Syryjski tygiel
Wszyscy zastanawiają się, kiedy Amerykanie rozpoczną działania zbrojne w Syrii i jakie te działania przybiorą formę. Ja natomiast zwracam uwagę na fakt, że Syria obecnie, Bliski Wschód, odkąd sięgam pamięcią, a kraje północno – wschodniej Afryki od kilku ostatnich lat – to jeden wielki, coraz bardziej gorący tygiel.
Na różnice (spory) religijne nakładają się konflikty narodowościowe (a zapewne i plemienne). Do tego dołożyć trzeba ambicje poszczególnych przywódców. Chyba żaden z nich nie będzie chciał oddać dobrowolnie raz zdobytej (otrzymanej w darze, kupionej) władzy.
W rejonie tym swoje, żywotne interesy mają też inne państwa. Wspomnę tylko Rosję, która w porcie Tartus posiada bodaj jedyną w rejonie Morza Śródziemnego bazę marynarki wojennej, Chiny, których rozpędzona gospodarka potrzebuje arabskiej ropy jak ryba wody, Izrael, który chciałby za wszelką cenę zachować dominującą rolę militarną w rejonie, Iran, który na taką pozycję Izraela zgodzić się nie chce.
Historyczne sentymenty (oprócz gospodarczych, związanych z rynkami zbytu oraz możliwościami zakupu względnie taniej ropy) mogą w ten rejon kierować także Francuzów i Anglików. Jaki cel przyświeca w tym wszystkim Amerykanom, Bóg jeden raczy wiedzieć. (Może chodzi o destabilizację rejonów zbliżonych do Rosji, może o rozchwianie gospodarki Kazachstanu i okolic?)
W sumie możliwości jest tyle, że trzeba być naprawdę dobrym znawcą tamtych rejonów, by móc się kompetentnie wypowiadać. Jako przeciętny Kowalski powiem więc tylko, że we wspomnianym tyglu wre. I powinniśmy wszyscy starać się o to, by z tego tygla nie wykipiała żadna strawa. Bo swąd spalenizny rozlać się może nawet na cały świat.