My i oni, czyli jak władza zapewniała sobie nienależne przywileje
Gdy człowiek żyje odpowiednio długo, to wiele rzeczy może sobie porównać. Okazuje się, że sporo pamięta. I jako taki może o niektórych sprawach poopowiadać. Ja na przykład całkiem nieźle pamiętam lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. I jakże słuszny protest „klasy robotniczej”. (Przy okazji, wyjaśniam młodym: jest to klasa, którą tamte, partyjne władze chciały za wszelką cenę zneutralizować, podzielić, zniszczyć. Ale to się nie udało. A dziś tej „klasy” już w praktyce nie ma). Pamiętam także dwadzieścia jeden postulatów. Spośród nich niektóre może były naiwne.
Ale dziś, z perspektywy trzydziestu kilku lat mogę napisać, że jedynym, który został spełniony, jest postulat „3”. Nie wiem, czy wszystkie kościoły zgodzą się z moją opinią, ale osobiście uważam, że przynajmniej kościół katolicki ma w Polsce co najmniej zadowalający dostęp do środków masowego przekazu.
Napisałem, że protest klasy robotniczej był słuszny. I podtrzymuję tę opinię. Zaznaczam jednak, że był znacznie spóźniony. Bo w roku 1980 władza starała się już, przynajmniej tam, gdzie ja mogłem cokolwiek widzieć i wiedzieć, działać w miarę rozsądnie, porządnie i, co może niektórych zdziwi – nawet uczciwie.
Co najbardziej nie podobało się klasie robotniczej tamtych lat? Nie podobało się to, że władza w wielu miejscach zapewniała sobie różne, co najmniej nienależne przywileje. Powodowało to swoisty podział na „my i oni”. Oczywiście linii podziału było więcej. Jedną z nich był stosunek do Związku Radzieckiego. Ale ten podział także wprowadzał „nas i ich”.
Jednym z najbardziej symbolicznych znaków przywilejów (nieprawości, nieuczciwości, wyalienowania) władzy w tamtym okresie był fakt, że pewna „pani Stasia” miała (podobno) zwyczaj latać do fryzjera do Paryża. Klasa robotnicza uznała to za zbyt daleko idące „rozpasanie” ludzi związanych z ówczesną władzą. Z tego punktu widzenia może dobrze się stało, że tejże klasy praktycznie już nie ma. Może dzięki temu w dzisiejszej Polsce nie mamy jeszcze rozlewu krwi.
W roku 1989 wydawało się, że podział na „my i oni” został już zażegnany. Okazuje się jednak, że władza deprawuje na tyle szybko, że dziś ten podział nie tylko powrócił. On powrócił ze zwielokrotnioną siłą. Gdyby „oni” dziś tylko jeździli do fryzjera do Paryża, pewnie nikt by na to nawet nie zwrócił uwagi. Ale niech nikt nie liczy na to, że spadkobiercy „zneutralizowanej” klasy robotniczej nie widzą prywatyzacyjnych przekrętów, szalbierstw powszechnych świadectw udziałowych, zawłaszczania pieniędzy otwartych funduszy emerytalnych, cichego a systematycznego pozbawiania pracowników wszelkich praw i osłon socjalnych gwarantowanych kodeksem pracy czy różnymi, ogłoszonymi przeżytkami minionego ustroju kartami (nauczyciela, górnika), przyzwolenia na afery bankowe, paliwowe, autostradowe, stadionowe, hazardowe.
Ci ludzie upomną się jeszcze o służbę zdrowia dostępną dla przeciętnego Kowalskiego, o bezpłatne szkolnictwo na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Nie zapomną nawet o „13” postulacie z dwudziestu jeden wyartykułowanych w pamiętnym sierpniu 80 roku. (Niewtajemniczonym przypomnę, że mówił on m. in. „zasadach doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji a nie przynależności partyjnej”). Sposób realizacji tego postulatu we współczesnej Polsce pięknie pokazany został w niedawnym konkursie na prezesa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
W tej sytuacji niewielkie już znaczenie mieć będą prowadzone po knajpach za publiczne pieniądze rozmowy na temat finansowania takiej czy innej partii pieniędzmi banku narodowego. Nawet, gdy zostaną podsłuchane, utrwalone i opublikowane.
W tamtych, słusznie minionych czasach w gronie rządzących znalazła się grupa przewidujących generałów, którzy potrafili doprowadzić do w miarę bezpiecznego, jak widać dzisiaj, niestety krótkotrwałego, zasypania rowów oddzielających „nas” od „nich”. Czasem zastanawiam się, jakiego geniuszu potrzeba będzie, aby zlikwidować dzisiejsze podziały. W świetle tego, co napisałem, dziwnie złowrogo brzmi hasło „Polska w budowie”, bo oczami wyobraźni widzimy, charakterystyczne dla każdej budowy, rowy coraz głębsze, coraz bardziej niebezpieczne. I stan ten pogłębia się tym bardziej, im dłużej „budowa” trwa.