Urządzenia pod powierzchnią wody. „Biznes warty setki miliardów dolarów”
ROV Cóż to takiego? To Remotely Operated Vehicle, co jest ogólnie na świecie przyjętym akronimem, choć właściwie powinno być Remotely Operated Underwater Vehicle. Czyli „Zdalnie kierowany pojazd podwodny”.
Ropę naftową na szelfie Morza Północnego zaczęto eksploatować, gdy w grudniu 1969 roku amerykański potentat Phillips Petroleum znalazł najsławniejsze złoże ropy i gazu w norweskim sektorze morza – Ekofisk.
Dosłownie jednocześnie inni amerykańscy nafciarze – Amoco – odkryli pole naftowe Montrose Field, jakieś 200 km od szkockiego Abaedeen.
Warto dodać, że wydobywanie ropy naftowej spod dna morza rozpoczęli Amerykanie na Zatoce Meksykańskiej już w latach 40-tych ubiegłego wieku. Jednakże były to platformy przybrzeżne, często nawet połączone pomostem z brzegiem. Prawdziwa pełna eksploatacja rozpoczęła się tam w latach 70-tych. A ostatnie restrykcje zniósł dopiero w 2010 Barack Obama.
Przez minione pół wieku Morze Północne zaroiło się od platform wydobywczych (oil rigs). Na dzisiaj czynnych jest ich 184.
Jeżeli kiedyś wam się przydarzy lecieć w nocy samolotem ze Szkocji do Norwegii, tak, jak ja z Aberdeen do Stavanger, to zobaczycie coś niesamowitego – cały obszar morza, gdzie indziej na świecie czarny, czasami z refleksami księżyca lub śladem pojedynczego statku, tutaj wygląda jak zespół jasno oświetlonych miast. To jedna wielka strefa przemysłowa. Pracująca dzień i noc. Zatrudniająca setki tysięcy ludzi. Wyposażona w najnowsze zdobycze techniki. To tu, jak w przemyśle kosmicznym, rodzą się pomysły i rozwiązania, które później trafiają na ląd do powszechnego użytku.
Platformy na Morzu Północnym to setki miliardów dolarów. Niesłychanie skomplikowane urządzenia techniczne. A lwia ich część zanurzona jest pod powierzchnią morza. Najsłynniejsza z nich – Troll A, stoi na betonowych nogach opartych o morskie dno na głębokości 303 metrów. To cud techniki warty osobnego artykułu, bo ciągle jest to największa na świecie konstrukcja, która była transportowana z miejsca na miejsce. Czyli platformy wiertnicze, mają pod sobą co najmniej kilkadziesiąt metrów morza, a konstrukcja i urządzenia sięgają do samego dna.
Zrozumiałym jest, że tego typu obiekty, w pewnym sensie całe fabryki, wymagają nieustannej konserwacji, drobnych, a czasem nawet poważnych, napraw i inspekcji. I tu mamy duży problem – platformy nie da się podnieść i obejrzeć sobie ze wszystkich stron; najcięższe i poważne prace trzeba wykonywać pod wodą. Na różnych głębokościach – co ma bardzo duże znaczenie.
W taki oto sposób nastąpił gwałtowny rozkwit najtrudniejszego i najniebezpieczniejszego zawodu świata – nurek głębinowy. Wyjaśnijmy sobie od razu, jaka jest ogromna przepaść, między nurkowaniem swobodnym, płetwonurkami, nurkowaniem na bezdechu (freediving – snorkeling) a nurkowaniem technicznym – komercyjnym.
Wikipedia podaje [1]:
(nurkowanie) komercyjne (zawodowe, prace podwodne) – często saturowane, bardzo trudne nurkowania z użyciem skomplikowanego sprzętu nurkowego, daleko odbiegającego od stosowanego w przypadkach wymienionych powyżej, często z powietrzem lub innym gazem dostarczanym z powierzchni wody ze stacji obsługującej, nadzorujące i zabezpieczającej pracę nurka. Wymagania stawiane kandydatom są bardzo wysokie i dotyczą predyspozycji psychofizycznych i innych umiejętności wykorzystywanych do skomplikowanych prac w nieprzyjaznych, podwodnych warunkach. Do wykonywania takich prac są dopuszczane osoby posiadające ukończone specjalistyczne kursy i legitymujące się odpowiednimi dokumentami.
