Organizacje pozarządowe – do kontroli. „Chodzi o źródła finansowania”
Wybrane 25 października 2015 roku władze Rzeczpospolitej Polskiej po raz kolejny dokonują zamachu na tak bliskie sercu każdego Polaka wartości demokratyczne. Tak przynajmniej wieści „totalna opozycja”. Tym razem na celowniku władzy znalazły się organizacje pozarządowe, niekiedy w skrócie, z angielska, określane mianem NGO.
Są to wszelkiego typu fundacje i stowarzyszenia, ale mogą być także bractwa, kompanie, grupy itp. Zbrodnicza władza, dokonując kolejnego zamachu, zamierza wziąć pod kontrolę fundusze owych NGO. Co oczywiście jest mocno nie na rękę ich aktywistom, przynajmniej tym najbardziej znanym, tych największych. Dlaczego?
Zagraniczne początki
Wraz z politycznymi zmianami zapoczątkowanymi w 1989 roku zaczęły w Polsce rosnąć jak grzyby po deszczu właśnie organizacje pozarządowe. W swej naiwności byłem przekonany, że aby powołać fundację trzeba mieć przede wszystkim pieniądze. I to duże. Takie zresztą były przepisy. W swej naiwności uważałem także, że fundacja to twór, który swoimi pieniędzmi będzie wspomagał różne zbożne inicjatywy. Przyznaję, wśród działających w Polsce „fundacji” można znaleźć i takie.
Życie pokazało jednak, że „Polak potrafi”. Gdy komuś brakowało pieniędzy na zarejestrowanie fundacji, zakładał stowarzyszenie. W krótkim czasie znakomita część fundacji i stowarzyszeń zaczęła występować do władz o dotacje. I, o dziwo, władze Rzeczpospolitej nader hojną ręką zaczęły te twory finansowo wspomagać! Jak powiedziała ostatnio pani premier Beata Szydło, bardzo znacznymi pieniędzmi. Wydaje się w dodatku, że pieniędzmi, których ilość powoli wymykała się nie tylko spod jakiejkolwiek kontroli, ale także wykraczać poza granice rozsądku. A podkreślę, że są to jednak pieniądze publiczne. Dla rzetelności dziennikarskiej podkreślić należy także, że finansowe wspieranie niektórych organizacji pozarządowych płynęło również z zagranicy.
Tu krótki wtręt historyczny. Najstarsi z Czytelników wiedzą i pamiętają, że jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaczęły powstawać w Polsce różnego rodzaju organizacje „pozarządowe”. Cudzysłów stąd, że tamte organizacje rzeczywiście wymykały się spod kontroli ówczesnej, totalitarnej władzy. Organizacje te były wspomagane z zagranicy. Pomoc dla nich zaczęła płynąć szerokim strumieniem po społecznym proteście wielkiego Sierpnia 1980 roku. Wprowadzony 13 grudnia stan wojenny znacząco ograniczył ilość pieniędzy przekazywanych do Polski. Dziś już wiadomo, że prawdziwym źródłem finansowania „polskiego ruchu społecznego” był między innymi rząd Stanów Zjednoczonych. Żadne tam organizacje związkowe typu AFLCIO, żadne szwedzkie związki zawodowe.
W swoim czasie głośno o tym mówił niejaki Jerzy Urban, niegdyś rzecznik rządu PRL, nazwany „Goebbelsem stanu wojennego”. Bez ogródek podawał fakty, niekiedy kwoty, zazwyczaj prawdziwe źródło pochodzenia pieniędzy. Rzadko (a publicznie – chyba nigdy) mówił, kto i ile z tych pieniędzy przejął i na jakie cele naprawdę przeznaczył. Niektórzy do dziś nie mogą mu zapomnieć tego, że akurat w tej kwestii mówił prawdę! Tyle historii.
Konieczna kontrola
Obecnie całe mnóstwo stowarzyszeń i fundacji wspomaganych jest pieniędzmi różnych zagranicznych darczyńców. Przypomina mi to nieco ową „pomoc” przekazywaną przez „związkowców amerykańskich” związkowcom polskim. Czasy się zmieniły, wszystko jest bardziej rozproszone, sieci (nie tylko komputerowe) są coraz bardziej rozległe i coraz trudniejsze do kontrolowania. Czy taka kontrola w ogóle jest potrzebna?
No cóż. Jeśli celem działania jakiegoś tworu jest coś tak nieokreślonego jak: „wszechstronny rozwój społeczeństwa polskiego”, „zwiększanie w społeczeństwie aktywnego poparcia dla szerokiego zakresu indywidualnych wolności”, „działanie na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn w życiu publicznym oraz w rodzinie” czy „działanie na rzecz umacniania demokracji i społeczeństwa obywatelskiego, wyrównywania szans rozwoju indywidualnego i społecznego oraz wspieranie gospodarki rynkowej w Polsce, a także, w dalszej perspektywie i w miarę możliwości, w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej”, to w mojej ocenie – jak najbardziej.
Życie nauczyło nie tylko nas, że nikt nie daje nic za darmo. Nawet ktoś tak bogaty jak pan Soros. A może właśnie nikt tak bogaty. Dobrze jest więc wiedzieć, kto, ile i, przede wszystkim, za co płaci polskim fundacjom, stowarzyszeniom i podobnym tworom. Nie widzę także powodu, byśmy mieli całkowicie bezkrytycznie godzić się na działania wszelkich NGO tylko dlatego, że w statutach mają niekiedy zapisane szczytne cele. Myślę, że kontrola przepływu pieniędzy jest stosunkowo najmniej bolesnym sposobem weryfikacji ich rzeczywistej działalności. I nie ma powodów, by się na nią oburzać.
Zapewne największe protesty wywołuje sam fakt, że może okazać się, że publiczne pieniądze będą kierowane znacznie ostrożniej, a także w znacznie mniejszej ilości na rzecz, powtórzę to raz jeszcze, bardzo licznych w Polsce organizacji pozarządowych.
Jestem przekonany, że wśród nich jest wiele, które robią to, do czego zostały oficjalnie powołane. Pracują na ich rzecz cała rzesze ludzi uczciwych, rzetelnych, chcących pomagać innym najlepiej, jak potrafią. Chwała im za to. Ale jestem też pewien, że cała niemała grupa osób znalazła sobie doskonały sposób na całkiem wygodne życie na koszt podatnika. W dodatku z oficjalną opinią dobroczyńcy i darczyńcy.
Czas te praktyki przerwać. To jest kolejne poletko, które nowa władza musi, podkreślam – musi przeorać. Bo w przeciwnym razie chwasty się rozrosną i zniszczą to, co w samej idei NGO jest dobre i szlachetne. A na to nas po prostu nie stać.