Agentura wpływu. Nowy wymiar tajnych operacji wywiadowczych
Jesteśmy przekonani, że wywiady świata zajmują się przede wszystkim zdobywaniem informacji. I to zapewne jest prawda. Ale wydaje mi się, że od wielu już lat wywiady (i służby tajne) wielu najbogatszych krajów (albo tych, których rządy są świadome zmian zachodzących we współczesnym świecie) działają także w zupełnie innej sferze.
Tą sferą jest wywieranie wpływu. O wiele trudniejsze do wykrycia, chyba nigdzie nie podlegające penalizacji (przynajmniej do czasu, gdy nie wiąże się z przekupstwem lub inną działalnością przestępczą), praktycznie – niemożliwe do udowodnienia. A przynoszące skutki, które można porównać do działania bomb wodorowych, tyle że nie niszczących infrastruktury.
Jak tworzy się agenturę wpływu?
Przede wszystkim podkreślić należy, że jest to operacja trudna, długofalowa, kosztowna i musi być obliczona na dziesięciolecia, a nie na uzyskanie doraźnych efektów. (W szczególnych przypadkach można, oczywiście, zorganizować jakieś doraźne działania inspirujące takie czy inne reakcje określonych grup czy środowisk, ale jest to raczej margines działań, przynajmniej w czasach w miarę stabilnego pokoju). Pierwszym krokiem jest znalezienie osoby (osób), które zajmą się wywieraniem wpływu. Muszą to być ludzie będący absolutnie poza wszelkim podejrzeniem na terenie, na którym będą działać. A więc doskonale zalegalizowani (na przykład w drugim pokoleniu mieszkający na danym terenie), w „naturalny” sposób posiadający spore możliwości finansowe (ekskluzywne restauracje, drogie hotele, „złote” loże na stadionach – muszą być ich „chlebem powszednim”).
Ci agenci wpływu powinni obracać się w kręgach raczej odległych od tych, które będą stanowiły ich rzeczywiste, agenturalne tuby nagłaśniające. Nie chodzi więc na przykład o to, by nasz agent był dziennikarzem piszącym takie czy inne teksty na zamówienie. O wiele lepsze skutki może uzyskać, będąc na przykład wydawcą lub właścicielem gazety, telewizji czy internetowego portalu. Może być też szefem (mniej bezpieczne) lub fundatorem (znacznie mniejsze zagrożenie wykryciem) takiej czy innej fundacji, stowarzyszenia, bractwa, kompanii czy „think tanku”.
Dobrze byłoby ponadto, żeby nasz agent wyrobił sobie w tak zwanym „towarzystwie” (w gronie ludzi, w którym obraca się na co dzień) opinię fachowca, człowieka otwartego, z jasnym umysłem, potrafiącego dokładnie i precyzyjnie (co wcale nie oznacza – jednoznacznie) wypowiadać „swoje” myśli i opinie. I już może przystąpić do działań.
Prowadząc rozmowy z dziennikarzami, opiniując rękopisy książek, wyrażając bardzo ogólne opinie na określony temat, będzie wpływał na treści i sposób ich przekazywania stosunkowo szerokim kręgom społecznym. I już. I tylko tyle.
Sposoby skutecznego działania
Ważne jest, że nigdzie nie określono, jak liczna może być w danym kraju agentura wpływu. W mojej ocenie jedynym czynnikiem ograniczającym jej organizowanie są pieniądze i liczba odpowiednio wyszkolonych (żeby nie użyć określenia – uformowanych) kandydatów na agentów wpływu. Polacy to specyficzny naród. Dla nas ciągle ważne są wartości: wiara, prawda, wolność (także w rozumieniu owych wolności szlacheckich). Równocześnie, być może z uwagi na naszą historię, a może nasze narodowe „nawyki”, raczej nie słuchamy władzy (jakakolwiek by ona nie była), zawsze staramy się w działaniach tejże władzy (dowolnego szczebla) znaleźć drugie dno. Gdy otrzymujemy jakieś polecenie, najpierw zastanawiamy się, jak go nie wykonać, w jaki sposób je „obejść”, potem ewentualnie, jaki jest jego rzeczywisty cel. Następnie myślimy, kto i ile na tym zarobi. Dopiero w ostatniej kolejności zaczynamy zastanawiać się, jak je poprawnie zrealizować.
