowisku przybywa, i „odzysk” można poprawić, i ubezpieczenie wziąć, i jeszcze parę innych rzeczy.
Tezy: „Ochrona krajobrazu i przestrzeni publicznej”, „Rozwój budownictwa komunalnego i społecznego”, „Środki z budżetu państwa muszą być adekwatne do zakresu zadań realizowanych przez samorządy”, „Przywrócenie służby cywilnej”, – są niczym innym jak zbiorem haseł dla ludu, który ma je „kupić” i krzyczeć, że tak będzie dobrze. Natomiast bardzo daleko idą kolejne tezy. Na przykład ta, która mówi o samodzielności samorządów w zakresie podatków lokalnych oraz działalności gospodarczej.
Lokalne „układy” (patrz „układ gdański”) w krótkim czasie mogą doprowadzić do tego, że gminy staną się nieprzyjazne „obcym”. Pod tym pojęciem należy rozumieć każdego, kto nie jest mieszkańcem danej gminy. Taki „obcy” będzie płacił w gminie dużo więcej (np. za śmieci, za przejazdy, za wizytę u „gminnego” lekarza. Spowoduje to początkowo tylko animozje, z czasem – niechęć, w końcu – nienawiść „przyjezdnych” do stałych mieszkańców danej gminy. Czy o takie podziały pomiędzy Polakami chodzi? To wyłączanie gmin spod jurysdykcji państwa oczywiście nie będzie następowało z dnia na dzień. Ten proces będzie trwał. Ale wszystko wskazuje na to, że postulaty wyznaczają bardzo konkretny kierunek: osłabienie władzy centralnej, nawet kosztem podziału kraju (na dzielnice?)
Bo jak inaczej rozumieć postulat „Decentralizacji rozdziału funduszy unijnych”, „Przekazania społecznościom lokalnym mienia publicznego”, „Swobody tworzenia związków metropolitalnych i obszarów funkcjonalnych” czy „Likwidacji urzędu wojewody”. Zadałem wyżej pytanie: czy o takie podziały pomiędzy Polakami chodzi? Myślę, że równie ważna jest odpowiedź na pytanie: komu na takich działaniach zależy? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Myślę jednak, że warto wskazać, że jedną z instytucji niewątpliwie co najmniej przychylnych tworzeniu takiej „Samorządnej Rzeczpospolitej” jest Fundacja Batorego. Ta sama, która chętnie bierze pieniądze pana Sorosa, która po dziś dzień zachwala realizację „planu Balcerowicza” (którego autorem był zupełnie ktoś inny), która w pewnych kręgach postrzegana jest jako zdecydowanie antypolska. Innych inspiratorów powstania dwudziestu jeden tez samorządowców niech ustala na przykład Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencja Wywiadu.
Choćby z uwagi na to, że noszą one charakter mogący przyczynić się do osłabienia jedności i jednorodności państwa polskiego. W dzisiejszym, zmieniającym się w niesamowitym tempie świecie może to stanowić zagrożenie jego istnienia. A na takie działania zgody być nie powinno i nie może. Nawet, gdy państwo jest członkiem Unii Europejskiej.