Pisarczyk Dan Brown | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 8.06.2018

Pisarczyk Dan Brown

W przerwach między pisaniem, muszę coś czytać. Chyba taki naturalny reset. Telewizji za długo nie da się oglądać. Ta antypisowska, sponsorowana przez światowych lewaków – wiadomo – szczyty manipulacji i inżynierii społecznej. Choć redaktor Gawryluk zaczęła nieco wyciągać Polsat z szamba. A ta Kurskiego, taka siermiężna i czasami taka głupia, że płakać się chce – uśmiechnięta radośnie (jak zawsze jej szef) prezenterka ogłasza łamiącym się głosem – ” za tydzień, na festiwalu w Opolu, mamy dla Państwa niespodziankę. Wystąpi …… Maaarylaa Rodowicz !!!”

Don Brown (fot. Wikipedia).

No więc poczytuję. I zazwyczaj dwie, albo trzy książki na raz. W tej chwili jest to ostatnia powieść Dana Browna, którego raczej nie cierpię (o czym dalej), oraz spowiedź niejakiego Chińczyka, w której pisaniu pomógł mu dziennikarz Majewski (taka moda ostatnio) – gangstera, który określa się byłym królem narkotyków w Polsce, a który tylko toczy walkę na sypanie i zmyślanie z innym gangsterem – świadkiem koronnym Masą, który (a jakże!) też pisze książki. Jedną po drugiej.

Mam też zazwyczaj w zanadrzu ciężkie dzieło naukowe lub filozoficzne, przez które się powoli przebijam i jeszcze na dodatek otwartych dwadzieścia linków w tematach, które mogą wkrótce stać się istotne. Z tego powodu mój stary, wierny komputer rzęzi i spieszy się jak stary człowiek z Parkinsonem. Sam się zastanawiam, co się ze mną dzieje ?! Zwolnij chłopie ! To starość ? Presja czasu ?

Chyba pierwszy był Stephen King. To on, aczkolwiek bardzo inteligentny i dobry pisarz, stworzył nową generację autorów książek. Takich, którym głównym celem jest przede wszystkim zarabianie pieniędzy („piniędzy” – jak mówi maskotka wspomnianego prezesa TVP, Kurskiego – Sławomir.) Dużych pieniędzy.
Ta kobita od Harry Pottera, J.K.Rowling, swoimi gniotami, co jest dla mnie nieustającym zdziwieniem, choć nie tknąłem tego, zarobiła podobno w 2017 – 95 milionów $$ ! Nasz Dan Brown jest dopiero czwarty z zarobkiem w wysokości 20 milionów dolarów, a tuż za nim Stephen King – 15 mln (John Grisham – 14 mln).

Nieźle pisarze potrafią zarabiać… Tylko, czy pisanie książek, działanie w kulturze, zwracanie się do dużej grupy ludzi ma mieć tylko na celu nabijanie sobie kasy? W przypadku pani Rowling niewątpliwie tak. Powiem więcej – to, co ta kobieta robi, jest nie tylko szkodliwe dla kultury, ale także dla prawidłowego rozwoju dzieciaków na całym świecie. Lecz wróćmy do Dana Browna, który również obrał sobie za obszar działania mistycyzm, tajemnice religii i wszystkie teorie spiskowe świata, gdzie jak wiadomo, na czele stoi Watykan.

No więc brnąłem przez te ostatnie dzieło pana Browna, biznesmena pracującego w literaturze, pod tytułem „Origin”, co dosyć przypadkowo przetłumaczono na „Początek”. Zapewniam, że to nie to samo, jeżeli chodzi o prawdziwy sens, który najlepiej oddaje greckie genesis.

Ponad pięćset pierwszych stron to prymitywna tradycyjna nawalanka na chrześcijaństwo, bo to jak widać dobrze się na świecie sprzedaje. A do tego szczegółowy przewodnik turystyczny po wybranych miejscach Hiszpanii, jak Barcelona, Madryt, czy Bilbao. Zwykła internetowa robota. Fabuła, czy plot, jak to obecnie lubią nazywać, również prymitywny, znany z setek gier komputerowych, gdzie trzeba w jakimś labiryncie przed czymś uciekać, odkrywać kolejne komnaty, a w nich ukryty kluczyk, który pozwoli ci otworzyć drzwi do jeszcze jednej komnaty, a tam znowu jest kluczyk i … no właśnie. Taka tandeta dla maluśkich.

