Magdalena Ogórek – zawiedzione nadzieje
Ponad miesiąc temu Leszek Miller przedstawił kandydatkę SLD w wyborach prezydenckich. Została nią pani Magdalena Ogórek. W momencie ogłaszania raczej nieznana szerszym kręgom wyborców. Napisałem wówczas, (https://gazetabaltycka.pl/promowane/leszek-miller-wizjoner-czy-desperat), że widzę dwie możliwości. Jedną z nich jest swoiste odrodzenie lewicy, do którego może dojść, jeśli program kandydatki znajdzie poparcie ludzi młodych, bardzo często zdesperowanych poszukiwaniem pracy, rozwiązywaniem bieżących problemów, o których władza woli raczej nie mówić, a na pewno nie potrafi ich rozwiązywać.
Wskazałem także drugą możliwość. Kiedy poziom wzajemnych sporów, podziałów, animozji pomiędzy działaczami SLD nie tylko nie pozwoli jego kandydatce na osiągnięcie przyzwoitego wyniku wyborczego, ale wręcz przyczyni się do jej wyborczej klęski. Stwierdziłem wówczas, że postępowanie Leszka Millera może być realizacją pewnej długofalowej wizji lub próbą uzyskania chwilowego rozgłosu. Ten drugi efekt niewątpliwie Leszek Miller osiągnął.
Aby móc mówić o rzeczywistych szansach lewicy w nadchodzących wyborach, kandydat, nawet tak młody jak pani Magdalena Ogórek, musiałby być „z najwyższej półki”. I nie mam tu na myśli nawet politycznego doświadczenia. Raczej mówię o umiejętności przewodzenia dużym grupom, przemawiania do tłumu, swobody publicznej wypowiedzi. A do tego wielkiej odporności na niewątpliwie stresujące ataki różnych dziennikarzy, politycznych przeciwników, niekiedy kolegów partyjnych.
Przez ponad miesiąc zapewne spore grono specjalistów próbowało tych wszystkich rzeczy panią Magdalenę Ogórek nauczyć. Ukrywana skrzętnie przed dziennikarzami, wyborcami i każdym, kto próbował się czegokolwiek na jej temat dowiedzieć, poddawana była „przygotowaniom totalnym”. Dziś na konwencji SLD pani doktor Magdalena Ogórek zdawała swój pierwszy przedwyborczy egzamin. Moim zdaniem zarówno przygotowanie „widowiska”, (na widowni klasyczna klaka, która była tak nachalna, że nawet zupełnie niezorientowani zauważyli, że każdy okrzyk, każde oklaski, niemal każdy gest – są bardzo precyzyjnie zaplanowane, sterowane i zrealizowane) jak i poziom kandydatki do stanowiska Prezydenta Rzeczpospolitej wskazują, że SLD coraz bardziej zbliża się do chwili, gdy trzeba będzie „sztandar wyprowadzić”.
Programowo nieciekawe wystąpienie pani Magdaleny, brak spójności pomiędzy treścią wypowiedzi a sposobem jej głoszenia, niemal powszechne w ostatnim czasie błędy w akcentowaniu, „wytresowana” gestykulacja (przepraszam za to nieeleganckie określenie, ale oddaje ono odczucia moje, było nie było – wyborcy), wszystko to powoduje, że kandydatka postrzegana była jako sztuczna, wykreowana, realizująca scenariusz, którego autorką wcale nie musiała być.
Przeciętny wyborca zapyta więc, kto za nią stoi? Każda odpowiedź będzie zła, gdy zacytuje się słowa samej kandydatki, że „jest spoza układów”. Przekaz informował o czymś wręcz przeciwnym. Jedynym pozytywnym elementem, jaki udało mi się zaobserwować było, niestety powtarzane kilkakrotnie, zwracanie się do młodych ludzi, pozbawionych pracy, zatrudnianych na „umowy śmieciowe” lub w ramach „wolontariatu” (cudzysłów nie jest przypadkowy). To dobra, bo w dzisiejszej rzeczywistości bardzo liczna grupa potencjalnych wyborców. Czy jednak pani Magdalenie udało się ich porwać dla głoszonych przez siebie idei? Mam bardzo poważne wątpliwości.
Jak widać z powyższego, w mojej ocenie sobotnia konwencja w najmniejszym stopniu nie przybliżyła SLD do wyborczego sukcesu. Wręcz przeciwnie. Jak dotąd pieniądze (zapewne niemałe) wydane na przygotowanie i konwencji, i samej kandydatki, nie zostały wydane efektywnie. Pytanie, czy było to w ogóle możliwe.