Benek Dornowski wraca do Gdyni | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 29.04.2019

Benek Dornowski wraca do Gdyni

Tegoroczny, niespodziewany wybuch kwietniowego lata, przywiał do Gdyni nie tylko saharyjski piasek, ale także chłopaka z Orłowa, Benka Dornowskiego, wraz z zespołem. Club na Portowej 9, nie koniecznie łączyliśmy z twórczością Czerwonych Gitar, ale od 25 kwietnia 209 roku, już możemy czynić to z przekonaniem…

fot. Zbigniew Michalski

Benek Dornowski urodził się 5 grudnia 1943 roku w Gdyni w Orłowie, ale potem mieszkał na ulicy Płockiej do czternastego roku życia. Do szkoły podstawowej numer 13, uczęszczał również w dzielnicy Mały Kack.

Kiedy zapytałem o te muzyczne ślady w rodzinie Dornowskich opowiada zarówno o ojcu, jak i o bracie Zbyszku, obydwaj grywali na akordeonie.

Pamięta wujka z tą kwadratową bandoną, Przypomina kuzyna Wojciecha Dornowskiego, który śpiewał z gdyńskimi Złotymi Strunami oraz w grupie Pięć Linii. Nie grywaliśmy razem,

na rodzinnych imprezach, ale nasze drogi, przecinały się w Trójmieście z Wojtkiem, w pierwszej połowie lat 60.

Kiedy zapytałem o Niebiesko – Czarnych, a szczególnie o Pięciolinie stwierdził …to był bardzo ważny etap dochodzenia do tego, co potem tak dobrze zagrało w Czerwonych Gitarach…jednak grywanie dzisiaj utworów, typu „Kiedy jestem sam” nie bierze już pod uwagę…

Szczęśliwy człowiek

Panie Benku, miło było oglądać telewizyjny reportaż z waszej sesji nagraniowej dla programu „Jaka to melodia”. Epatował Pan szczęściem… jeśli tak to wyglądało, to bardzo mi miło to słyszeć…

Ten obecny skład zespołu sprawia wrażenie, bardzo zharmonizowanego pod każdym względem… o tak ludzie muszą być harmonijni w tym co robią, w naszym przypadku pod względem instrumentalnym, wokalnym, ale co równie ważne muszą posiadać odpowiednie cechy charakteru, aby to wszystko dawało odpowiedni efekt radujący publiczność i dobrą współpracę artystów w zespole…

Wystartowali z „Nie zadzieraj nosa”, poprzedzony bardzo sympatycznym, nieco nostalgicznym wstępem.Tej radości grania i śpiewania od samego początku nie krył zarówno Bernard jak i koledzy. Spektakl podzielony został na dwie części i skonstruowany został bardzo prostymi , ale skutecznymi sposobami. Bezpretensjonalna, dowcipna i kulturalna narracja, pełna odniesień do dziejów zespołu Czerwone Gitary i piosenki, które wybrzmiewały w Non-Stopie i innych miejscach   Trójmiasta i całej Polski. Były potężne hity pokroju „Takie ładne oczy”, ale również te dzisiaj nieco rzadziej grywane, jak „Posłuchaj co ci powiem” czy „Jak mi się podobasz”, ta ostatnia pełna niemalże rockowej ekspresji.

Benek bardzo przemyślanie gospodarował swoim nadal bardzo efektownym głosem. Śpiewał tam gdzie powinien, a i kolegom dawał się wykazać.

Najważniejszy drugi głos w historii polskiego big beatu, należy do Benka

Tę moją skromną obserwację, w pełni podziela Wojtek Hoffmann, lider zespołu Turbo, a w latach 1997-1999, kolega Bernarda z odrodzonych Czerwonych Gitar…

Wojtek z entuzjazmem nazywa Benka tym, który w genialny sposób kleił w całość głosy Seweryna Krajewskiego i Krzysztofa Klenczona. Głos miał i ma potężny i z tego wychodziła ta niedościgniona czerwono-gitarowa harmonia… Powstawał z tego jeden mocny akord, znakomicie to brzmiało!

Wojtek, kontynuuje… Benek to bardzo zacny gość, taki przyjazny, miły, ciepły, człowiek.

Z przyjemnością zagram z nim razem, przy nadarzającej się okazji…

Podczas śpiewania jest radosny, taki po prostu prawdziwy. Z niego ta na estradzie po prostu wychodzi, to jemu pozostało do dzisiaj …

Kocham rhythm and bluesa i soul…

Mówi Bernard zapytany o swoje muzyczne gusta, jakby bardziej w roli słuchacza.