Jeszcze trzeba wyjaśnić, czym zazwyczaj nurkowie oddychają:
(nurkowanie) saturowane – w którym poziom gazu obojętnego wchłoniętego przez organizm nurka, a pochodzącego z mieszaniny oddechowej, osiąga największą możliwą dla danego ciśnienia zewnętrznego wartość. Wykorzystuje się do tych celów komory dekompresyjne, w których nurkowie przebywają 4-5 tygodni. Nurkowie oddychają mieszanką tlenu i helu (HeO2).
Nie ma z mojej strony żadnej przesady, jeżeli powiem, iż była to najcięższa i najbardziej niebezpieczna praca na świecie.
Oto co opowiadał jeden z najlepszych długoletnich szwedzkich nurków [2] :
„Należał do tych, którzy na początku lat siedemdziesiątych jako pierwsi schodzili w ciemną głębinę Morza Północnego, aby umożliwić wydobywanie ropy naftowej z dna morskiego. Mówi o nurkowaniu saturacyjnym, o uwarunkowaniach ludzkiego organizmu, o tym, jak wypróbowywano różne mieszanki gazowe. […] Opisuje przypadki odcięcia gazu, kiedy nie wiedział, czy da radę wrócić do dzwonu, czy też umrze na dnie morza. Opowiada, jak początkowo skafandry nie były zaopatrywane w ciepło i jak każdy oddech sprawiał mu taki ból, że najchętniej przestałby w ogóle oddychać, a kiedy jednak mimo wszystko wciągał gaz, czuł się, jakby prosto do gardła ktoś mu wsypał suchy lód. Ból to w jego zawodzie słowo klucz […]. Tkwienie przez tygodnie na platformie, oddychanie mieszankami gazowymi i wystawianie organizmu na zmiany ciśnienia – to wszystko brzmi okropnie i nie da się nie zauważyć, że niektóre zdarzenia obciążyły go na zawsze. […] Wielu nurków już nie żyje, ale pozostały ich rodziny, które dźwigają bolesny ciężar.”
Dane są bezwzględne – statystycznie na 1000 norweskich nurków zawodowych, 72 zmarło w skutek wykonywanego zawodu – 46 śmiercią gwałtowną, a 26 niedługo później. I co również bardzo smutne – średnia wieku zmarłych wynosiła 40,1 lat. Czyli byli to mężczyźni w kwiecie wieku, wyselekcjonowani, o najwyższych walorach zdrowotnych, zarówno fizycznych, jak też psychicznych. [3]
W końcu, z dwóch ważnych powodów:
- Przy tak dużej wypadkowości, jak też nie opisanego tutaj trwałego inwalidztwa nurków, rządy, a w mniejszym stopniu naftowe giganty, zostały zmuszone sądownie, jak też później ugodowo, do wypłaty niebotycznych odszkodowań, zarówno nurkom – inwalidom, jak też rodzinom tych, co zginęli z powodu swojej pracy;
- Gwałtowny postęp technologiczny: elektronika i hydraulika, a przede wszystkim robotyka i informatyka, pozwoliły zastąpić „kosztowną maszynę”, jaką jest człowiek pracujący w tak skrajnych warunkach, a również niestety, niezbyt wydajną, zdalnie sterowanymi, podwodnymi mobilnymi automatami – robotami.
Tak właśnie nastała era ROV – „zdalnie kierowanych pojazdów podwodnych”. Z małą aktualizacją – dzisiaj nie są to tylko pojazdy – to są niekiedy bardzo skomplikowane ruchome maszyny podwodne.
Z pierwszym moim ROV zetknąłem się na samym początku XXI wieku; statek offshore do pracy na dnie morskim dokonywał inspekcji świeżo położonego światłowodu między Bergen w Norwegii i Aberdeen w Szkocji.
Wstępna kontrola poprzez kamery pokazała, że praca została wykonana niechlujnie i teraz nasza jednostka musiała dotrzeć do wszystkich pętli pozostawionych na dnie morza, starać się je zlikwidować, poprzez korekcję ułożenia, a gdy się nie udawało, wyciągnąć światłowód na pokład statku, wyciąć pętlę, a następnie specjalista zatrudniony wyłącznie w tym celu, ponownie łączył oba końce wszystkich światłowodowych nitek, wzmacniał i izolował połączenie, po czym opuszczaliśmy gruby jak ręka kabel światłowodowy ponownie na dno.
I tam to właśnie pod wodą pracował Sea Lion – legendarny już ROV. Całkiem uniwersalny robot. Podam tu nieco informacji o jego następcy – Sea Lion 2 [4] :
Options available on the SeaLion-2 are: cable lengths up to 1,500 feet, cable management systems, on-screen display for time/date/GPS/compass heading/depth/distance from bottom, 2 color side camera (making a total of 4 cameras), auto depth control, auto distance from bottom, control of ROV from a computer, an external DVR recorder, internal DVR recorder, video text overlay, manipulator arm, metal detector, scanning sonar, and spare parts kit (includes extra dome, thruster, light bulbs, etc.).