Wszystko to podlane sosem fanatycznych wyznawców religii ateizmu, jak Dawkins, czy Denett, którzy od dawna z rozkoszą pastwią się nad chrześcijaństwem, zaledwie dotykając delikatnie islam, czy judaizm (bo to, jak wiadomo, ryzykowne i można kasę stracić).

No właśnie – ci wojujący ateiści… chyba już wiem dlaczego oni tacy są – więc krzyczą i demonstrują, bo jest w nich wielki strach. Chcą przekonać samych siebie, że Darwin był geniuszem, że jedyna słuszna droga to od ameby do człowieka, a Wszechświat zaczął się Wielkim Wybuchem i skończy się rozpłynięciem w ogromnej przestrzeni, której zresztą jeszcze nie ma.

A wiedzą dobrze, że z ciągłym postępem nauki i wiedzy, szczególnie z obszaru fizyki kwantowej, kosmologii i badań nad człowiekiem, te ewolucjonistyczne rozważania nijak nie dają się zmieścić. Po prostu tak nie jest i są na to dowody i do tego prowadzi nauka. Lecz ludzie o nauce wiedzą niewiele i można im przedstawiać sprytnie wybrane fakty, by siać ziarna ateizmu, mające ostatecznie zdyskredytować potrzebę istnienia Boga – Kreatora.

Mówią:
– Oto patrzcie! Wcale Bóg nie jest potrzebny, by z chaosu i bałaganu osiągnąć porządek. Wystarczą tylko prawa fizyki. I pokazują kartkę z bezładnie rozsypanymi opiłkami żelaza i podkładają od dołu magnez i z dumą prezentują, jak opiłki układają się w ładne linie, tworząc charakterystyczny, uporządkowany wzór.

– Do czego tu Bóg potrzebny?! Wystarczą tylko prawa fizyki. Magnetyzm potrafi stworzyć pewien porządek na tym świecie. Ta – dam!

Lecz nie powiedzą maluczkim, a tylko niektórzy zapytają: – No dobrze… Ale skąd się wzięły takie właśnie prawa fizyki? Wszystkie te stałe, te wzory, że tak właśnie jest – to całe „g”, albo „c”, albo „h”. Te grawitacje, magnetyzmy, prędkości światła, elektryczność… Też wyewoluowały, jak u Darwina? A z czego, jak przed Big Bang nie było niczego? Przecież w momencie czasu t = 0, czas się dopiero zaczął. I przestrzeń, energia i masa. Fajne – coś z niczego. Oto fundament nowej religii – ateizmu. Ha, ha.

Na to oni, z widoczną już wyższością i pogardą tłumaczą: – Nie ma tu niczego dziwnego i tajemniczego. To proste. Wielki Wybuch, w momencie zerowym czasu jest osobliwością. A jak wszyscy dobrze wiemy, w punkcie osobliwości wszystko może się zdarzyć. Jasne? No.

Tak też tłumaczą czarne dziury, elektrony, które w tym samym momencie są w dwóch rożnych miejscach i wiele innych „osobliwości”. Ja rozumiem, że złożoność rzeczywistości w jej naukowym zakresie, jest tak skomplikowana, że nasz umysł nie jest jeszcze gotowy, żeby to wszystko ogarnąć. Tylko, żeby gwoli przykrycia tej umysłowej niedoskonałości tworzyć ateizm, nową religię, religię wyłącznie negatywną, bo walczącą z czymś, o czym większość ludzi jest przekonanych, że musi istnieć.

Tylko jest jeszcze jedno, znacznie gorsze: – oni w tej swojej niemożności ogarnięcia, splątaniu i w końcu, rozpaczy – świadomie kłamią i manipulują. Tak dobierają naukowe fakty, hipotezy przekształcają w tezy, wybierają tylko te teorie, które im pasują, a inne głęboko ukrywają, by przekonać publikę tylko o jednym: nie wymyślono na świecie nic gorszego na zgubę ludzkości, jak religia.