Ponieważ jako naród jesteśmy też bardzo pomysłowi, umiemy sobie radzić w nawet bardzo trudnych sytuacjach (o czym przekonali się i Turcy, i dokonujący rozbiorów, i okupant, i Rosjanie), kierować nami jest wyjątkowo trudno. Ale wykorzystując wymienione wyżej cechy – stosunkowo łatwo jest oddziaływać na nas. Wystarczy pomiędzy nas rzucić jakąkolwiek kontrowersyjną tezę. Natychmiast będziemy podzieleni, rozdyskutowani, ufający tylko samym sobie, swoim doświadczeniom i swojej, niestety często – niewielkiej wiedzy. Żadne racjonalne argumenty do nas nie będą docierały. Nasza narodowa „nadpobudliwość” spowoduje, że każdy, kto będzie miał zdanie inne niż nasze będzie albo zdrajcą (to dawniej), albo komuchem (to czasy nam bliższe), albo głupcem (chyba od zawsze i po wsze czasy), albo rasistą, albo ksenofobem, albo rusofilem, albo rusofobem, albo… Epitety można mnożyć, mnożyć, mnożyć.
Efektem jest ciągle skłócone społeczeństwo, podzielona Polska. Mogę w tym miejscu śmiało postawić tezę (uwaga, ona też może być kontrowersyjna), że jako naród jesteśmy wyjątkowo podatni na wpływy innych. Mówiąc wprost – jesteśmy wyjątkowo wdzięcznym celem dla wszelkiego typu agentury wpływu. Polska skłócona, podzielona – a więc – słaba. Komu na takiej może zależeć?
Odpowiedź jest prosta. Każdemu naszemu wrogowi. Ale nie tylko. Każdy nasz sąsiad, nawet najlepszy, woli mieć jako sąsiada Polskę słabą, skłóconą, podzieloną. Podobnie jak my chcielibyśmy, aby nasi sąsiedzi byli owszem, nam przyjaźni, ale możliwie słabi, skłóceni, podzieleni. A do tego źle odżywieni, zmęczeni, najlepiej nie w pełni zdrowi. (Ot tak, na wszelki wypadek).
Jak bronić się przed agenturą wpływu?
Sprawa jest trudna. Ale nie niemożliwa. Widzę dwie drogi. Jedną z nich wskazał prezydent Rosji, Władimir Putin. Każdy, kto w Rosji przyjmuje pieniądze z zagranicy, uznawany jest z mocy ustawy (prawa?) za agenta. I jako taki podlega stosownej, państwowej kontroli (myślę, że musi liczyć się z inwigilacją, oceną działań, w przypadku, gdy te działania nie będą podobały się władzy – z ich piętnowaniem, żeby nie powiedzieć – karaniem). Może trochę to przeczy naszemu rozumieniu „demokracji” i obywatelskich swobód, ale, w mojej ocenie, nie jest pozbawione pewnej logiki.
Drugą, znacznie trudniejszą i wymagającą dużo czasu metodą obrony przed agenturą wpływu jest kształcenie. Napisałem wyżej, że tworzenie agentury wpływu nie jest działaniem doraźnym, przynoszącym szybkie efekty. Podobnie jest z kształceniem. Im lepiej wykształcone społeczeństwo, im bardziej świadome (rzeczywiście świadome, a nie zindoktrynowane taką czy inną ideą) – tym mniej podatne na wpływy wszelkiego typu agentury. Ludzi dobrze wykształconych, świadomych swojej wiedzy i wartości – naprawdę trudno będzie przekonać, że białe jest czarne, czarne jest białe, że dobro jest złem a zło – dobrem. Trudno będzie takich ludzi wciągnąć w narodową kłótnię. Ale takim, dobrze wykształconym społeczeństwem, jest także dużo trudniej kierować.
Wydaje mi się, że doskonale zdają sobie z tego sprawę nasi politycy. I stąd przez ostatnich mniej więcej dwadzieścia lat skutecznie dbają o to, by proces kształcenia Polaków był coraz gorszy, mniej efektywny. Mam wrażenie, że zupełnie nie myślą oni o tym, że przecież agentura wpływu może w Polsce działać. (Ja jestem nawet przekonany, że działa, i to na skalę praktycznie niewyobrażalną). I również może korzystać z tego, że dysponujemy coraz mniejszą wiedzą. Czyżby nasi politycy również byli agentami wpływu? Nie, takiej tezy nie postawię, przynajmniej w odniesieniu do większości z nich. Raczej zaliczę ich do grona „pożytecznych idiotów”. Co też mnie nie cieszy.