Pijani policjanci w czasie wizyty Obamy? Nic dziwnego – czerpiemy wzorce od najlepszych
Od lat w Polsce mówi się, że Amerykanie wiele rzeczy mają najlepszych na świecie. Niektórym z nas podobają się ich procedury, opisujące praktycznie każde możliwe działania przedstawicieli sfer rządzących. Ich stosowanie pozwala na właściwe reagowanie w każdej praktycznie sytuacji.
Nie muszę chyba pisać, że jedną z rzeczy, które się w Polsce podobają najbardziej, jest sposób ochrony głowy państwa. Amerykański „bor”, w trosce o „ochraniany obiekt” bez problemów może na przykład zakorkować półtoramilionowe miasto. Wykorzystując do tego lokalną (krajową) policję, żandarmerię wojskową, straż miejską i każdego, kogo w jakiekolwiek mundur przyodziać można. I wszyscy się z tego cieszą jak małe dzieci z nowej piaskownicy.
Sprawność amerykańskiej ochrony prezydenta Obamy wielokrotnie stawiana była naszym funkcjonariuszom za wzór. I nic dziwnego. Wszak to ci „szpece” od procedur pokazali, jak „zawiesić” prezydencki samochód w bramie wjazdowej, jak wprowadzić do hotelu, w którym wypoczywa się przed dniem „X” rozrywkowe „panienki”, z których żadna nie zrobi użytku z uzyskanych w łóżku informacji (to już fakt stwierdzony ponad wszelką wątpliwość), jak narąbać się w trakcie wykonywania zaszczytnego obowiązku ochraniania głowy państwa i na koniec, co zrobić, aby te wszystkie informacje dostały się do wiadomości opinii publicznej.
Przy takich niedościgłych wzorcach nic dziwnego, że nasi dzielni policjanci (wcale nie niskiego szczebla) pozwolili sobie na chwilę „słabości” i sięgnęli po niewielkiego drinka. Jeszcze ciekawsze jest, że ich koledzy, również policjanci (wcale nie niskiego szczebla) skorzystali z okazji i „ukręcili” z tego całkiem ładną aferkę. Mimo, że procedur nie mamy „amerykańskich”, sprawa do tzw. opinii publicznej też wyciekła.
No, może do tej Ameryki już tak wiele nam nie brakuje?