3 lata rządów PiS. „Dobry początek, później szereg porażek” | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 4.12.2018

3 lata rządów PiS. „Dobry początek, później szereg porażek”

Trzeba przyznać, że panująca nam partia dobrze rozpoczęła kadencję. Weszła do politycznego salonu z kilkoma gotowymi pomysłami, kilku prominentnych jej przedstawicieli wydawało się co najmniej sensownych (że wspomnę tylko panią Beatę Szydło, jak by nie było mającą spore poparcie społeczne na stanowisku Premiera. Zresztą, bardzo umiejętnie przez samą panią premier podtrzymywane).

Były, owszem, niespodzianki. Ale ciemny lud je kupił (ot, choćby mianowanie pana Antoniego Macierewicza Ministrem Obrony Narodowej czy Jacka Kurskiego prezesem TVP). Owe gotowe pomysły to oczywiście sztandarowy Rodzina 500+, próba zlikwidowania politycznych wpływów opozycji w Trybunale Konstytucyjnym, reforma szkolnictwa (odwrócenie tragicznych skutków działań pana ministra Handkego), znacznie już trudniejszy (niż Rodzina 500+) w realizacji program Mieszkanie +, cofnięcie „reformy emerytalnej” koalicji PO-PSL.

Wszystko to wskazywało, że władza zaczyna słuchać społeczeństwa. Może tylko trochę, może nie do końca, ale jednak. Wraz z tymi, społecznie niewątpliwie oczekiwanymi zmianami, w Polsce niestety pojawiło się sporo haseł, których polityczny i społeczny skutek był dokładnie odwrotny. Wspomnę tylko zapowiedzi przeprowadzenia przez nowe władze audytów, które miały nie tylko ukazać nieprawości poprzedników u steru rządów, ale wręcz doprowadzić za kratki sprawców największych, niewątpliwych przestępstw.

Mimo upływu trzech lat jakoś nie słychać o kolejnych sprawach kierowanych do sądów. Być może spowodowane jest to tym, że sądy jeszcze nie są „nasze”. Mam jednak nieodparte przeczucie, że przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna. (Po prostu nowe ekipy w różnych miejscach nie bardzo potrafią sobie poradzić z różnymi problemami, a zwłaszcza z udowodnieniem poprzednikom ich nieprawości).

Użyłem wyżej określenia: „sądy nie są nasze”. Okazuje się, że sposób przeprowadzania zmian w sądownictwie raczej nie był precyzyjnie przemyślany, a na pewno nie był w sposób przekonujący z samym środowiskiem sędziowskim przedyskutowany. O tym, że nikt ze sfer rządowych nie spodziewał się aż tak jednolitego frontu sprzeciwu ze strony praktycznie całego tego środowiska – nawet nie wspomnę.

Gdy euforia zwycięskich wyborów minęła, gdy poparcie społeczne kupiono, „zabawa się skończyła, zaczęły się schody”. Kolejnych sensownych pomysłów zabrakło. A ponieważ nawet polityka nie znosi próżni, zaczęto ją wypełniać coraz bardziej bezsensownymi, często wywołującymi społeczny sprzeciw projektami ustaw.

Bez jakichkolwiek zahamowań korzystając z możliwości „falandyzowania prawa”. Wspomnę tylko ustawę dezubekizacyjną, ewidentnie naruszającą zasadę, że prawo nie działa wstecz, że nie może być odpowiedzialności zbiorowej i parę innych zasad. Ale jeszcze większym kuriozum, które powinno znaleźć się w annałach naszej parlamentarnej „twórczości” był projekt tak zwanej ustawy „degradacyjnej”. Tu już nawet partyjne sondaże pokazały, że społeczeństwo może tego nie znieść. I z projektu szybko i po cichutku władza wycofała się. Ale niesmak („absmak”?) pozostał!

W dodatku władza, chyba zapatrzona w tych rządzących, którzy władzę sprawowali niepodzielnie i gotowi byli jej bronić jak niepodległości, poddaje społeczeństwo nieustającej presji propagandowej. Działania ekipy rządzącej przez ostatnie trzy lata to nieustające pasmo sukcesów, na każdym polu!

Gdy Żydzi wymierzyli nam siarczysty policzek, uniemożliwiając (wespół z naszym strategicznym superpartnerem) (niezwykle potrzebną) nowelizację ustawy o IPN, ośrodki rządowej propagandy wieściły sukces. Ja dodaję – druzgocący. Podobnie zresztą, gdy władze Unii Europejskiej zablokowały (słusznie!) możliwość niekonstytucyjnej zmiany ustawy o sądzie najwyższym.

Jakoś nikt z rządzących nie potrafił przyznać, że nasza pozycja jeszcze nie jest na tyle silna, że możemy sami o sobie stanowić. Jeszcze nie jesteśmy na tyle poważnym partnerem, żeby liczono się z nami na arenie międzynarodowej. Zamiast mówić prawdę, karmiono społeczeństwo informacjami o politycznych, gospodarczych i wszelkich innych sukcesach wstającej z kolan Rzeczpospolitej.

Jakiś czas temu uważałem, że umiejętna polityka rządzących może im dać w najbliższych wyborach większość wystarczającą nawet do zmian w Konstytucji. O tym, jak bardzo byłaby to niebezpieczna sytuacja, nawet nie chcę pisać.

Ale dziś ostrzegam! Dalsze działanie takie, jak przez ostatnie półtora roku, może pozbawić Prawo i Sprawiedliwość sejmowej większości. Czy władza potraktuje to ostrzeżenie poważnie?

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.



Moto Replika