XVI wiek – czas odkryć i amerykańskiej apokalipsy
W historii świata ciężko jest wyróżnić lub wskazać ten wiek lub datę, która miałaby fundamentalne znaczenie na los ludzkości. Mimo niezauważalnego odstępu czasowego z punktu widzenia dziejów planety, dostarczamy jej w tym „fleszu cywilizacji ludzkiej” niezłej pikanterii. Na pewno wiek XVI i XVII można zaliczyć do tych najbardziej pikantnych.
W Europie były to lata szalejącej reformacji i zwalczającej ją kontrreformacji, narodzin świadomości narodowych, czas intelektualnego tumultu podpartego rządzą zysku. Stary kontynent kipiał ciekawością podróżnika i krwiożerczością godną barbarzyńcy. Nad Nowym Kontynentem widniała zaś klęska apokalipsy… Europejscy jeźdźcy podążając „na oślep” zbliżają się, niosąc za sobą wojnę, zarazę, głód i śmierć…
Koloryt przełomu wieku XIV i XV w Europie zaczyna wzbogacać się o opowieści z dalekich krain, zza jeszcze bardziej oddalonych mórz. Tym one się różniły od tych średniowiecznych, że powstały możliwe środki transportu na zweryfikowanie tawernianej i bardowskiej fantazji oraz konfrontację Pratchettowej wizji płaskiej ziemi z tą kulistą. Stary Kontynent niczym ośmiornica ze swoich portów zaczyna wypuszczać „macki” sięgające coraz dalej. Ludzie, którzy będą forpocztą i emisariuszami w kontaktach z obcymi cywilizacjami, na pewno nie będą się charakteryzować cechami dzisiejszego emisariusza – będzie to antyteza zachowania gościa wobec witającego go gospodarza.
Na pokładach drewnianych łodzi, niewiele większych od dużego jachtu turystycznego będziemy mogli znaleźć śmietankę charakterów, o których dzisiejszy psychiatra mógłby powiedzieć- „Dożywotnia izolacja – przypadek beznadziejny”. Wsiadając na statek płynący właśnie na taką ekspedycję, widzimy uciekinierów. Ofiary inkwizycji, mordercy, złodzieje, najemnicy, czasem towarzystwo wzbogacał kilkunastoletni plebejski niepoprawny marzyciel – w tamtych wiekach powodów mogło być wiele, szaleńców niemających nic do stracenia nie brakowało. Z punktu widzenia współczesnego człowieka ciężko jest nam sobie wyobrazić motywację, jaką mielibyśmy usłyszeć, żeby wybrać się na wyprawę do krain gdzie czekają na nas smoki, olbrzymy, potwory morskie wspomagane towarzystwem horrorowych postaci mających w jadłospisie tylko homo sapiens.
Pamiętając przy tym, że zanim jednak zobaczymy owe kreatury możemy nagle spaść w przepaść, na której dnie czekałoby piekło w jego najbardziej krwawym wydaniu. Ludzie tamtych lat nie mieli google, encyklopedii, czegokolwiek co mogłoby podważyć naukowo-tawerniane opowieści. Fantastyczny świat przedostawał się do świadomości, stając się jej integralną częścią bez najmniejszych oporów. Cóż może zmotywować człowieka w takim razie? Nic innego jak złoto i sława, nieważne jaka jest bariera. Mając świadomość bogactwa, człowiek traci świadomość przeszkody, cel staje się nadrzędny wobec wszystkiego, co ludzkie… Boży bojownicy zmotywowani złotem, wspierani zapałem chrześcijańskich fundamentalistów w habitach wyruszyli…
Po drugiej stronie oceanu w tym samym czasie Ameryka posiada już organizmy państwowe mające za sobą czasy stworzenia, rozwoju, upadku, ichnich renesansów i wieków ciemnych. Społeczeństwa mieszkające tam wykrystalizowały struktury gospodarczo-polityczne, które tylko dzięki dziwnemu zrządzeniu losu nie zawitały w podobnej wizycie u nas. Nauka i kultura najsłynniejszych cywilizacji Nowego Kontynentu dorównywała kunsztowi Greków i Rzymian. Rolnictwo tarasowe, systemy drogowe i irygacyjne, architektura i matematyka były na najwyższym poziomie (w Imperium Inków matematyka zastąpiła język pisany, umożliwiło to konsolidację państwa mimo jego wielokulturowości).
Tamtejsze społeczeństwa wytworzyły zupełnie inną kulturę materialną, inną etykę i wartości, choć wszystko jednak bazowało na bardzo ogólnym schemacie rozwoju społeczeństw: grupa-plemię-organizacja plemienna – państwo – federacja. Kontakt i reakcja obu kontynentów na swoich przedstawicieli mogą być spokojnie porównane do napotkania obcej cywilizacji w dniu dzisiejszym.
W miarę pokonywania drogi w kierunku baśniowych złotych krain oczom Europejczyków ukazywały się konstrukcje, których nie rozumieli, świetnie nawadniane tarasy oplatające zbocza gór i fantazyjnie wplecione w skalisty krajobraz górski budownictwo.
Poruszali się wzdłuż dróg położonych tysiące metrów nad poziomem morza, które nie ustępowały jakością rzymskim. Trywializując – buszmen w Pałacu Kultury. Kilkuset Europejczyków przeciwko kontynentalnemu imperium. Starcie wydawałoby się przesądzone… Przewaga była jednak po stronie europejskiej. Konkwistadorzy znają żelazo, broń palną, uzbrojeni ponadto są w broń biologiczną- grypa, ospa, koklusz. Mieszkańcy Nowego Kontynentu mimo wyższości kulturowej są totalnie nieprzygotowani na tego typu konfrontację.
Staną się ofiarami stosów, rzezi i epidemii. Oskarżani o składanie ofiar z ludzi kapłani będą „oczyszczani ogniem” ku chwale jedynego Boga. Europejscy jeźdźcy apokalipsy wykonują wyrok na Ameryce. Opór trwa kilkadziesiąt lat… Później na mapie XVII – wiecznego świata odnajdujemy w tym miejscu Hiszpanię i Portugalię, z czasem dołączają Anglia, Francja i Holandia. Europejska ośmiornica rozzuchwalona zdobyczami rusza w XVI w. na łowy, jej macki odbiją piętno na wszystkich kontynentach. Wprowadzą świat w dobę kolonializmu i imperializmu, otworzą na oścież drzwi przed egocentryzmem europejskim, który wyleje się z siłą wodospadu na cały świat. Efekty powodzi widoczne są po dziś dzień.