Wspomnienie o Tomaszu Wojdakowskim
W dniu 01.09 2015 w nocy zmarł w Gdańsku Tomek Wojdakowski – działacz opozycji demokratycznej, od lat mieszkający na emigracji w Stanach Zjednoczonych, ale sercem ciągle w Polsce.
W roku 1977 poznałem jego matkę – Annę. Była pielęgniarką i opiekowała się mną w szpitalu. Wdowa – cicha, skupiona, poważna. Wkrótce okazało się, że jest siostrą słynnego gdyńskiego fotografa z 1970 roku, Peplińskiego. Oczywiście wtedy nikt jeszcze nie znał jego tamtych zdjęć.
Była już w tzw. Demokratycznej Opozycji, tak jak i ja, choć wzajem nie wiedzieliśmy o sobie. Dzięki temu spotkaniu poznałem jej syna – Tomasza. Młody chłopak, świeżo po szkole pomaturalnej. Od razu rzucała się w oczy jego śmiała, otwarta, serdeczna twarz pod bujną czupryną blond.
Wciągnąłem go w orbitę swych działań, choć przez długi czas miałem wyrzuty sumienia, że był na to wtedy zbyt młody. Wszedł w świat podziemnego druku i gdy tylko na wiosnę 1978 roku powstały nasze – wybrzeżowe Wolne Związki Zawodowe stał się ich stałym współpracownikiem.
Po Sierpniu 1980 dalej drukował z wielkim poświęceniem – tyle , że już w miarę legalnie – w Gdańskiej „Solidarności”. Były chwile, gdy drukarze pracowali non stop przez tydzień, śpiąc na materacach na zmianę i nie wychodząc do domu.
Widywaliśmy się codziennie i dalej widziałem jego spokojną, promienną twarz, pełną łagodnej determinacji. Potem było internowanie w Strzebielinku i znowu razem siedzieliśmy w jednej celi.
Miał wadę wrodzoną serca i nie mógł znowu po wyjściu z „ internatu” zejść do podziemia, skoro był już „na widelcu” bezpieki, a wtedy groziło za takie coś już wieloletnie więzienie.
Wyjechał więc razem z kolegami z drukarni Solidarności do Stanów. Tam urodziły mu się dzieci, które wychował po polsku i często przejeżdżał do nas, tutaj po 89 roku. Od pewnego czasu był na rencie inwalidzkiej i planowali z żoną powrót na stałe do kraju.
Przyjechali teraz, jak co roku, na obchody rocznicy gdańskiego sierpnia. I tutaj, 31 sierpnia 2015 roku umarł nagle. Miał pięćdziesiąt kilka lat, wyglądał na 10 lat mniej i ciągle widziało się te same, co na początku ufne, jasne oczy.
Pozostawał w nieustannym kontakcie z krajem, żył jego problemami, ale odmiennie niż my, podzieleni. Od bólu i skłóconych w poprzek przyjaźni a nawet w poprzek rodzin – ciągle emanował dobrą energią, optymizmem a nawet, jak wyrażał sprzeciw czy protest, to spokojnie, bez ataków personalnych. Przynajmniej na moment przypominał o starych przyjaźniach, gdy spotykaliśmy się razem, obecnie nieraz każdy „z innej parafii”.
Nieraz pisze się epitafia „na wyrost” i powiada się ironicznie, że patrząc na nie, wychodzi na to, iż umierają tylko wspaniali ludzie.
Pewnie, że każdy ma jakieś wady i zalety, i nie należy tak ironizować, bo „de mortuis nil nisi bene”. Lecz w przypadku Tomka Wojdakowskiego z całą pewnością można powiedzieć, że umarł człowiek na wskroś dobry, szlachetny, dzielny i prawdziwy polski patriota.
A w roku 89 z rąk jego kuzynki Ewy Dmochowskiej, z domu Peplińskiej odebrałem unikalne zdjęcia z grudnia 70 autorstwa jej ojca. Opublikowaliśmy je w Tygodniku Gdańskim.
Mariusz Muskat
Serdecznie dziękuję Panu za te słowa o Wujku, jak i za Pańską mowę na pogrzebie.
Dwa sprostowania (może uda się poprawić w tekście):
– Anna Wojdakowska, z d. Dmochowska, nie była siostrą fotografa Peplińskiego (to dotyczy Ewy Dmochowskiej, dalszej krewnej);
– dwoje dzieci Tomasza Wojdakowskiego urodziło się w USA, ale najstarszy syn – w Polsce, jeszcze przed emigracją.
Szymon Brzeziński
siostrzeniec śp. Tomasza Wojdakowskiego
Wyjątkowo ścisłe porady. Fajny serwis.