Czy Ziobro wiedział o akcji Piebiaka? „To bardziej niż prawdopodobne”
Wiceminister sprawiedliwości – sędzia Łukasz Piebiak został zmuszony do złożenia dymisji po tym jak Onet ujawnił, że ów dzielny prawnik, będący ostoją reformy w sądownictwie, stał za akcją internetowego szkalowania sędziów, którzy byli przeciwni zmianom wprowadzanym przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Piebiak miał organizować rozsyłanie wiadomości szkalujących sędziów, odwołujących się do ich życia osobistego, a pomagać mu miała współpracownica o imieniu Emilia.
Tym razem to szlachetne imię, kojarzące się z dziewicą-bohater Emilią Plater, bynajmniej odległe jest od swego romantycznego pierwowzoru. Jak wszystko bowiem na to wskazuje, to właśnie tajemnicza Emilia podkablowała Piebiaka do Onetu. Taka Platerówna III RP.
I tak oto wiceminister został poświęcony na ołtarzu przedwyborczych manewrów, podobnie jak niespełna miesiąc wcześniej „latający” Marszałek Sejmu – Kuchciński. No cóż, nie wszystko jest jeszcze doskonałe, nie wszystkie portale zostały poddane świadomej dyscyplinie i nie wszystkie wiedzą kogo i czego nie należy ruszać.
I tak oto mamy kolejnego polityka rządzącej Polską ekipy – który musi w niesławie odchodzić z zajmowanego stanowiska. Kuchcińskiemu partia-matka wynagrodziła upokorzenie „jedynką” na sejmowej liście kandydatów, co daje mu pewne miejsce w Sejmie i kto wie, czy nie oznacza po wyborach triumfalnego powrotu – jeśli tylko PiS zdobędzie większość, a przecież na to się zanosi. A wtedy kiedy większość kolegów zasiądzie w ławach poselskich, to kto im zabroni wybrać znów Kuchcińskiego na marszałka?
Ciekaw wszakże jestem, co na osłodę dostanie sędzia Piebiak za swoje poświęcenie. Tak, tak poświęcenie. Bo przecież nikt przytomny, kto zna dyscyplinę panującą w resorcie supermena Ziobry, gdzie żaden podwładny nie ośmieli się nawet mruknąć na własną nutę, nie będzie przypuszczał, że nieszczęsny Piebiak tak sobie z własnej woli szkalował sędziów w internecie na własną rękę. Bez wiedzy i aprobaty swojego szefa supermena Zbigniewa Z. Taką wersję możemy włożyć między bajki.
Jest oczywiste, że takich akcji nie robi się na własną rękę, bo ich konsekwencje wtedy byłyby dla jakiegoś Piebiaka fatalne. Nie tylko zostałby zdymisjonowany, jakby się co wydało, ale zostałby skończony zawodowo. Co w przypadku sędziego dopuszczającego się takich świństw byłoby bajecznie łatwe. O taką głupotę, żeby ryzykować na własna rękę, podejrzewać Piebiaka nie sposób – absolwent trzech uniwersytetów tak głupi być nie może.
Jest za to bardziej niż prawdopodobne, że Piebiak podjął swą akcję za zgodą i wiedzą Ziobry (stawiam taką tezę) co gwarantowało mu z góry bezpieczeństwo. Kiedy się sprawa rypła, Piebiak bierze wszystko na siebie, osłania Ziobrę i wie dobrze, że chłopcy z ferajny nie dadzą mu zginąć. Owszem teraz przed wyborami go na chwile odpalą, żeby się publika nie czepiała, ale za chwilę dostanie jakieś konfitury, no bo jakże to tak? Bez konfitur? A gwarancją dla niego jest oczywiście wiedza, że Zbyszek wiedział. To jest as w rękawie.
W całej tej żenującej sytuacji odbija się obraz tzw. „reformy sądownictwa, którą rzekomo przeprowadziła czy próbowała przeprowadzić „Dobra Zmiana” i którą firmował Ziobro – przy pomocy wydatnej nieszczęśnika Piebiaka.
Otóż od początku, każdemu kto obserwował awantury wokół sądownictwa, rzucało się w oczy, że minister Ziobro żadnych zmian ustrojowych w sądach nie proponuje. Jego celem – nawet nie ukrywanym – była zamiana sędziów, którzy popierali Platformę, na sędziów którzy dawali gwarancję, że będą słuchać się ślepo Ziobry.
Platforma ułatwiała ten manewr, broniąc sądów przed jakąkolwiek zmianą i utrzymując, że wszystko w „wymiarze niesprawiedliwości” jest po prostu idealnie. W efekcie Ziobro powsadzał, tam gdzie tylko było to możliwe, swoich Piebiaków i nazwał to „reformą”.
Teraz na jednostkowym, ale nie izolowanym przykładzie – widzimy jakiej próby są to ludzie i jaki poziom mają wprowadzone przez superministra zmiany. Cóż, jaki Piebiak, taka reforma.