Kto nas reprezentuje w UE? Fakty są przerażające! | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 16.11.2020

Kto nas reprezentuje w UE? Fakty są przerażające!

Wszystko wskazuje na to, że trwa ofensywa „komunizmu”. Idee głoszone przez takich teoretyków jak Marks czy Lenin, mówiące o przebudowaniu świata, zbudowaniu nowych społeczeństw, nie tylko mają się świetnie. Z każdym rokiem widać, że próby ich wdrożenia w życie wśród społeczeństw Europy i Ameryki Północnej przybierają na sile.

To, co nie udało się żydowskim przywódcom komunistycznej rewolucji początku dwudziestego wieku, ma szansę ziścić się na skutek działań „elit” współczesnego świata, zwłaszcza Europy. Owe „elity” zupełnie świadomie pojawiły się w cudzysłowie. Bo na przykład polskie elity początku ubiegłego wieku zostały potężnie przetrzebione przez niemieckich okupantów i wyniszczone do końca przez radzieckich (bardzo niechętnie używam słowa „sowieckich”, bo jest to książkowy rusycyzm) oprawców i naszych rodaków z nimi współpracujących po zakończeniu drugiej wojny światowej. Po jej zakończeniu Josif Dżugaszwili, bardziej znany jako Józef Stalin, powołał nowe polskie elity. Spośród ludzi najbardziej oddanych ideom komunistycznej międzynarodówki.

Ci przedstawiciele nowych, polskich „elit” najpierw musieli zasłużyć się w walce u boku żołnierzy radzieckich „wyzwalających” Europę, później w walce o utrwalenie władzy ludowej, następnie jeszcze przy realizacji kolejnych planów pięcioletnich.

Dziś, co oczywiste, możemy mówić już o trzecim pokoleniu owych „elit”. Już nieco lepiej wykształconych. (Hasło: Nie matura lecz chęć szczera …” straciło nieco na aktualności. Chociaż? Od czasu, gdy dla zdania tej matury wystarcza uzyskać trzydzieści procent możliwych do zdobycia punktów, i tu można mieć wątpliwości). Już nie mieszkających w blokach z wielkiej płyty, już mających za sobą zagraniczne wyjazdy nie tylko w celach zarobkowych. Gotowych robić interesy nocami na cmentarzach, nie wstydzących się kontaktów z ludźmi tak zwanego półświatka, dla pieniędzy współpracujących z każdym przeciwko każdemu, nie mających żadnych zahamowań etycznych ani moralnych. Dla których pojęcia: rodziny, przyjaźni, tradycji, Ojczyzny – mają co najwyżej znaczenie słownikowe.

Starsi i mądrzejsi od nas już dawno zauważyli, że jako naród lubimy, gdy nas się chwali, klepie po ramieniu, traktuje po partnersku. I skrzętnie z tego korzystają, starając się tak wpływać na nasze wewnętrzne sprawy, byśmy do grona ludzi wpływowych powoływali (na przykład w drodze tak zwanych „demokratycznych” wyborów) takich właśnie ludzi. O nikłej wiedzy, o niewielkich wartościach moralnych i etycznych, bez poczucia patriotyzmu i narodowej wspólnoty, dla których liczy się tylko „tu i teraz”, którzy zawsze gotowi są ciągnąć „postaw czerwonego sukna” wyłącznie do siebie. Których łatwo można kupić, zaszantażować, zastraszyć, w ostateczności – przekonać bzdurną „argumentacją”.

To tacy ludzie najczęściej reprezentują nas wśród działaczy europejskich w (proszę tę nazwę potraktować symbolicznie) Brukseli. A tam właśnie próbuje się wdrażać dawno zapomniane (chciałoby się wierzyć) idee. Już budujemy nowy, lepszy świat. Już zwalczamy ocieplenie klimatu. Już dbamy o to, by być „zeroemisyjnym”. Już mamy kilkadziesiąt płci. Już normą jest homoseksualizm. Już przeżytkiem jest wiara. Już nie ma różnic pomiędzy kobietą i mężczyzną. Już normalną rzeczą jest, że lekarz może pomóc w samobójstwie. Już …, już…, już… .

