Kaczyński ma kłopot. „Będzie musiał dokonać radykalnych zmian”
Media obiegła wieść, że pan Marszałek Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej brał na pokład rządowego samolotu członków własnej rodziny, nie płacił za ich przeloty, a tak w ogóle to najwyraźniej nadużywał swej pozycji i stanowiska. (Zapewne można powiedzieć, że dla czerpania korzyści finansowych). Bo jak inaczej określić takie zachowanie?
Po niewątpliwej reprymendzie otrzymanej od Jarosława Kaczyńskiego, marszałek szybko wpłacił na cele charytatywne (tak przynajmniej utrzymują przekazy mediów sprzyjających władzy) niebagatelną kwotę piętnastu tysięcy złotych, która zapewne ma rekompensować korzyści, jakie odniósł marszałek. (Przy okazji: co na to władze fiskalne Rzeczpospolitej?)
Jednak polityczne mleko już się rozlało i Jarosław Kaczyński ma niemały kłopot. Kłopot, który jednak można było i należało przewidzieć. Pan prezes od zawsze starał się otaczać ludźmi wiernymi, bezwzględnie wykonującymi instrukcje (rozkazy), gotowych podporządkować się „zwierzchnikowi” na dobre i na złe. Takimi ludźmi zawsze łatwo kierować, łatwo przekonywać ich do swoich racji. Nie ma potrzeby rzeczywistego argumentowania wydawanych dyspozycji. Sam autorytet „inteligenta”, przywódcy mającego wizję, człowieka potrafiącego sterować we wskazanym kierunku powoduje, że podwładni gotowi są bez szemrania wykonać każdy rozkaz, każde polecenie.
Ludzie dobierani przez Jarosława Kaczyńskiego najczęściej pochodzą z gminu. I żeby sprawa była jasna, nie ma w tym określeniu nic obraźliwego. Druga wojna światowa i okres powojennego terroru stalinowskiego wytrzebiły polskie elity intelektualne, finansowe, kulturalne i społeczne. Zostały one w pierwszym okresie powojennym wymienione na „przywiezionych” zza wschodniej granicy aktywistów politycznych. W późniejszym okresie (od okresu Gomułki poczynając) ludzie ci zastępowani byli już wykształconymi w Polsce Ludowej działaczami wspierającymi (z różnych powodów) „przewodnią siłę narodu”. Ich kompetencje nie zawsze (a może nawet – raczej rzadko) odpowiadały zajmowanym stanowiskom czy pełnionym funkcjom. Mam wrażenie, może błędne, że wraz z upływem czasu sytuacja w tym względzie nieco zmieniała się na lepsze.
Jednak przyszedł przełomowy rok 1989 i Polska przeżyła „ustrojową rewolucję”. Wraz z nią po raz kolejny dokonała się szeroka „wymiana kadr”. Nowi, „styropianowi aktywiści” w znakomitej większości wykształceni zostali już w Polsce Ludowej. Jednak rzadko który z nich pochodził z kręgów elit (lub rodzin mających elitarne tradycje).
O to, by „przyzwoite” wykształcenie mieli ludzie pochodzący z różnych kręgów społecznych, (także z nizin), zadbała „komuna” (patrz: „punkty za pochodzenie”). Ludzie ci najczęściej nie mają swego zdania, nie potrafią podejmować własnych decyzji. W swych wypowiedziach starają się raczej tak mówić, jak (ich zdaniem) oczekują zwierzchnicy. (Mówiąc krótko: najczęściej do perfekcji opanowali sztukę ingracjacji i konformizmu).
Dla sprawowania władzy taki dobór kadr wydaje się w miarę sensowny. Jednak wiąże się z poważnym zagrożeniem, że w najbliższym otoczeniu przywódcy pojawią się ludzie zachłanni, nie zawsze wiedzący, co jest dobre, a co złe. Co uchodzi, a co nie. Co jest etyczne, a co jest z etyką na bakier. Co jest moralnie dopuszczalne, a co – naganne.
W efekcie Rzeczpospolita Polska dochowała się szeregu ludzi bez twarzy
małych, miernych, od drobnych interesików
i zwykłych przestępców
Co dalej z aferą taśmową? Nic. Przecież nie było żadnej afery…
Nie wierzę, że Jarosław Kaczyński nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie zawisło nad jego ugrupowaniem w związku z takim, a nie innym doborem ludzi. Ale musiał sobie zdawać sprawę także z tego, że na dłuższą metę taka sytuacja nie może mieć miejsca.
Kraj, w którym z powodu jakiegoś nie do końca etycznie działającego urzędnika trzeba zmieniać prawo (czy instrukcje dotyczące sposobu postępowania najwyższych dostojników państwa), gdy w poważnych korporacjach i firmach z udziałem Skarbu Państwa opracowuje się kodeksy etyki i prowadzi szkolenia z zakresu etyki – nie jest krajem normalnym.
Stare powiedzenie mówi, że „frak dobrze leży dopiero w siódmym pokoleniu”. A zasady etyki, moralności, zwykłej uczciwości – wynosi się z domu.
Jarosław Kaczyński niewątpliwie wie o tym. I o tym, że jeśli chce przebudować Polskę, będzie musiał dokonać radykalnych zmian w swoim otoczeniu. Zmian kadrowych. Ale zmiany takie mogą spowodować wewnętrzne rozbicie organizacji, którą obecnie twardą ręką kieruje.
Przypuszczam, że ryzyko takiego rozpadu Prezes Prawa i Sprawiedliwości nie podejmie. I zapewne będzie starał się przekonać Polaków, że wizerunkowa cena, jaką Polacy płacą od ponad trzydziestu lat za zmiany polityczne – nie jest zbyt wysoka. A co na to powiedzą wyborcy?