Śladem Sandry Valentine. Joanna Bator o „Wyspie łzie”
Znikła bez śladu – to zdanie długi czas nie dawało Joannie Bator spokoju. Wreszcie stało się inspiracją do napisania książki pt. „Wyspa łza”. O procesie jej powstawania autorka opowiedziała 3 lutego w gdańskiej Bibliotece po Żółwiem.
Joanna Bator przyznaje, że przypadki niewyjaśnionych zaginięć są jej najsilniejszą fantazją. Fantazją, podszytą uczuciem nienasycenia, głodem życia i jednoczesną świadomością śmierci. Fantazją, która zaczęła się realizować zimą 2013 roku, kiedy pisarka zajęła się czytaniem historii zaginionych kobiet. Tym sposobem trafiła na Sandrę Valentine, bohaterkę swojej opowieści. Postanowiła podążyć jej śladem, wiodącym aż na odległą Sri Lankę – tytułową Wyspę Łzę. Jak się później okazało to nie była jedynie podróż w głąb tropikalnego lasu, rodzącego poczucie zagubienia i obezwładnienia. – Myślałam wtedy o Witkacym – wyznaje autorka. Na Cejlonie znalazła się sto lat po pisarzu, w tym samym, niewielkim hotelu, w którym próbował popełnić samobójstwo.
Wyjazd był także udaną próbą wyjścia poza siebie, możliwością spełnienia fantazji o byciu kimś innym, zaginioną Sandrą Valentine, swoją mroczną bliźniaczką. Paradoksalnie pobyt na Wyspie Łzie stał się dla Bator możliwością wyjścia poza siebie i jednocześnie wędrówką w głąb siebie. – Wszystko na Sri Lance ciągnęło mnie w przeszłość – przyznaje pisarka. Pobudzało jej wspomnienia, nasuwało skojarzenia z minionych lat, które znalazły swoje odbicie w książce. W ten sposób pisanie pozwala ocalić od zapomnienia pewne osoby czy zdarzenia. Autorka niejednokrotnie przemycała w powieściach refleksy życiowych historii i ludzi z nimi związanych, które określa mianem „zahaczek”. To często detaliczne, wydawać by się mogło nieistotne obrazy zakorzenione w jej pamięci, jak na przykład wielkie włochate ucho dziadka Antosia, jakim obdarzyła jednego ze swoich bohaterów.
Czas spędzony na Sri Lance zaowocował powieścią niecodzienną, trudną do gatunkowego sklasyfikowania. Joanna Bator nazywa ją „reportażem literackim z przygód własnego ja w tropikach”. To książka o pisaniu w wymiarze ogólnym, ale też o pracy nad kolejną powieścią. „Wyspa łza” zrodziła się z potrzeby odkrycia źródeł historii składających się na dzieła literackie. Autorka doszukuje się ich w pokładach nieświadomości. Samo tworzenie, które określa mianem cudownego, demiurgicznego procesu jest dla niej zarówno przyjemnością jak i udręką. Prawdziwą rozkosz przynosi jej „doświadczenie z pogranicza słowa i obrazu”, moment, kiedy umysł atakują słowa niewiadomego pochodzenia, stające się bodźcem do pisania. Tak jak w przypadku książki „Ciemno, prawie noc”, której źródłem stało się nieustannie przychodzące na myśl tytułowe zdanie i obraz jadącej pociągiem głównej bohaterki. Samo tworzenie to jednak praca, niejednokrotnie dająca poczucie bezwartościowości, beznadziejności tego, co się przelało na papier.
O tym jak mylne to może być wrażenie świadczy chociażby Nagroda Nike, którą pisarka otrzymała w 2013r. za powieść „Ciemno, prawie noc”. Co oznaczało dla niej to wyróżnienie? – Nike to ostateczny rytuał przejścia, poczucie ulgi, że ma się to już za sobą – przyznaje pół żartem, pół serio autorka.