Ekologiczna katastrofa, której nie było… Czy władze Gdańska próbują wprowadzić cenzurę?
Ekologiczna katastrofa, której nie było. A intelektualna? Trwa w najlepsze. I pewnie nieprędko miną jej skutki.
Najwyraźniej jakaś potężna intelektualna katastrofa nawiedziła Urząd Miejski w Gdańsku, mieście, było nie było ponad czterystutysięcznym. Po awarii w przepompowni na Ołowiance gdańszczanie, ale nie tylko oni, zastanawiali się, jak można było dopuścić do tego, by w cywilizowanym (?) kraju przez cztery dni ścieki komunalne kierowano bez oczyszczania do Martwej Wisły i Zatoki Gdańskiej. A wszystko to w przededniu sezonu wakacyjnego.
Nic dziwnego, że zaczęto mówić o ekologicznej katastrofie. W końcu nikt nie lubi latem wchodzić do wody ze świadomością, że ta jest poważnie zanieczyszczona, bo gdzieś tam, z powodu czyjejś niefrasobliwości (nieudolności? niekompetencji, braku wyobraźni?) dopuszczono do awarii, która będzie miała wpływ na cały wakacyjny sezon.
Wg dostępnych informacji awarii uległy pompy w przepompowni ścieków na Ołowiance. Rzecz, która zawsze może się zdarzyć. By awaria taka nie spowodowała poważnych perturbacji, w rezerwie trzyma się dodatkowe pompy. Nawet dwa komplety. Takie zabezpieczenie pozwala zapewnić ciągłość pracy przepompowni. Pech gdańszczan polegał na tym, że owe rezerwowe pompy zostały skutecznie zalane.
Stało się tak, ponieważ znajdowały się w nisko położonym pomieszczeniu. A to zostało zalane, bo w Gdańsku spadł deszcz. Dość obfity, ale na pewno nie nawalny. Taki, jaki kilka razy w roku niewątpliwie spadnie jeszcze nie raz.
Problemem gdańszczan jest to, że z obecnych władz nikt nie przyzna, że realizowana polityka sprzedawania (?) terenów miejskich wszelkiej maści deweloperopm, którzy obszary zielone skutecznie zamieniają na betonowe, doprowadziła do tego, że niżej położone dzielnice zalewane są praktycznie przy każdych, nawet stosunkowo niewielkich opadach.
Nie widać żadnych działań, które mogłyby temu skutecznie przeciwdziałać. Osobiście uważam, że szczególnie nieskuteczne w obecnej sytuacji jest budowanie zbiorników retencyjnych. Dla skuteczności takich działań ich pojemność musiałaby być wielokrotnie większa, a rozmieszczenie – sensownie opracowane. Nie widzę w Gdańsku instytucji, która mogłaby i chciałaby podjąć się opracowania SKUTECZNEJ (w miarę rozsądku) metody zapobiegania powodziom.
To wszystko rzeczy wiadome, znane zwłaszcza gdańszczanom i mówiąc szczerze, nawet nie powinienem o nich pisać. Ale o wiele ważniejsze przyszło kilka dni temu. Jak sam to określił wiceprezydent miasta, w trosce o jego wizerunek władze podejmą kroki prawne wobec każdego, kto użyje publicznie określenia, że w Gdańsku doszło do katastrofy ekologicznej. Ponoć miasto dysponuje już wynikami pomiarów prowadzonych w różnych miejscach. Ich wyniki wskazują, że czterodniowe spuszczanie gdańskich ścieków bezpośrednio do Martwej Wisły i Zatoki Gdańskiej (z pominięciem Oczyszczalni Wschód) nie doprowadziło do trwałych zmian w środowisku naturalnym.
Po zapoznaniu się z wypowiedzią pana wiceprezydenta doszedłem do wniosku, że katastrofa jednak była, i pewnie nadal jest. Katastrofa intelektualna. Odnoszę wrażenie, że władze miasta koniecznie chcą dowieść, że jego mieszkańcy to ćwierćinteligenci lub półidioci. A szkoda. Zamiast zastanawiać się, co i w jaki sposób zrobić, by do podobnej katastrofy już nigdy nie mogło dojść, władze chcą poświęcić czas i pieniądze gdańszczan na zastanawianie się, czy określenie „katastrofa ekologiczna” jest adekwatne do wydarzeń, które w Gdańsku miały miejsce.
