Niewolnicy własnego życia
Nastały ciężkie czasy. Ktoś każe wybierać pomiędzy jednym niewolnictwem a drugim. W autobusach smutne twarze, podążają wzrokiem za oddalającym się domem. Z obrzydzeniem odliczają sekundy wolności jakie im pozostały.
Zawsze zastanawiałam się, jak to się dzieje, że jesteśmy tacy nieszczęśliwi w poniedziałkowy poranek. Z utęsknieniem czekamy na dni wolne, prawie jak na zbawienie. Nawet ateiści modlą się do Boga o chwilę oddechu.
Jednak kiedy mamy wolne, wpadamy w wir sprzątania, zakupów i niedzielnych spacerów po galeriach. I tak mija nam weekend. Z amoku obowiązków budzimy się dopiero w niedzielny wieczór, kiedy przyrządzamy sobie jedzenie na następny dzień…
Prawda jest taka, że nie potrafimy odpoczywać. Zachłysnęliśmy się bilbordami, które na każdym kroku kuszą nas do wydawania pieniędzy, których najczęściej nie mamy. Zatem idziemy do byle jakiej pracy i czekamy, by z niej wyjść. Bo idziemy do niej tylko dla pieniędzy i bez cienia radości.
Pamiętam, jak w gimnazjum nauczycielka historii spytała nas, jak byśmy nazwali XXI wiek. Dzisiaj znam odpowiedź. To wiek liczb.
Liczymy wszystko począwszy od godzin pracy, które musimy przepracować, a kończąc na dniach pozostałych do wypłaty. Zanim położymy się do łóżka i zamkniemy powieki już wiemy ile mamy czasu na odpoczynek. Liczymy kalorie, zanim włożymy jedzenie do ust i kilometry jeszcze nieprzebiegnięte. Najsmutniejsze jest to, że liczymy również swoje porażki oraz niespełnione marzenia czy obietnice.
Jest jednak wyjątek. Nie liczymy na siebie. Prędzej podstawimy nogę komuś, komu ma się powodzić lepiej od nas, niż mu pogratulujemy. Jesteśmy zawistni i pyszni. Nie stajemy w obronie osoby pokrzywdzonej. Jesteśmy współwinowajcami tego, co się dzieje na świecie, bo nasze milczenie na to przyzwala.
Słyszałam o przypadkach ludzi, których ten świat za bardzo bolał i postanowili ze sobą skończyć. Byli też tacy, co wyjechali skakać z kangurami, bo nie chcieli brać udziału w największym okrucieństwie w świecie, jakim jest zmarnowanie swojego życia w wyścigu szczurów.
Czy to jest sposób? Nie wiem, a ci co wybrali tę drogę, już nam nie powiedzą. Nie ma zasięgu w niebie.
Cóż nam zatem pozostało? Możemy nadal patrzeć w okno i widzieć szare dymy ze swojego komina. Możemy oparci o parapet wypalać kolejne papierosy próbując uspokoić zdenerwowane serce.
Mamy jednak szansę odbudować swój świat w postaci dobrego słowa i uśmiechu. Możemy mieć nadzieje, że w końcu będzie dobrze. Przecież musi być wreszcie dobrze. Życie to bumerang. Dajesz dobro – otrzymujesz dobro.
Na koniec prezentuję swój wiersz, który dedykuję tym, którzy mają w sobie nadzieję.
Świat runął
Myśli Bóg
Oglądając w oknie nieba
Zamęt przed Pałacem Prezydenckim
Ludzie zgłupieli
Odpowiada Jezus
Który Krzyż swój
Tulił niegdyś jak dziecko
Podchodzi do nich
Duch Święty
Łapie za rękę
Szepcze
Miejmy jeszcze nadzieję
Anna Bejrowska- Pani Aniu! Dawno nie czytałam tak refleksyjnego eseju. Zgadzam się z Panią w stu procentach…Pozdrawiam:)
Dziękuję Pani bardzo za miłe słowa 🙂
Świetny artykuł, Aniu. Pozdrawiam. 🙂