Konflikt irańsko–saudyjski grozi światową eksplozją
Nierozwiązywalnym dylematem staje się sytuacja na bliskim wschodzie. Przyglądające się nam z ojcowską troską salony Berlina, Paryża, Brukseli i Waszyngtonu jakoś przeoczyły masową egzekucję w Arabii Saudyjskiej, gdzie 47 osobom nie sympatyzującym z rządzącym tam reżymem profilaktyczne obcięto głowy, co naturalnie dla wspomnianych salonów nie stanowi naruszenia demokracji czy też – uchowaj Boże! – uchybienia prawom człowieka.
Ten programowo zbagatelizowany przez Zachód incydent już doprowadził do sytuacji grożącej eksplozją na światową skalę jaką może być niewątpliwie ewentualny konflikt irańsko–saudyjski.
I tu także nie widać dobrego wyjścia z sytuacji, gdyż trudno sobie wyobrazić by Stany Zjednoczone przestały popierać zamordystyczny reżym Saudów, cokolwiek by on nie wyczyniał, gdyż jest on potrzebny Waszyngtonowi w prowadzonej przez USA polityce antyrosyjskiej.
A w naszym „grajdołku”? Oderwani od stołków beneficjenci „państwa platformy” prędzej podpalą kraj, niż pogodzą się z utratą swoich przywilejów. Tymczasem wygadywane przez nich brednie o „zamachu stanu” mogą niespodziewanie mieć wcale racjonalne podstawy zważywszy, że zamach stanu to z definicji pozaprawne działania zmierzające do przejęcia władzy wymierzone przeciwko LEGALNIE WYBRANYM WŁADZOM.
Nie słyszałem jeszcze o „zamachu stanu” skierowanym przeciwko opozycji, może zatem ów pozorny bełkot świadczy o tym, że wydający go z siebie wiedzą i planują coś, o czym ogół obywateli nie ma pojęcia?