Konia z rzędem każdemu, kto podejmie się jednoznacznie określić, co nastąpiło w Gdańsku, jakimi słowami można to opisywać i jak się owo ewentualne „podejmowanie kroków prawnych wobec każdego …” ma do swobody wypowiedzi i swobodnej oceny zjawisk.
Mam wrażenie, że nie takich działań mieszkańcy Gdańska oczekują od jego włodarzy. Ale czy w urzędnicy miejscy (nie tylko Gdańska, podobnie jest praktycznie wszędzie w Polsce) są w stanie w ogóle coś takiego zrozumieć? W ustach pana wiceprezydenta Gdańska szczególnie przekonująco brzmią argumenty o tym, że władze dysponują raportami, w tym firm zewnętrznych, potwierdzającymi, że żadnej katastrofy ekologicznej w Gdańsku nie było.
W tym miejscu aż się prosi, żeby o raportach sporządzanych przez firmy zewnętrzne (czytaj – niezależne) wspomnieć parę słów. Ponieważ temat też jest znany, w tym również mieszkańcom Gdańska – ćwierćinteligentom i półidiotom, nie będę się rozwodził. Przypomnę tylko: góra fosfogipsów (Wiślinka) nie wpływa negatywnie w sposób znaczący na mieszkańców i okoliczne środowisko. Dosłownie kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że budowa „kompleksu mieszkalno – wypoczynkowego” (czy co to ma tam być) nie ma znaczenia dla warunków naturalnych w Puszczy Noteckiej. Bez problemu znajdę dokładnie przeciwstawne opinie „naukowców” na temat tego, czy w świetle obowiązującego w Polsce prawa można skrócić kadencję Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. I tak dalej, i tak dalej.
Trzydzieści lat nowego ustroju, rządów niekompetentnych „styropianowych bohaterów”, wychowanków komunistycznych szkół z powszechną maturą i pokomunistycznych szkół, zapewniających dostęp do dyplomów magisterskich każdemu, kto zarabia połowę „średniej krajowej” doprowadziło nie tylko do dewaluacji prawa, ale także wartości, których nosicielami i krzewicielami w międzywojennej Polsce były społeczne elity. To właśnie elity (intelektualne, finansowe, kulturalne) były w stanie prezentować własne, w pełni niezależne stanowiska. Dzięki działaniom takich postaci historii XX w. jak Adolf Hitler i Józef Stalin – tych elit zostaliśmy pozbawieni. A próba ich odbudowania wspomnianymi wyżej metodami (powszechna matura, dyplom za pieniądze) na pewno nie przyczyniły się do ich odbudowy. (Wszak frak dobrze leży dopiero w siódmym pokoleniu).
Dziś zbieramy skutki między innymi tamtych działań. I dlatego dziś z pełną odpowiedzialnością każdy może powiedzieć, że raporty, którymi usiłuje wspierać swe stanowisko pan wiceprezydent, nie mają większego znaczenia. Dla przeciętnego człowieka jeszcze mniejsze znaczenie mają „groźby” wypowiadane pod jego adresem przez owego wiceprezydenta. A sam fakt ich wypowiadania uważam za największą katastrofę.
Nieładnie wypominać pochodzenie… Sprzedawczykiem można być z każdą maturą i można było nim byĆ i po wybiciu elit w 1945 r jak i przed w 1930.
Dobrze ze pan pisze o tym skandalu ze sciekami wlanymi bezkarnie do morza : niech Polacy ( I Polki ) z innych czesci kraju i swiata przeczytaja !
I prosze cos dopisac z jakis czas, na biezaco, jak sytuacja wyglada…
To katastrofa jakiej w Gdańsku nie było nigdy! Bałtyk będzie się oczyszczać jeszcze ze 20 lat zanim powróci stan poprzedni. Czy ktoś za to zapłaci? Oczywiście nikt! Wszyscy urzędowo udają zadowolonych. To się dzieje na naszych oczach. Najgorsze czasy komuny czegoś takiego nie dopuszczały bo tam przynajmniej ktoś był winny i skazany. Tu nie dzieje się zupełnie nic.
Nad wodą strasznie śmierdzi. Strach sie zbliżać.