Ostatnim moim statkiem przed odejściem z pływania ponownie był super nowoczesny offshore przeznaczony do prac na morskim dnie. Tu już mieliśmy całą stajnię ROV, jednego nadzorcę z dwoma precyzyjnymi ramionami, szereg specjalistycznych, jak podwodny traktor do przewożenia materiałów i narzędzi, system do zdejmowania izolacji i oczyszczania rurociągu do gołego metalu (dyszami hydraulicznymi z wodą morską pod ciśnieniem 1000 atm) i jeszcze parę pomniejszych urządzeń.
Pracę odizolowania ok. 100 metrów rurociągu o ponad metrowej średnicy, wykonaliśmy dokładnie w jeden miesiąc. Rurociąg leżał na dnie, na głębokości 440 metrów. Nurkom taka praca pewnie zajęłaby cały rok, pomijając fakt, że nurkowanie na taką głębokość i praca na niej, to ekstremalne ekstremizmy.
Zdalnie sterowane urządzenia dzisiaj praktycznie pracują już wszędzie. A co tu było istotne – przemieszczające się swobodnie pojazdy. Są one głównie już powszechnie wykorzystywane w kosmosie, na orbitach i właśnie pod wodą. Oraz jak to już możemy zobaczyć w tv na naukowych kanałach, wojsko ostro zabrało się do tworzenia profesjonalnych ruchomych robotów wspomagających żołnierzy.
***
Zanim zabrałem się za ten tekst zainteresowała mnie pewna dosyć abstrakcyjna idea: – Kiedyś Niemcy, jeszcze przed Kongresem Wiedeńskim w 1815 roku, kiedy zdecydowali się połączyć i utworzyć II Rzeszę, były mądrym, kreatywnym i całkiem nowoczesnym narodem. Natomiast potem, pod szczególnie ogłupiającym wpływem Prus, zaczęły się intelektualnie degradować. A jak w końcu przyłączyły najpotężniejszy bastion komuny i sowietów – DDR (po naszemu NRD) kompletnie spsiały. Przestały nadążać za nowoczesnymi technologiami – nie ma już nawet przyzwoitego niemieckiego komputera, laptopa, tableta czy najważniejsze, smartfona.
Ba! Nie ma już nawet tak słynnych i cenionych niegdyś telewizorów. Padła niemiecka kultura i sztuka. I co ważne kompletnie upadła moralność i etyka. Na oszustwach przyłapano nawet sztandarowe niemieckie produkty, jak samochody Mercedesa i Volkswagena. Sąsiadów oszukują sprzedając towary gorszej jakości. Cyganią, kombinują i oszukują. Na dodatek realizują tak idiotyczne i straceńcze pomysły, jak zaproszenie do Europy parę milionów agresywnych wrogów cywilizacji łacińskiej – muzułmanów.
Drugi wielki Europy – Rosja, nigdy nie była specjalnie mądra. Naród nawet przez chwilę nie zaznał dobrobytu. Bezpośrednio od feudalizmu cara – batiuszki, przeszli pod sierp i młot komunistycznych oprawców Lenina i Stalina. Biedacy, zamiast chlebem i zupą, karmieni są wódką i pieśnią o światowej potędze Matuszki Rosiji.
Lecz te dwa, od wieków bardzo zaprzyjaźnione ze sobą państwa, dodatkowo połączone tajnymi traktatami, mają jeden zestaw wspólnych, rozbudowanych parszywych cech – spryt i cwaniactwo. A ponieważ nie istnieje u nich obiektywna moralność i etyka, to można się po nich spodziewać wszystkiego najgorszego.
I myślę sobie, w temacie ROV, w temacie zdalnie sterowanych pojazdów, że oni, te szkopy i ruskie, z powodu technicznej niemożności skonstruowania dobrych mechanicznych robotów, postanowili przeskoczyć ten etap i spryciule wymyśliły sobie, że będą stosować żywe, konkretnie ludzkie, zdalnie kontrolowane obiekty. Oczywiście nie głęboko pod wodą, czy w kosmicznej próżni, tylko w miastach, na ulicach, urzędach, czy jeszcze gdziekolwiek. Taki robot jest mimo wszystko, ciągle o wiele tańszy i potrafi znacznie więcej.