Szczególnie w tej wersji z tych najlepszych lat!

Kiedy zapytałem co doradził by tym i młodym i starszym, którzy nadal grają dzisiaj rock`N`rolla, czy powinni to grać wiernie, czy też niekoniecznie, z uśmiechem stwierdził, że , na swój sposób, ale szczerze od serca, z pełnym zaangażowaniem

Druga część koncertu…

Potwierdziła, ten radosny , sympatyczny obraz muzyka, kochającego swą publiczność.

Te pozytywne fluidy wysyłane prze Bernarda, ubranego w koszulkę gdyńskiego Clubu, doskonale trafiały do wypełnionego po brzegi klubu, przesiąkniętego przecież tradycją doskonałej różnorodnej muzyki.Tutaj ludzie czują co szczere i autentyczne.

fot. Zbigniew Michalski

Kiedy zapytałem Bernarda, co odczuwa, kiedy tutaj niedaleko Placu Kaszubskiego i Skweru Kościuszki śpiewa „Historię jednej znajomości” odpowiedział wzruszony, że to naprawdę trochę ściska gardłoGdynia to miejsce szczególnie bliskie memu sercu, tutaj wracałem jak do domu, do rodziców, do siebie… dodaje.

Wzruszający był również „Biały krzyż” z dedykacją nie tylko dla naszych leśnych bohaterów z okresu II wojny, ale również dla tych z Czerwonych Gitar, których już nie ma z nami… Krzyśka Klenczona, Heńka Zomerskiego, Jurasa Koseli…

Bardzo pięknie zabrzmiała również „Anna Maria” z gremialnym udziałem publiczności. Sporą ciekawostką wieczoru, zauważoną przez Bernarda, była na widowni, Mirosława Przyborowicza, który będąc małym dzieckiem, był w składzie słynnego chórku, towarzyszącego Czerwonym Gitarom na Festiwalu sopockim, w 1968 roku. Tata dzisiaj pośród publiczności powitany gromkimi brawami, a na estradzie jego syn Tomasz Przyborowicz w roli basisty.

Występ zakończony podwójnym bisem i „Niebem z moich stron”, a wcześniej „Nie licz dni”, „0 w skali Beauforta”, ”Matura”, „Nikt na świecie nie wie” i kilka innych, a wszystkie miło, momentami entuzjastycznie przyjęte w Gdyni, przez publiczność nie tylko z centrum, z Orłowa i z Redłowa, ale również z wielu zakątków Polski.

Po gdyńsku rzec można, tak trzymać!

fot. Zbigniew Michalski

Bernard Dornowski Ex Czerwone Gitary 25 kwietnia 209 roku, w Gdyni, w Clubie wystąpił z grupą w składzie:

Bernard Dornowski – śpiew, Marek Górski – gitara, Bogusław Olszonowicz – gitara 12-tka, Tomasz Przyborowicz – gitara basowa – wszyscy w trójkę udzielali się wokalnie z bardzo dobrym skutkiem.Na perkusji gościnnie zagrał Adam Zagrodzki.

Autor

- bydgoszczanin, rocznik 1953. Zakochany w Bydgoszczy, Trójmieście, Liverpoolu i muzyce lat 60. Rock`n`Rolla, polskiego big beatu i Merseybeatu, słucha, zgłębia ich tajemnice, opisuje i propaguje. Chciałby zasłużyć na miano rzetelnego historyka rock`N`rolla, choćby w opinii jednego z miłośników...

Wyświetlono 1 Komentarz
Napisano
  1. Janusz pisze:

    Witam

    Też jestem z Orłowa. Rocznik 1950. To tu się wszystko działo.
    Jest jeden, znacznie nie pasujący do epoki epizod. To zespół „Szeptacze”. Niestety ulega zapomnieniu. A wielka szkoda. Tadzio Mecweldowski i tragiczna postać – Artur Lelito. Dla ówczesnej sceny beatu, byli jak fenomen The Troggs, prekursorzy punka już w latach 60-tych.

    A gdzie w Gdyni się słuchało: Kolejarz (obok hali),Dom Rzemiosła, Bursztynek – Fanklub Niebiesko Czarnych, YMCA,oraz legendarne miejsce, które, gdybym miał kasę to ponownie bym uruchomił – Cafe Liliput (popularnie Kapeć) na Świętojańskiej. Tu królowała RAMA 111, z braćmi Nadolskimi, zanim ruszyli na morze.
    Wszędzie byłem, wszystko słyszałem.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika