Pozorna Polska
Odnoszę wrażenie, że większość działań prowadzonych przez władze (różnych szczebli) III Rzeczpospolitej to działania pozorne.
Żeby nie szukać daleko. Uzdrawianie służby zdrowia.
Od ładnych kilku lat wprowadzone są kolejne reformy, ale nic się nie zmienia. W efekcie system ochrony zdrowia jest coraz bardziej niewydolny, a kolejki do lekarza wydłużają się tak bardzo, że niedługo osiągną granice przeciętnego ludzkiego życia. (Wiem, przesadziłem, w dodatku mam na myśli kolejki dla „kowalskich”. Beneficjenci zmian zachodzących w Polsce poradzą sobie korzystając z „prywatnej służby zdrowia”).
Inny przykład. Szkolnictwo.
Kolejne reformy nic nie zmieniają. Ostatnia poważna, którą pamiętam, to powołanie gimnazjów. Kolejne zmiany przepisów maturalnych, kanonów lektur, pięciolatkowie w szkołach, mundurki itp. – to „pic na wodę, fotomontaż”. A poziom kształcenia jakby coraz gorszy. Potwierdzają to w prywatnych rozmowach i nauczyciele, i uczniowie. Przykłady takich pozornych działań można mnożyć. I co? I nic! Władza ma się dobrze. Pozwolę sobie zacytować faceta, który zgodnie z obecnie stosowanymi kryteriami został już klasykiem: „rząd się wyżywi”.
Tylko czy Polskę stać na takie pozorne działania? Rośnie dług publiczny, rośnie bezrobocie, zwalnia produkcja (tam, gdzie jeszcze pozostała). Wszystko fajnie, ale z samego handlu cały kraj nie wyżyje. To jest – znowu cytat z „klasyka”, ale innego – oczywista oczywistość.
Tak więc, panowie rządzący Polską, czas wziąć się – tu znowu cytat z „klasyka” – „do roboty”. I to nie na rzecz własnego portfela, nie dla kariery w strukturach organizacji europejskich. Czas wziąć się do roboty dla dobra wspólnego, dla dobra Rzeczypospolitej i jej obywateli. Coś mi mówi, że każdy z was już to gdzieś powiadał. Może przypomnicie sobie, kiedy i gdzie to było.
Proponuję zacząć od bezpieczeństwa na drogach.
Nie będzie to wymagało wielkich nakładów inwestycyjnych. Znakomitą część z nich polscy podatnicy już ponieśli. Dzięki staraniom polityków, którzy pozwolili na skandalicznie wysokie opłaty „autostradowe”, duża część kierowców przeniosła się na drogi krajowe. Sprytna władza, miast ułatwiać życie kierowcom, postanowiła „ukręcić” na tym zjawisku oczywisty biznes. Wcale niemałym kosztem pobudowano wielką infrastrukturę związaną z systemem Via Toll.
Proponuję, aby system wyposażyć w stosowne oprogramowanie kontrolujące średni czas przejazdu pomiędzy kolejnymi bramkami. Zbyt krótki czas to oczywiście przekroczenie prędkości na danym odcinku. Bilet wjazdu na autostradę i paragon z bramki wyjazdowej powinny stanowić podstawę do określenia średniej prędkości na przejechanym odcinku autostrady. Wraz z paragonem na wyjeździe kierowca może otrzymać „od ręki” wezwanie do zapłaty” za popełnione wykroczenie.
System prosty, a moim zdaniem będzie znacznie skuteczniejszy niż stosowane dziś fotoradary. Dla tych proponuję znaleźć miejsce przy drogach niższych kategorii. Tam też powszechne są różne horrory.
Jak już wspomniałem, dla realizacji powyższego nie potrzeba wielkich nakładów. Zresztą gdyby trzeba, to na pewno chętnie dołożą się firmy ubezpieczeniowe. Miast drukować plakaty o potrzebie zachowania ostrożności, dorzucą te pieniądze do realnego działania na rzecz bezpieczeństwa. (Przy okazji można powołać jakąś spółeczkę lub agencję, która zajmie się realizacją powyższego). Trzeba tylko nieco zmodyfikować niektóre przepisy obowiązującego w Polsce prawa.
Ale mamy czterystu sześćdziesięciu znakomitych posłów, mamy stuosobowy senat, mamy szybką ścieżkę legislacyjną. Powtórzę więc: „do roboty”.
Jestem przekonany, że bezpieczeństwo na drogach poprawi się radykalnie (alternatywą będzie poprawa wpływów do budżetu, więc p. min. Rostowski powinien się ucieszyć). Wiem, że po tym tekście znienawidzą mnie niektórzy kierowcy. Ale trudno. Biorę to na siebie.
A tak po cichu: po prostu nie wierzę, że coś takiego zostanie szybko zrealizowane. To wymaga prawdziwego, a nie pozornego działania.
PS. Jedyna poważna sprawa, realizowana wcale nie pozornie, to coraz wyższe opłaty i podatki, których płacić nie są w stanie już coraz szersze grupy nawet tych, którzy jeszcze mają pracę.