Podziw dla Sądu. „Pomimo ogromnego medialnego nacisku, sąd się nie ugiął”
Umilkły już wrzaski mediów w sprawie Mariusza T., z którego zrobiono niemal gwiazdę medialną dwudziestopięciolecia Trzeciej Rzeczpospolitej. Bo zabił czwórkę dzieci, bo ma wyjść na wolność, bo jest bestią, dla której uchwalono specjalną, zresztą bardzo kontrowersyjną ustawę.
W tej atmosferze sąd musiał podejmować działania wynikające ze wspomnianej ustawy, a prowadzące do uznania lub nieuznania Mariusza T. za osobę z zaburzeniami psychicznymi, stwarzającą zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób.
Staram się wyobrazić sobie pod jak wielką presją musiał znajdować się sąd. Medialna nagonka trwała dobre pół roku. Media poczytywały sobie za honor pomóc w odizolowaniu Mariusza T. już, natychmiast, w specjalnym, utworzonym na mocy wspomnianej wyżej, kontrowersyjnej ustawy, Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym.
Gdy sąd stanął na stanowisku (moim zdaniem bardzo wyważonym, rozsądnym), że nie można takiej decyzji wobec człowieka podejmować pochopnie, że potrzebna jest ocena opinii nie tylko specjalistów badających Mariusza T. w ciągu „ostatnich dwóch dni”, ale także tych wcześniejszych, w tym z zakładów karnych, w których Mariusz T. spędził długie lata, rozpętało się piekło. Wszak swój autorytet na szalę rzucili politycy pierwszych stron gazet. Wspomnę tylko, że Premier Rządu uprzejmy był poinformować gawiedź, że ustawa została uchwalona i opublikowana na tyle doskonale, że nie ma niebezpieczeństwa zagrożenia społeczeństwa ze strony wówczas jeszcze osadzonego. Minister Sprawiedliwości poinformował gawiedź, że jeśli ustawa nie spełni swojej roli i Mariusz T. wyjdzie na wolność, to on poda się do dymisji (przynajmniej ja tak jego słowa odebrałem). Natomiast Minister Spraw Wewnętrznych przekazał gawiedzi, że jego służby (czytaj: policja) są przygotowane na każdą ewentualność i zapewnią bezpieczeństwo nie tylko Mariuszowi T., ale nawet społeczeństwu przed wspomnianym Mariuszem T.
O tym, jaka panika zapanowała, niech świadczą działania zorganizowane w zakładzie karnym, w którym ostatnie dni wyroku odsiadywał Mariusz T. W jego celi odnaleziono, zupełnie niespodziewanie, i „pornografię dziecięcą”, i „szczątki ludzkie”. O tym wszystkim gawiedź poinformował, a jakże, Minister Sprawiedliwości Rządu RP. Na szczęście tym razem organa ścigania (prokuratura) i sprawiedliwości (sąd) nie pozwoliły sobie na żadne dziwne manewry. I bardzo dobrze.
Po tym, jak prokuratorom wielokrotnie zarzucano polityczną dyspozycyjność, jak w Gdańsku sławę zdobył „sędzia na telefon”, jak wiara w sprawność organów ścigania i sprawiedliwości wystawiana jest na wielką próbę, (że wspomnę tylko Brunona K. i Amber Gold), tym razem stało się to, co moim zdaniem, stać się powinno. To, że sytuacja stawała się groźna dla systemu państwa prawnego, widać z bardzo emocjonalnych, ale jakże trafnych wypowiedzi pana Władysława Frasyniuka (jednego z niewielu „styropianowców” zasługujących, znowu podkreślę – moim zdaniem, na najwyższy szacunek), wygłoszonych po „sławetnej” konferencji prasowej Marka Biernackiego. Tak nie działa się w państwie prawa.
W tej wrzawie i zgiełku sąd nie ugiął się. Rozpatrzy sprawę w spokoju, bez oglądania się na opinie medialne, bez wysłuchiwania polityków. Merytoryczne rozpatrzenie sprawy jest najważniejsze. Nie wiem, jaką decyzję sąd podejmie. Nie wiem, czy Mariusz T. zostanie uznany za osobę z zaburzeniami psychicznymi stwarzającą zagrożenie życia, zdrowia i wolności seksualnej innych osób. Ale wiem, że przynajmniej w tym przypadku, sąd podejmie własną, niezależną decyzję. Tak, jak wynika to z zapisanego w Konstytucji Rzeczpospolitej trójpodziału władzy.
Dziękuję, Wysoki Sądzie.