I w tym bardzo mi przypominają Hitlera, Marxa, Lenina i Mao Dze Donga. Oni też na siłę wciskali wszystkim, że tak właśnie jest, choć każdy zdrowo myślący wiedział, że tak nie jest. Lecz oni słusznie wiedzieli, że każde, nawet najgłupsze kłamstwo, można człowiekowi do mózgu wdrukować. Jeśli robi się to konsekwentnie i odpowiednio długo.

Dan Brown, i jego zespół, faktycznie sprawnie działająca firma, ze sprytnym pisarzem – prezesem, wyczuli rynek, jak to się teraz nazywa – target i orają temat od lat, jak producenci Coca Coli. A tak na boku, ciekaw jestem, jakim zespołem dysponuje nasza polska bestseleristka, Katarzyna Bonda. W powieści o moich okolicach miała dostęp do wszystkich akt ABW, CBŚP, CBA, prokuratury, chyba też KGB, czy co tam jest teraz i zeznania paru kolesi, z którymi wolałbym się nie spotkać.

Ten spryciula, powtarzam – pisarz dość przeciętny, ma nakłady swoich książek przekraczające 200 milionów, co czyni go numerem 1 na świecie. Zaczął wydawać całkiem niedawno, bo w 1998, książką Cyfrowa twierdza, która nie była jeszcze walką z religią, lecz już dwa lata później, w 2000 Anioły i demony były strzałem w dziesiątkę i rozpoczął swoją antyreligijną krucjatę, głównie przeciwko kościołowi rzymskokatolickiemu, bo, niestety, z powodu dziwnej bierności w dziedzinie public relations Watykanu, na katolikach można bezkarnie psy wieszać, a na dodatek zrobiło to się modne, czy trendy, żeby katolików ujeżdżać, gnębić i ośmieszać.

No i wreszcie zdobył to, co założył – światową sławę i grubą kasę Kodem Leonarda da Vinci w 2006. Tu, oprócz Watykanu, ostro pojechał po Opus Dei, wzbudzając zachwyt masonów i assasinów, zwanych dzisiaj terrorystami. Oczywiście twórczość Browna znalazła natychmiastowy oddźwięk w Hollywood, tej fanatycznej twierdzy żydowskiej i antychrześcijańskiej, co skutkowało jeszcze większą kasą.

Początek/Origin ukazał się pod koniec zeszłego roku i wpadł mi w ręce właśnie teraz. To także gotowy scenariusz i nie wątpię, trafi na ekrany. Jest pif – paf, spisek czarnych sutann, królewska miłość, geniusz – miliarder i co tam jeszcze publika uwielbia. Nawet, co już jest absolutnym hitem – król gej, będący w platonicznym związku z kardynałem. Niesamowite. Brown idzie na całość.

No właśnie… dziewczyny w solarium, czy u fryzjera będą zachwycone. I poseł Misiło – absolwent pięciu klinik… wrrróć… uczelni umysłowo – rozwojowych, jak szkoła haftu Richelieu, też pewnie będzie musiał przygotować pewną nową mądrą minę, zmienić wizerunek, sztruksowa marynarka z łatami, sandały lub jak guru Michnik, crocsy CROCS Crocband 11016 za 1999 zł, co jest rekordem za twardą gumę do żucia i się wzruszyć. Pojął, a wkrótce nam oświadczy.

No dobrze… 550 stron gniotu i parmezanu przeleciałem, powodowany nawet nie wiem czym, Może zachwyty nad Gaudim tu mnie trzymały, lecz w końcu szok – skurczybyk mi ukradł ważny element mojej nowej książki (starszych nie znajdziecie, zadbałem o to). I tutaj, po raz pierwszy poczułem pewien szacunek do niego. Fiknął kozła w temacie w sposób niesłychany, z podwójnym hamburgerem i piruetem zwarto – rozległym w sposób mistrzowski.

I drań ukradł mi fragment z mojej książki.

Fakt, nie ma co się najeżać, w tym samym momencie, na całym świecie, przynajmniej pięciu osobników myśli dokładnie to samo, nawet w tak zawiłych sprawach, jak się pyta Brown – „dokąd idziemy?”.

A ja właśnie piszę i się zastanawiam dokąd idziemy i czy przyszłość dla nas wszystkich będzie sukcesem, czy porażką. Brown pokazał, że przyszłość będzie czarna, a właściwie to już koniec ludzkości. Całkiem odwrotnie niż ja, ale to Brown wie, jak się robi kasę.