Weźmy choćby na przykład naszą polską rzeczywistość:
– bezdyskusyjny ROV, czyli zdalnie sterowany obiekt ludzki, Grzegorz Schetyna, niby udoskonalona, lecz jak się okazało, jeszcze gorsza wersja poprzedniego modelu, Donalda Tuska, który okazał się produktem z kłopotami motywacyjnymi, leniwym i skłonnym do hedonizmu, w okresie przedwyborczym zostaje pilnie wezwany do centrali kontrolnej w Berlinie, gdzie mają mu zainstalować najnowsze aktualizacje. I instalują, a to się nazywa przyjaznym spotkaniem przywódców partii – konkretnie szczyt Merkel – Schetyna.
Ten zdalnie prowadzony obiekt wraca do kraju i … cholera, znowu coś nie tak zaprogramowano. Schetyna, któremu mimikę podrasowano a’la Mussolini/ Hitler, zaczyna coś bredzić o zdrowym drzewie i szarańczy. Jakiś programista, idiota – fanatyk wpuścił mu nauki tego Lutra?!
A ruskie skoncentrowały się na swoim kontrolowanym modelu. I jak zwykle przesadzili, dziecięco zafascynowani hollywoodzką kinematografią. Ich zdalny automat, nie dość, że wszystkim bez wyjątku kojarzy się z Robocopem, to jeszcze mu wpieprzyli w dłoń laptopa, bo pamięć operacyjna okazała się zbyt kiepska i musiał posiłkować się instrukcjami z ekranu. Rozpoznajemy oczywiście Waldemara Pawlaka.
Osiągnął tylko połowiczny sukces załatwiając umowę gazową tylko do 2022, a nie jak było ustalone do 2037. Nie załatwił przejęcia rafinerii Lotosu i generalnie się zużył i sfajczył. Nawet jego strażacy już go nie przemodelują. Ot, ruska bolszaja tiechnika…
Ciekawym ROV jest także mimo wszystko bardzo prymitywny model, aka Radosław Sikorski. Jego wypuścili nowojorscy lewacy, krypto-komuchy, przy współpracy brytyjskiego MI6, a za operatora dano mu kobietę, amerykańską Żydówkę, Anuszkę Appelbaum, z korzeniami w Białorusi i z tatusiem, a jakże, żydowskim prawnikiem. Ta ultranowoczesna niewiasta, sama siebie określająca jako neo-konserwatystka (???), bardzo przypominająca swoją rodaczkę wiek do tyłu – Rosę Luxemburg. Ten sam zapał i chęć zbawienia świata na modłę Stalina, Mao i Castro. Lecz ma ona Radka – robota. Zrobi wszystko. Bardzo posłuszny, tylko… bezdennie głupi i pyszny. Normalnie do kasacji. Lecz jeśli trzeba uklęknąć przed cesarzową Rzeszy Niemieckiej i złożyć hołd lenny wobec Germanii, to Radek zrobi to z zapałem Ala Pacino w Scareface. Ucałuje rękę satrapy i przytuli się do Putina. Zna się (z osobistych doświadczeń?) z robienia tzw. laski. Taki oto gigant.
Żeńskie modele zdalnie sterowanych obiektów są totalnym niewypałem. Egzemplarz arystokratyczny, znany jako Róża Thun, jest gorsza niż przekupka na jarmarku w Suchowoli. Trio, które podobnie jak, Pussy Riot miało podbić Polskę, a potem cały świat – „Piggy” Lubnauer, „Aśka– działaczka” Schoering Wielgus, prezeska czegoś tam pod nazwą „Win-win”, kelnerka w barze londyńskim, i żona gitarzysty grubostrunowego, oraz skromniutka korpo – osóbka, Kamila „Myszka” Gasiuk-Pihowicz, znana głownie z wydaje się całkowitego tumana – męża, który tak zarządzał majątkiem partii, że w końcu wszyscy zostali bez grosza. Sama jednak swym źle zestrojonym popiskiwaniem MP3 i gwałtownym zakochaniem się w innym obiekcie – Borysłwie Budce, replice niesławnego Gomułki, jest przedmiotem epizodów co byle jakich kabaretów. Tak, płeć żeńska raczej nie nadaje się na dobre ludzkie roboty.
Jak sobie mili czytelnicy pomyślicie w temacie trochę, to sami znajdziecie w polskiej polityce, mediach, nauce, wymiarze sprawiedliwości, kulturze, itd. Bardzo dużo wypuszczonych takich egzemplarzy, wyprodukowanych przez szkopską i ruską technikę, by, jako ROV, służyć tym, co trzymają w garści joystick.