Takich lub podobnych haseł nie udało się zrealizować nigdy wcześniej. Ani wojną, ani terrorem (czerwonym). Dziś brukselskie „elity” (na zachodzie wprawdzie nie były tak wyniszczone, ale tam swoje zapewne zrobiła „demokracja”) doszły do wniosku, że najlepszą metodą wychowawczą wobec niepokornych społeczeństw mogą być pieniądze.

Najpierw nauczono ludzi, że mają potrzeby. Autostrady, drogi, koleje, czyste ryneczki w miasteczkach (najlepiej wszystkie wg jednego projektu). Potem, że wszystko to można osiągnąć. (To nic, że pieniądze, żeby dać, trzeba było najpierw zabrać.) Na przykład w Polsce pobudowano już kilka autostrad (jeszcze nie wszystkie zaplanowane, ale to drobiazg). Korzysta z nich cała Europa. W wielu miasteczkach odrestaurowano zniszczone ryneczki, kamienice. W nich powstały hoteliki, restauracje. Korzystają z nich Europejczycy. Ale każdy taki obiekt, odrestaurowany przy „pomocy” unijnych pieniędzy, oznaczony jest mocno rzucającą się w oczy tablicą informacyjną mówiącą, że to „Europa” odbudowała. Ot, taki socjologiczny drobiazg. Żeby ludziska zrozumiały i pamiętały, że sami nic nie mogą.

Wszystko wskazuje na to, że zbliżamy się do kolejnego etapu wychowywania „nowego społeczeństwa”. Na razie widać pierwsze kroczki. A to pokażemy, że gdzieś tam nie przestrzega się „praworządności”, a to komuś zmniejszymy o milion czy dwa nakłady na inwestycje. I zaznaczymy, że wszystko może wrócić do „normy”, gdy tylko zaczniecie robić tak, jak Europa od was oczekuje. Ot, zadeklarujcie, że będziecie uczyć dzieci zgodnie z wytycznymi europejskiej organizacji takiej czy innej. Ot, zadeklarujcie, że będziecie ludzi leczyć zgodnie ze standardami takiej czy innej europejskiej organizacji. Ot, zobowiążcie się, że w ciągu dwudziestu lat odwrócicie kierunek biegu Wisły, bo wg takiej czy innej europejskiej organizacji ekologicznej to będzie zbawienne dla klimatu światowego.

Za kilka lat okaże się, że pieniądze nadal będziemy mogli otrzymywać (by „europa” mogła w Polsce czuć się swobodnie), jeśli wybierzemy taki, jakiego oczekuje „Bruksela”. A wszystko to w obronie „równości”. A równość wg wspomnianych wyżej brukselskich „elit” to na przykład afirmacja homoseksualizmu. Podkreślam – nie tolerancja dla ludzi dotkniętych tą dewiacją. To obowiązkowa afirmacja zachowań homoseksualnych, zgoda na ich publiczne promowanie w ramach obscenicznych manifestacji.

W tym miejscu zadaję nieśmiało pytanie: czy w naszym kręgu kulturowym dopuszczalne jest w ogóle publiczne manifestowanie jakichkolwiek zachowań seksualnych? No, chyba, że w nowoczesnej „Europie” nowy człowiek ma być „wolny” (czytaj: wyzuty z jakichkolwiek ograniczeń determinowanych na przykład przyzwoitością czy ludzkim wstydem).

Powiem wprost. Mi taka sytuacja nie odpowiada. Mam nadzieję, że jestem w większości i to nawet zdecydowanej. Ciągle jeszcze mam nadzieję, że wychowanie, jakie odebrałem w dzieciństwie, nadal jest w moim kraju dominujące. I nie zmienią tego ani okrzyki: „róbta, co chceta”, ani publiczne profanowanie polskiej flagi, ani zachowania kapitalnie przedstawione przez Sikorowskiego w piosence „Tokszoł”. Nawet, gdyby z takimi zachowaniami były związane pieniądze, nawet duże, „europejskie”. Może trochę naiwnie, ale jednak mam nadzieję, że nie „wszystko na sprzedaż”.

Nie udało się komunistycznej międzynarodówce zawładnąć Polską przy pomocy czerwonego terroru. Nie uda się przy pomocy pieniędzy.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.



Moto Replika