Po zamachu w Tunisie: Tylko Grzegorz Schetyna stanął na wysokości zadania
Po raz kolejny nasi politycy, nasza „elita”, nasi wybrańcy, nasze „perły w koronie” Rzeczpospolitej – pokazali, na co ich stać. I jak zwykle – pokazali z jak najgorszej strony.
Gdy tylko dotarły do kraju informacje o zamachu w Tunisie, nasze orły, miast zastanawiać się, jak pomagać poszkodowanym Polakom, w jaki sposób szybko, sprawnie i taktownie powiadomić rodziny poszkodowanych, co zrobić, by w przyszłości podobne sytuacje nie mogły się powtórzyć, zaczęli robić wszystko, co tylko możliwe, by przypadkiem wskaźniki poparcia nie spadły.
Zastanawiali się, jak tragedię wykorzystać dla własnych, politycznych interesów. Co zrobić, by jak najczęściej pojawiać się w „szklanym okienku” telewizora, z zatroskaną, poważną miną demonstrować Polakom, z jakim zaangażowaniem ciężko pracują dla ich dobra. Co z tego wyszło? To, co zwykle.
Zaczęło się od tego, że nikt nie wiedział, ile naprawdę jest ofiar. A mimo to niemal każdy „na wyprzódki” próbował podawać „nieoficjalne” dane. Niedawny Minister Spraw Zagranicznych, bakałarz sławnego uniwersytetu w Oxfordzie, legitymujący się zaszczytnym tytułem honorowego magistra tej zacnej uczelni (o wartości coś ok. dziesięciu funtów), piastujący obecnie stanowisko Marszałka Sejmu Rzeczpospolitej, już obwieścił zamiar ogłoszenia narodowej żałoby. Wyprzedził w tym nawet będącego w trakcie wyborczej kampanii Prezydenta RP. Ten, niejako „postawiony pod ścianą”, czym prędzej ogłosił, że wspomnianą kampanię zawiesza (rozumiem, że na czas żałoby).
Kolejny „wielki” polityk, Andrzej Duda, chętnie przyłączył się do takiego działania. A niezawodny, do niedawna poseł, obecnie senator Rzeczpospolitej, z właściwą sobie „delikatnością” raczył był „obsobaczyć” opozycję za niegodne wykorzystywanie tragedii, granie trumnami i Bóg raczy wiedzieć, o co jeszcze. Mam wrażenie, że dla wszystkich tych ludzi największą tragedią było to, że rozmiary tuniskiej tragedii dla Polaków były zdecydowanie mniejsze, niż raczyli to pierwotnie „obwieszczać”.
I wygląda na to, że jedynie aktualny Minister Spraw Zagranicznych stanął na wysokości zadania. Organizując sprawny transport poszkodowanych Polaków do kraju udowodnił po raz kolejny, że jest niezłym organizatorem, wie, jaka jest jego rola i co należy robić w sytuacji kryzysowej. Publicznie wystąpił, o ile pamiętam, tylko raz. Ze stwierdzeniem, że podległe mu ministerstwo nie podawało żadnych informacji na temat ilości ofiar, bo nie ma na ten temat żadnych wiarygodnych wiadomości.
Nie interesuje mnie, z czyjej pomocy korzystał minister Schetyna. Czy miał prawo do zaangażowania samolotu Sił Zbrojnych dla, w gruncie rzeczy, cywilnych celów. W afrykańskim kraju obywatele Rzeczpospolitej potrzebowali pomocy, więc jego rolą jest taką pomoc im zapewnić. Bo to jest obowiązek państwa polskiego i to na nim spoczywa obowiązek wywiązania się z tego zadania. I swoje zadanie wykonał. Powiem wprost: w mojej ocenie w jakiś sposób uratował honor kraju. Spowodował, że mogę stwierdzić, że państwo swój egzamin zdało. Niestety politycy (z wyjątkiem wspomnianego szefa MSZ) swój egzamin z kretesem oblali. Wybory pokażą, czy po raz ostatni.