Lewica ma kłopoty. Co powinien zrobić Leszek Miller?
Zakończone dopiero co wybory do europarlamentu nie dały jednoznacznego, wyraźnego obrazu rozkładu sił politycznych. I w gruncie rzeczy dać nie mogły. Dlaczego, być może postaram się napisać innym razem. Tu chcę tylko podzielić się spostrzeżeniem, że wyniki ujawniły kłopoty praktycznie wszystkich ugrupowań politycznych, (no, może z wyjątkiem Nowej Prawicy Janusza Korwina-Mikkego).
Platforma Obywatelska, mimo mocno sprzyjającej sytuacji międzynarodowej, nie potrafiła zdecydowanie pokonać Prawa i Sprawiedliwości. PiS z kolei, mimo wyraźnej przewagi w przedwyborczych sondażach, z najwyższym trudem doprowadził do remisu. Obie najważniejsze obecnie partie zasiadające w polskim Sejmie mają nad czym pracować przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi.
Wielki kłopot ma Janusz Palikot. Wynik ugrupowania stworzonego z różnych „odprysków” lewicy, prawicy i wszelkiego typu mniejszości, wzmocnionego „celebrytami”, otrzymał od wyborców po prosu czerwoną kartkę i musi zejść z boiska. Korzystając z piłkarskiej analogii pozwolę sobie tylko zauważyć, że teraz „komisja sędziowska” ustali wymiar kary. Mam na myśli to, czy w ogóle Twój Ruch pojawi się jeszcze na politycznym boisku.
Ale prawdziwy kłopot, przynajmniej moim zdaniem, ma Sojusz Lewicy Demokratycznej, prowadzony sprawną, ale niestety powoli słabnącą ręką Leszka Millera. „Wygarnięci” z SLD (w różny sposób, jedni odchodząc, inni wyrzuceni) działacze, sprzymierzeni z niewątpliwie do niedawna znaczącą na lewicy postacią Aleksandra Kwaśniewskiego, nie uzyskali praktycznie nic, a stracili wszystko. W efekcie sami w tej chwili nie bardzo wiedzą, co z sobą począć.
Polityczne kariery takich tuzów jak Marek Siwiec czy Ryszard Kalisz wiszą na włosku. A Leszek Miller zapewne pamięta i o szorstkiej przyjaźni, i o tym, że kiedyś w szeregach jego partii było miejsce i dla Marka Borowskiego, i dla Włodzimierza Cimoszewicza. Teraz zostało coś koło dziesięciu procent głosów, starzejące się towarzystwo bez świeżych pomysłów, praktycznie bez konkretnego programu działań dla odbudowania rujnowanego kraju.
W szeregach lub przynajmniej wśród sprzyjających tej formacji są jeszcze dobrzy fachowcy, ale trzeba powiedzieć sobie jasno i bez ogródek, że czasu mają oni coraz mniej. A polityczna konkurencja nie da odetchnąć. To widać już po aktualnych działaniach. Głosowanie w Sejmie nad immunitetem Mariusza Kamińskiego stanowiło tylko preludium do zaczynającej się przedwyborczej opery.
Nie będę oceniał tu przyczyn takiego a nie innego głosowania niektórych posłów rządzącej koalicji. Ale już o głosach mówiących o konieczności powołania komisji śledczej dla „rozwiązania” tematu nazywanego „Kwaśniewski” napiszę kilka słów. Taka komisja to wszak miód na serca i Platformy Obywatelskiej, i Prawa i Sprawiedliwości, i niektórych tzw. niezależnych posłów.
Pozycja Aleksandra Kwaśniewskiego po ostatnich wyborach jest co najmniej wątła. Wypuszczane do mediów informacje o jego „niegodnych” pracach na rzecz różnych „despotów”, z których jednego, bodaj najważniejszego, nawet pewna bardzo popularna dziennikarka z nazwiska wymienić nie potrafiła, jest znamienne. Równie znamienne jest, że jeden z kryształowo czystych posłów (nie wiadomo, z jakich właściwie przyczyn oskarżany o naruszenie nietykalności funkcjonariuszy policji) mówi wręcz, że były prezydent i jego małżonka „powinni siedzieć” (TV POLSAT, „Wydarzenia”, 11.06.2014).
Ponieważ Aleksander Kwaśniewski zadeklarował już ograniczenie do minimum swojej aktywności politycznej, nie widać także możliwości jego ponownego zbliżenia z kręgami SLD, będzie można go przed taką komisją ostro sponiewierać. Myślę, że pan poseł Antoni Macierewicz będzie mógł po raz kolejny wykazać się skutecznością podobną do tej, jaką wykazał przy ujawnianiu agentów służb specjalnych w Sejmie Rzeczpospolitej, likwidacji WSI, wyjaśnianiu przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Prosty lud będzie miał „ubaw”, rzeczywiste problemy Polski i Polaków uda się na ładnych kilka miesięcy (lat ?) przykryć, PO i PiS będą mogły zająć się sobą, a błotko przylgnie nie tylko do samego Aleksandra Kwaśniewskiego, ale także całej formacji politycznej, z którą był kiedyś bardzo blisko związany. I o to właśnie chodzi.
I to jest, moim zdaniem jeden z najważniejszych obecnie problemów Leszka Millera. Co w związku z tym powinna robić lewica? No cóż? Myślę, że nieuchronnego (komisja sejmowa) nie da się uniknąć. Jeśli tak, to należy do niej delegować najlepszego dostępnego fachowca, który w mediach i przed omawianą komisją potrafi pokazać rzeczywiste cele i zamiary tych, którzy będą dążyć do jej powołania. Może opinia publiczna nie da się po raz kolejny oszukać.
Jeśli chodzi o zwiększenie ilości głosów poparcia uważam, że lewica powinna wyjść do ludzi. Nie czekać na nich w swoich siedzibach. Czas najwyższy (jeszcze czas), aby przygotować i ogłosić program. Realny, rzeczywisty. Uporządkowania służby zdrowia. Podniesienia poziomu nauczania od gimnazjów po uczelnie wyższe, (podkreślam, podniesienia poziomu nauczania, a nie ilości wręczanych świadectw maturalnych i dyplomów wyższych studiów). Rozwoju rodzimego przemysłu, dającego miejsca pracy. Uproszczenia systemu podatkowego i systemu obowiązującego prawa. Ograniczenia ilości instytucji nadzoru i kontroli nad obywatelami. I we wszystkich tych przypadkach program musi mówić, jak to zrobić.
Jestem przekonany, że taki program przyjmą za swój nie tylko byli działacze lewicy, wielokrotnie zapomniani, starający się jakoś „wiązać koniec z końcem”, ostatnio coraz częściej nie biorący udziału w głosowaniach. Kupią go także młodzi ludzie, którym nie do końca obojętna jest Polska. I być może to będzie rzeczywista, realna szansa na zwiększenie politycznego poparcia w najbliższych wyborach samorządowych i parlamentarnych. I być może to jest szansa dla lewicy. I być może to jest jakaś szansa dla Polski.
Jaka lewica? Przecież to tylko dawne „czerwone pająki” – partyjniactwo wytresowane na szkoleniach ZMS-u lub w „marlenach”.