Dawnych Polaków duma i szlachetność
Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie będę pisał o tym, że na powierzchni telefonu są bakterie! Nie i już! Ani, że należy myć ręce (albo nogi). Ani o tym, że to wszystko fikcja i ściema – bo sami w końcu do tego – Moi Drodzy Czytelnicy – dojdziecie.
No to o czym cholera mam napisać felieton, kiedy wszystkie polskie media dołują moich biednych rodaków tymi wiadomościami. „Dezynfekuj telefon, nie zbliżaj się do innych, siedź w domu!”. I tak w kółko Macieju!
A tu wiosna na dworze, ptaszki świergolą, słoneczko przyświeca, że aż się dusza rwie, żeby co na grillu upiec, piwko w dobrym towarzystwie wypić zbliżając się (towarzysko – ma się rozumieć) na odległość znacznie bliższą niż 200 cm. Toć cała radość życia polega na spotykaniu się z innymi ludźmi, poznawaniu ich historii, ich zdania na ten czy inny temat, poznawania ich losów – zapisanych na twarzy każdego jak w żywej księdze, gdzie każda zmarszczka mimiczna ma swoją historię – uśmiechów, grymasów, gdzie zapisuje się – w jakiś tajemniczy sposób – charakter człowieka. Czy jest życzliwy i dobry dla ludzi, czy odwrotnie – zły i mrukliwy.
Odebrać człowiekowi twarz to coś najgorszego chyba. Kiedy prostoduszny (jak się dzisiaj okazuje) generał Jaruzelski – zamknął mnie i moich kolegów z Solidarności w więzieniach stanu wojennego – każdy z nas stanął przed wyzwaniem. Jak się zachować? Złożyć deklarację lojalności, pokajać się, napisać podanie o urlop z internowania czy też zachować wierność głoszonym – w czasie 16 miesięcy festiwalu wolności – ideałom? No bo jeśliby się ugięło, napisało lojalkę to jak potem spojrzeć w oczy ludziom na ulicy?
Dumając samotnie w celi 13 grudnia pomyślałem aforyzmem Leca, że „Lepiej stracić głowę niż twarz” i nigdy żadnej lojalki nie podpisałem. Siedziałem do końca stanu wojennego, ale za to moim „towarzyszom broni” – członkom nyskiej Solidarności, którzy mi zaufali – mogłem spojrzeć w oczy z czystym sumieniem.
Bo zdradzić to, co się publicznie głosi, zaprzeczyć wartościom, którymi afiszujesz się przed ludźmi, to jak „napluć sobie w twarz”. Nikt nie jest – rzecz jasna ideałem czy jakimś świętym Franciszkiem – ale chodzi o sprawy zasadnicze. W czasie stanu wojennego wyzwanie było proste – była wolność, krzyczałeś głośno o prawach człowieka – to teraz pokaż czy jesteś gotów ponieść jakieś ofiary dla tego co głosiłeś? Miałem to szczęście, że otaczali mnie – w większości – ludzie którzy swoje twarze zachowali. I za to ich będę kochać na zawsze. Bo ludzi, którzy mają piękną twarz trzeba kochać – oni są nam potrzebni.
Ludzi, którzy są odważni, którzy nie kłamią, nie dają się przekupić. Ludzi, którzy nie zmieniają zdania, bo tak im wygodnie. Ludzi, którzy nie porzucają przyjaciół w potrzebie. O, takich ludzi szanuję (nawet jak się ze mną nie zgadzają).
Ludzi, którzy piastując na przykład publiczną funkcję – troszczą się przede wszystkim o dobro ogółu, a nie o swoje korzyści. Którzy potrafią podejmować nawet trudne decyzje, których ogół może czasem nie rozumieć, ale które przyniosą dobre owoce w przyszłości – właśnie dla tego ogółu.
Ludzi, którzy po prostu mają twarz.
Cierpię razem z moimi Rodakami, modlę się o ich piękne twarze. Takie jak widział Wieszcz Adam w smutnym co prawda, wierszu „do Matki Polski”
„O matko Polko! gdy u syna twego
W źrenicach błyszczy genijuszu świetność,
Jeśli mu patrzy z czoła dziecinnego
Dawnych Polaków duma i szlachetność”
Właśnie! O takie polskie twarze się modlę! Na których wypisana jest „duma i szlachetność”.
Może się i doczekam kiedy?