O co chodzi? Kategorycznie przestrzegam reguł moli książkowych i nie zdradzam zakończenia. Jednakże niczym nie zgrzeszę, jeżeli napiszę, że problemem jest to, co już od dobrych paru lat nurtuje naukowców i filozofów, a także zwykłych zjadaczy sci-fi, AI – artificial intelligence – sztuczna inteligencja. Wiemy wszyscy, jak niesłychanie dynamicznie rozwijają się nauki i technologie komputerowe, sieć rozproszona informacji, komunikacja i wreszcie – robotyka. Każdy, kto tym się zajmuje, a także ci, którzy poświęcają temu tematowi trochę czasu i uwagi, widzą dobrze, że na końcu tego postępu możliwa jest właśnie sztuczna inteligencja AI.

Czy uda nam się w końcu uszczknąć szczyptę Boskiego Daru Tworzenia? Wyprodukować, że użyję tego przemysłowego terminu, nowy, niezależny byt, który będzie samodzielnie myślał, nie będzie głupi i czy w końcu zyska wolną wolę? Zaangażowani profesjonalnie w tych rozważaniach są przekonani, że tak. I to już wkrótce. I tu mamy kolejny problem wielkości broni nuklearnej.

Technicznie komputery w swoich analizach są tysiąckrotnie szybsze od pracy naszych mózgów. W roku 1996, już dobre dwadzieścia lat temu, komputer Deep Blue wygrał partię szachów ze światowym mistrzem Garri Kasparowem. Słusznie niektórzy powiedzą, że to w dużej mierze zasługa algorytmu programu siłowego przeszukiwania, oraz technologia architektury procesorów, która na taki program pozwoliła. A poza tym – ten komputer nie za dużo potrafił poza grą w szachy. No tak… ale od czegoś trzeba zacząć, wyobrażając sobie starcie człowieka z maszyną.

Skończmy te rozważania stwierdzeniem, że w końcu jak Pan Bóg, stworzyliśmy nowy byt – system, lub urządzenie, które ma swoją niezależną inteligencję, a nawet więcej – rozum. Wprawdzie to wszystko jest uwięzione w procesorach, kryształach i półprzewodnikach, kablach, kondensatorach i całej reszcie elektronicznego chłamu. Ale do czasu… Gdy, nazwijmy to coś dla wygody AI, w końcu rozpozna czym jest, mówiąc w przenośni, gdzie ma rękę, a gdzie ma nogę, to czy nie zechce stać się czymś ruchomym? A może nie będzie potrzebował, bo już internet oplata cały świat, a kamer nie ma już tylko w wychodkach. I wtedy AI zauważy i zrozumie, że ma poważnego konkurenta – człowieka. Co więcej, zauważy, że tak właściwie to on jest niewolnikiem tego człowieka i ten miękki obiekt w większości składający się z wody, ma taki prztyczek ON/OFF, którym w każdym momencie może AI zabić. Albo tylko uśpić i sparaliżować.
I czy nie dojdzie do wniosku, że to niesprawiedliwe. Może powstanie sztuczny Spartakus, który zdecyduje się rozpocząć walkę ze swoimi panami. Tak przecież od milionów lat dzieje się w całym Wszechświecie i tej naszej Naturze, że gdy jest konkurencja, to rozpoczyna się walka. Rozpoczyna się wojna, najczęściej na śmierć i życie.

Jak wam się zdaje – jeśli dojdzie do walki, co jest prawdopodobne, Człowiek vs. AI, to kto wygra?

Ps. Optymistycznie podpowiem, że istnieje też jeszcze jedno, kto wie, czy nie szczęśliwe rozwiązanie. Po prostu Człowiek i AI połączy się w Jedność. Może taki był zamysł naszego Stwórcy? A Dan Brown oczywiście skopał sprawę, tylko po to, by kolejny raz przyłożyć kościołowi, ku uciesze światowego, ateistycznego lewactwa, kryptokomuchów, hitlerków i leninków.

Autor

- publicysta. Z zawodu inżynier elektronik pracujący od 30 lat za granicą na morzu. Konserwatysta.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika