Na pozytywny wizerunek pracuje się bardzo długo, w zasadzie nieustannie. Z kolei bezpowrotnie zniszczyć można go nawet jednym nierozsądnym zdaniem, o czym świadczą liczne przykłady z różnych politycznych epok. Tak też się stało w przypadku Beaty Szydło, która w imieniu poprzedniego rządu wykrzyczała w Sejmie niesławne „premie nam się należały!”

Po pierwsze premia nie może „się należeć”, bo wówczas nie byłaby premią a pensją. Ale teza to tym, że rząd Beaty Szydło premie traktował jako element wynagrodzenia teraz wydaje się bardziej niż pewna. Miała być „pokora i praca”, a w pamięci Polaków pozostaną „premie”. I w żaden sposób nie dziwi postawa politycznej opozycji, która bezwzględnie wykorzystuje potężny, wręcz katastrofalny wizerunkowy błąd Szydło. Za nim pojawiły się spadki sondażowe. Oczywiście nie takie, jak wskazują opozycyjne media sugerując, że PiS utracił aż 12 proc. poparcia. Takie spadki w zasadzie się nie zdarzają, o czym wie niemal każdy socjolog. Profesjonalne badania wewnętrzne (niedostępne opinii publicznej) faktycznie wskazują na niewielki spadek poparcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego, ale składa się na to pewne polityczne przesilenie wśród elektoratu, a nie taka czy inna wypowiedź przedstawiciela PiS.

Niewątpliwie jednak Beata Szydło jako polityk, jednym zdaniem utraciła zarówno sporo sympatii Polaków, ale również zaprzepaściła wiele z tego, co udało jej się osiągnąć jako szefowej rządu. Zabrakło rozwagi, rozsądku, chyba także emocjonalnej stabilności i przed podjęciem decyzji o przyznaniu sobie premii, ale również później R11; podczas wspomnianej debaty sejmowej na ten temat.

Jej następca Mateusz Morawiecki wydaje się być znacznie sprawniejszy wizerunkowo i już temat ewentualnych premii zamknął – informując opinię publiczną, że żadnych premii przyznawać nie będzie. Wykonał w ten sposób modelowy pijarowski ruch wyprzedzający.