Wakacyjne refleksje: Jesteśmy gotowi na wojnę. Ale nie wszyscy…
Lato w pełni. Pogoda wspaniała. Przeciętny Polak, jak to Polak, narzeka już na upały. Ja tymczasem, korzystając z pięknej pogody i kilku wolnych dni wybrałem się w towarzystwie rodziny na rowerową wyprawę po Kaszubach. Kraina piękna, choć w moim wieku kaszubskie górki robią się już dość wysokie. Ale widoki wspaniałe, a i wrażenia interesujące. Jeden z ciekawych przypadków opiszę krótko (a przynajmniej mam taką nadzieję).
Pojechaliśmy rowerami nad niewielkie, wśród lasów położone jezioro. Jeszcze kilka lat temu praktycznie nieznane, a na pewno bardzo rzadko odwiedzane przez turystów. Świat jednak idzie do przodu. Gdy zajechaliśmy, w okolicy roiło się od samochodów: mniejszych, większych, zawsze luksusowych. Wszystkie ustawione jak najbliżej niewielkiej „plaży”, wszystkie doskonale wyposażone (różne abeesy, klimy, nawigacje, czujniki cofania i Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze). A my na swoich rowerkach.
Weszliśmy na plażę. A tam: luksusowe leżaki, turystyczne lodówki, materace dmuchane, smartfony, laptopy. Tylko telewizji satelitarnej zabrakło. Panie piękne, panowie przystojni, z postury sądzić można, że co najmniej dwa razy w tygodniu odwiedzają siłownie, dzieci raczej nieruchawe. Co dziwne, w wodzie, mimo upału, nikogo. Przyznam, trochę zrobiło nam się „łyso”. Oprócz rowerów i strojów, w które byliśmy przyodziani, mieliśmy jeszcze telefony (fakt, że niektóre całkiem niezłe, raczej zasługujące na miano urządzeń mobilnych) i bidony z wodą. Stanęliśmy na skraju plaży i nagle…
Dwoje starszych ludzi, piechotą, podchodzi nad sam brzeg wody. Pan (wysoki, szczupły, myślę, że ok. siedemdziesiątki) szybko zrzucił okrycie, pozostając w samych spodenkach kąpielowych. Bez chwili wahania, acz bez pośpiechu, wszedł do wody. Jako jedyny!!! W tym czasie jego partnerka przygotowywała się do kąpieli. Pan wykonał kilkanaście kroków, zanurzył się w wodzie i popłynął. Ale jak? Dobre sto metrów pięknym motylkiem. Potem odwrócił się na plecy i zaczął wracać, wyraźnie odpoczywając. W tym czasie „jego pani” także weszła do wody. Zanurzenie się zabrało jej nieco więcej czasu. Ale gdy to już zrobiła, spojrzała na pana, pogroziła mu palcem (pewnie, żeby tak daleko nie odpływał) i popłynęła piękną, krytą żabką. Na oko jakieś sto pięćdziesiąt, dwieście metrów. Pan przyłączył się do niej, tym razem demonstrując świetny kraul.
Powiem wprost. Byliśmy zauroczeni. Starsi państwo po dziesięciu minutach kąpieli wyszli z wody, osuszyli się sprawnie i raźnym krokiem, razem, wyruszyli w dalszą wędrówkę po Kaszubach. A gdybyście zobaczyli ich krok. Dziarski, raźny, rzekłbym: młodzieńczy.
Tyle opisu. A gdzie refleksja? Ona przyszła po chwili. Spojrzałem na rozleniwione, zgnuśniałe, plażowe towarzystwo. I zrozumiałem. Z tych dwojga ludzi żadne zapewne nie korzystało ze zwolnień z wuefu. Gdyby, co nie daj Bóg, doszło do jakiejś wojny na ziemiach polskich, to pan pewnie gdzieś zza węgła strzelałby do wrogów z jakiejś starej flinty, w razie konieczności pewnie chętnie pokazywałby drogę naszym komandosom (zakładam, że potrafiliby dotrzymać mu kroku). Pani zapewne „za pazuchą” przenosiłaby tajne wiadomości. Nawet w nocy, nawet przechodząc obok cmentarzy. A jaki pożytek mielibyśmy z tych młodych, rozleniwionych, którzy niemal do wody chcieliby wjechać wygodnym samochodem z obowiązkową klimatyzacją?
No cóż, na szczęście to tylko wakacyjna refleksja. Nie musicie brać jej poważnie.