Chaos ustrojowy w Polsce. „To wszystko już było”
Polska staje się państwem coraz bardziej pogrążającym się w chaosie ustrojowym, prawnym, gospodarczym. Nowa, ponoć wolna Polska, krok po kroku zawracana jest w stronę starego, potępianego systemu. Co do tego doprowadziło?
Cudzysłów w tytule nie jest przypadkowy. Była kiedyś taka piosenka, którą ja przypominam sobie w wykonaniu Ludwika Sempolińskiego. Ale to tylko dygresja.
Zastanawiam się czasem, dokąd zmierza współczesna Polska. Dość dobrze pamiętam okres ustroju minionego, nie wiedzieć dlaczego nazywanego „komuną”, zwłaszcza jego późniejszych lat, mniej więcej od połowy tzw. okresu gomułkowskiego. Pamiętam, z jakim trudem pewne rzeczy w tamtych, bardzo już odległych latach powstawały, z jakim wysiłkiem społecznym budowano ówczesną polską gospodarkę. Żeby była jasna sytuacja – nie twierdzę, że wszystko w tamtych latach było takie, jakie chcieliśmy mieć. Przyczyny tego były różne.
W tym miejscu nie czas na ich rozważanie. Ale w tamtych czasach państwo było zorganizowane znacznie lepiej, a przynajmniej było skuteczniejsze niż dzisiaj. Pierwsze pęknięcia tego polskiego państwa zaobserwowałem już w początkach lat osiemdziesiątych. Nastąpił wówczas wyraźny podział na dwa obozy. Jedni chcieli budować, drudzy – niekoniecznie. W tamtych latach, osiemdziesiątych, jeszcze nie było chęci obalenia ustroju, odsunięcia od władzy rządzącej ekipy. Dopiero kolejne lata osłabiania gospodarki, „podskórnych” konfliktów, rosnącej niechęci do tego, co „komunistyczne” powodowały, że zmiany stały się realne i konieczne. Mam jednak wrażenie, że ludzie, którzy do tych zmian doprowadzili, nie chcieli pamiętać (a może byli zbyt młodzi, więc może po prostu tego nie wiedzieli), z jakim trudem społeczeństwo zbudowało sobie podstawy do wolnych sobót, do dwudziestosześciodniowych urlopów, karty górnika, karty nauczyciela, trzyletnich urlopów wychowawczych czy kodeksu pracy.
Z przerażeniem patrzałem w latach dziewięćdziesiątych jak obalane jest wszystko, co wiązało się z tamtym, „słusznie minionym” ustrojem. Pamiętam likwidację przemysłu, pamiętam wygaszenie budownictwa mieszkaniowego, pamiętam, jak w nowej Polsce coraz mniej zwracano uwagę na zagadnienia bezpieczeństwa pracy, jak coraz mniejszym szacunkiem darzono zwykłego człowieka. Tego samego, o którym pisał Czesław Miłosz w wierszu „Który skrzywdziłeś”, a który to wiersz znajduje się między innymi na tablicach pamiątkowych na jednym z najważniejszych polskich pomników.
Nieliczni odważni wskazywali wówczas, że trwa rozkradanie Polski, że taka polityka doprowadzi do upadku państwa. Oficjalnie mówiło się, że ponosimy konieczne koszty ustrojowej transformacji. Przez kolejne lata likwidowano niemal wszystko, nie budując nic. Co najważniejsze, nie budowano spójnego, logicznego, prostego systemu ustrojowego.
Polska jako państwo z roku na rok stawała się i staje nadal państwem coraz bardziej pogrążającym się w chaosie ustrojowym, prawnym, gospodarczym. Skutki tego chaosu, żeby nie szukać daleko, to trzy poważne katastrofy lotnicze z udziałem elit państwa i jego armii, zadłużenie sięgające dziewięciuset miliardów złotych, dwumilionowa emigracja „za chlebem”, zapaść systemu ochrony zdrowia, perspektywa upadku systemu emerytalnego.
Uważam, że wszystko to są sprawy, które można naprawić. Ale, o dziwo, widzę coraz częściej, że ta nowa, ponoć wolna Polska, krok po kroku zawracana jest w stronę tamtego, potępianego systemu. Systemu określanego mianem policyjnego, w którym ponoć panował wojskowy reżim, a demokracja była oczywiście fasadowa. Gdy słyszę wypowiedź wysokiego szczebla komendanta policji o zamiarze wprowadzenia „aresztów prewencyjnych” – zob. Państwo policyjne. Będą zatrzymania prewencyjne, to przypominam sobie opowiadania wujka, który po II wojnie światowej wrócił z zachodu i jako element nie do końca pewny politycznie zawsze (gdzieś w latach czterdziestych ubiegłego wieku) był zabierany do aresztu na dzień 22 lipca. W tymże areszcie miał okazję spotkać niektórych kolegów z wojska, pogrywali w karty. Dwudziestego trzeciego wracali do domów. Czy o takich aresztach myślał pan komendant?
Jeśli słyszę z ust prezesa bardzo ważnej spółki węglowej, że dla zachowania konkurencyjności naszego węgla na rynkach trzeba przywrócić pracę w soboty, to przypominam sobie nie mniej ważnego pierwszego sekretarza, który wprowadzał system czterobrygadowy.
Jeśli słyszę o konieczności konsolidacji niektórych przedsiębiorstw (a właściwie tego, co z nich pozostało), to przypominam sobie działające w PRL-u zjednoczenia.
Jeśli słyszę dziś specjalistów wskazujących na konieczność tworzenia w każdym województwie (regionie?) centrów logistycznych, to przypominają mi się wojewódzkie przedsiębiorstwa handlu wewnętrznego.
O potrzebie przywracania w szkołach gabinetów lekarskich, dentystycznych, stanowisk tzw. higienistek (pielęgniarek) nawet nie chce się wspominać. Takie przykłady można mnożyć.
Powstaje pytanie: to po co było to wszystko niszczyć? W związku z tym, aby na przyszłość uniknąć różnych niefortunnych, żeby nie powiedzieć: głupich posunięć, dla rządzących (nawet historyków z wykształcenia) mam prostą radę: uczcie się historii, zwłaszcza współczesnej, rozmawiajcie z dziadkami i rodzicami, wyciągajcie z tych rozmów wnioski. I najważniejsze: od czasu do czasu poczytajcie Miłosza i posłuchajcie Sempolińskiego.