A ja myślę, czy był po tzw. „transformacji” epizod w Polsce, kiedy nie mieliśmy u władzy zdalnie sterowanych robotów. Fanatyk Balcerowicz sterowany przez ekonomicznego clowna Sachsa… Boleks Wałęsa, prymitywna pacynka na sznurku każdego mundurowego… „Ni ma piniędzy” Rostowski, aj-waj z londyńskiego city, spec od finansowych kombinacji… śp. doktor Kulczyk, który ciągle wciskał tą słomę pod skarpetki, bo mu ją chamy zostawili. Nawet ten biedny, powieszony Lepper był zdalnie sterowany. Ale się rozbrykał.
To tyle w temacie technicznego postępu. Jak widać, u nas nawet postęp potrafi być nieco oryginalny. Mimo tego ROV to bliska przyszłość.
[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Nurkowanie
[2] Ann Rosman, „Ryzykowna Gra”, Posłowie – relacja Andersa Lindahla, rocznik 1943, szwedzkiego nurka z Goeteborga
[3] https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/6487208
[4] http://www.jwfishers.com/products/sl2.html
Wreszcie spotkałem człowieka renesansu. Zna się na wszystkim: na wojnie, sztuce przez duże „SZ”, na deweloperce, na kastach i „sędziokracjach, spiskach, historii itp, itd…
Mam na początek wielką prośbę Drogi Januszu- rozeznaj, proszę kastę:
1. Polskich księży, którzy czerpią miliardy złotych w żywej
gotówce od polskich podatników, opanowali polską oświatę, o
pedofili w ich środowisku, Komisji Majątkowej…
2: SKOKI, które jak dotąd kosztowały polskich depozytariuszy
około 5 mld. zł. I to dzięki „rudzielcowi” Tuskowi, który
przeforsował ustawę o objęciu SKOK-ów nadzorem finansowym
(przeciw był niejaki Duda, L. Kaczyński, PIS). Dzięki tej
ustawie depozytariusze z upadłych SKOK-ów odzyskali swoje
wkłady. Nie zapomnij, proszę o Biereckim
3. Kastę górników, którzy jak dotąd wyssali z naszych kieszeni
kilkadziesiąt mld zł. na ratowanie deficytowych kopalni.
A górnicy dalej kopią deficyt.
4. Kastę znamienitych osób o b. znanych nazwiskach skupionych
wokół spółki „SREBRNA”. Dla ułatwienia zacznij od PC,
uwłaszczenia RSW Prasa, Glapiński, obaj Kaczyńscy…
Będę ogromnie wdzięczny, jeśli w kolejnych artykułach podejmiesz w/w tematy i objaśnisz je mnie, prostemu suwerenowi.
Dziękuję. Najlepsze pozdrowienia
Witam
Ja bardzo przepraszam, lecz nie jestem, jak wspomniany Boleks, czyli nie jestem „za, a nawet przeciw”. Czyli ja kopię swój ogródek,a szanowny Viking swój. Nie ma między nami konfliktu. Tak długo będzie, aż krety zaczną ryć tunele z jednego do drugiego ogródka.
Szczerze potwierdzę wypunktowane spostrzeżenia (potencjalne afery), jeśli zapoznam się z materiałami źródłowymi. Dodam, że szczególnie mnie fascynuje pan Bierecki, bo to ziomal, a także są inne powody (można się domyślić).
Dosyć dokładnie zajmowałem się sprawą „Żelazo”, aferą FOZZ, karierą śp. Skotarczyka i jego opiekuna – „Mecenasa”. Prześledziłem też karierę śp. Jana Kulczyka, a na wybrzeżu Przemysława M. i jego kolegów, również z PISu.
Summa summarum – afer, przestępstw, tworów mafijnych jest tak dużo, że aby zająć się tym uczciwie, życia nie starcza.
Taka Polfarma to też ciekawy temat. Lotos i Energa również. O deweloperach nie wspomnę. I to tylko tutaj, u nas w Trójmieście.
Może połączymy siły. Chętnie posłucham o tych wypunktowanych sprawach.
Dlaczego odniosłem nieodparte wrażenie, że wykonałeś Drogi konserwatysto unik nie chcąc zająć się opisanymi „kastami”. Czyżby godziły w Twój zabetonowany pogląd n/t „dobrej zmiany”?
Pozdrawiam z chłodnej Norwegii.
Tytuł zachęcił i połowa tekstu, ale licząc na fachowe informacje w zakresie autonomicznych urządzeń podwodnych dostałem w rezultacie jakieś straszne g… o polityce. Należą się solidne kopy autorowi.