Święty grzesznik
Co robi święty? Przestrzega przykazań, dokonuje cudów, poświęca własne dobro dla dobra bliźnich. Czy można jednak zostać świętym w inny sposób? No, cóż…
12 grudnia w kinach pojawiła się komedia „Mów mi Vincent” (tytuł ang. St. Vincent). Tytułowy bohater (Bill Muray) jest uzależnionym od papierosów i alkoholu sknerą, który ma słabość do obstawiania wyścigów konnych. Jego jedyną znajomą jest nocna dama, z którą spędza czas w barach. Jego życie od kaca do kolejnej butelki alkoholu jest przewidywalne. Rutyna zostaje przerwana, gdy do domu obok wprowadzają się Maggie (Melissa McCarthy) z synem Oliverem. Zniszczone ogrodzenie i złamana gałąź drzewa to dopiero początek.
Pewnego dnia Maggie musi zostać dłużej w pracy i prosi sąsiada, żeby zaopiekował się jej synem. Vincent stwierdza, że bycie opiekunką to niezły sposób na podreperowanie budżetu, który jest w opłakanym stanie. 12-latek i nietypowa niania przeżywają wspólnie wiele przygód, z których oboje wyciągają cenne lekcje.
To film, na którym nie można się nudzić. Dzięki wielowątkowości przedstawionej w spójny sposób, widz przez cały czas pozostaje w skupieniu. Wydaje się, że każda scena została dokładnie przemyślana.
Dlaczego watro obejrzeć film? Na pewno dla odtwórcy głównej roli Billa Murraya, który może być kojarzony z „Dniem świstaka” czy „Ghost Busters”. Aktor doskonale poradził sobie z odegraniem roli gburowatego drania, który być może gdzieś w głębi zachował resztki swojej wrażliwości.
Na pochwałę zasługuje również odtwórca roli Olivera, Jaeden Lieberher. Chwilami trudno uwierzyć, że jest o rok młodszy od bohatera, którego gra, a „Mów mi Vincent” to jego debiut aktorski.
Naprawdę warto poświęcić niecałe 2 godziny, aby poznać historię starego gbura, młodziutkiego realisty, zapracowanej matki i królowej nocy.
Sandra Milcarz